Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wstęp do historii wychodka

Andrzej Kozioł
Sławojka i jej propagator gen. Felicjan Sławoj Składkowski
Sławojka i jej propagator gen. Felicjan Sławoj Składkowski fot. Archiwum
Ustronne miejsca * Gdzie należy postawić ustęp? * Premier propaguje sławojki * Kochanowski narzeka na wychodki * Niemcewicz wywołuje nocnikowy skandal

Mam przed sobą pierwszy tom „Poradnika dla gospodyń wiejskich i miejskich” (pełny tytuł ciągnie się przez całą stronę) z 1838 roku, w nim mnóstwo porad. Jak urządzić bawialnię, pokoje gościnne, kredens (a kredens nie był meblem, lecz osobnym pomieszczeniem). Jak powinna wyglądać piwnica, owocarnia, lodownia. A na koniec rozdziału można przeczytać:

Budowla ostatniego rzędu, a do najpotrzebniejszych należąca, zwykle bez wyboru, gustu i niedbale bywa stawiana. Najtrudniejszy bywa wybór miejsca, gdzie ma być stawiana, tak iżby razem czyniła wygodę, bez rażenia zmysłów. Wszystko się razem osiągnie, gdy się jej nada kształt gustowniejszy niżeli zwykle miewa, gdy się ją urządzi tak iżby wyziewami powietrza w około nie psuła, dobrze była zamknięta i trzoda chlewna (jak to zawsze bywa) przystępu do nie miała. Słowem prewet na wsi tak powinien by urządzony starannie, jak go urządzają w porządniejszych domach, w większych miastach, iżby nie tylko był wygodnym, ale także użytecznym.

Nawet jeżeli ktoś nie zna archaicznego określenia „prewet”, z pewnością domyślił się, o co chodzi. A chodzi o ustęp, wygódkę, klozet, względnie klozetkę („wyszedł letki z cichej klozetki” – jak pisał Boy). Chodzi o latrynę, o wychodek, o kibel i – uczciwszy uszy, a raczej oczy, Czytelników – sraczyk, w gwarze krakowskiego Zwierzyńca zwany grubo, za przeproszeniem, srocem lub pieszczotliwie srocykiem. I wreszcie chodzi o sławojkę, jak przed wojną i jeszcze długo po niej nazywano charakterystyczne budyneczki z serduszkiem wyciętym nad drzwiami. Ich nazwę powszechnie wiązano z premierem gen. Felicjanem Sławojem Składkowskim, wielkim ich propagatorem.

Po Polsce krążyło mnóstwo sławojkowych – a może raczej Sławojowych – anegdot. A to gdzieś trzymano sławojkę zamkniętą na olbrzymią kłódkę, obawiając się, że ktoś w niej napaskudzi, a wtedy, nie daj Boże, żeby przyjechała wojewódzka lub warszawska inspekcja. A to chłopi trzymali w wychodkach świeżo uwędzone kiełbasy – aby przestygły. Zresztą nie tylko wieśniacy kulinarnie wykorzystywali sławojki.

Marian Romeyko wspominał płk. Władysława Tomaszewicza, zwanego „Papą”, dowódcę 3. Pułku Strzelców Konnych w Wołkowysku. Tomaszewicz kochał swój pułk, kochał dobrze zjeść i z namiętnością przyrządzał musztardę, ozdobę śniadań:

__Na stół wjeżdżał ogromny półmisek z gotowaną szynką na gorąco. „Papa”, w perskim szlafroku, ostrzył wielki nóż rzeźnicki i krajał szynkę, pogadując: „... I musztardę, i musztardę... sam robiłem... Tylko, psiakrew, jedyne chłodne miejsce to klozet... Ale nie bój się, pan, nie zaszła...”.

Niektórzy twierdzą, iż termin „sławojka” nie pochodzi od imienia generała-premiera, że wcześniej znalazł się w pamiętnikach polskich chłopów, opublikowanych przez Ludwika Krzywickiego. Jak było, tak było, ale sławojkę wszyscy wiążą z tą postacią, a może raczej wiązali, ponieważ termin ten znika z polszczyzny.

Sławojki, od lat znikające z polskiego krajobrazu, ale trafiające się jeszcze tu i ówdzie, to relikty czasów przedkanalizacyjnych. A propos kanalizacji – jeszcze niedawno nawet w dużych miastach nie korzystały z niej wszystkie budynki. Ba, pamiętam tużpowojenną Łomżę, w której przy każdym domu, w pewnym oddaleniu, wśród bzów lub jaśminów, tkwił drewniany wychodek. A w Krakowie na placu Na Stawach stały czworaki, pamiątka po dawnym zwierzynieckim folwarku norbertanek. Co pewien czas przyjeżdżała ogromna cysterna, w szam-bowych czeluściach zanurzała się gruba rura. Przechodnie przyspieszali kroku, zasłaniając nosy chusteczkami, a placowi przekupnie chętniej niż zazwyczaj przechylali ćwiartki z monopolową zawartością – dla higieny. Zresztą ciągle kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Krakowa pozbawionych jest dostępu do kanalizacji.

Po małych miasteczkach krążyły zaprzężone w konie beczkowozy. O pompach nikt nawet nie myślał, dlatego w głąb szamba sięgano kubłem na długiej tyce, przelewając jego zawartość do beczki. Jeszcze Marek Nowakowski w opowiadaniu „Złociarz” utrwalił postać małomiasteczkowego podwarszawskiego czyściciela sławojek.

Opróżnianie szamb było regulowane drobiazgowymi miejskimi przepisami, w których roiło się od takich uroczych określeń, jak: „beczki stolcowe”, „doły gnojne” i „doły kloaczne”.

Tu i ówdzie niewiele więc zmieniło się od czasów średniowiecza. Na krakowskim Rynku wkopywano wówczas w ziemię ogromne trzymetrowe kadzie z dębowych klepek. Wlewano do nich nieczystości, które przesączały się przez piasek, a pozostały po nich szlam co pewien czas usuwali miejscy pachołkowie. Zresztą także w XIX stuleciu beczki i doły także oczyszczały miejskie służby, na koszt miasta, co zostało zapisane w odpowiednim rozporządzeniu:
Z uwagi na kilkakrotne wypadki, jakie zdarzały się przy samowolnem zarządzeniu czyszczenia dołów kloacznych przez właścicieli realności, co w jednym przypadku spowodowało śmierć kilku ludzi, Magistrat zabrania stanowczo pod rygorem dotkliwej grzywny pp. właścicielom realności samowolnego wypróżniania dołów kloacznych i (...) przypomina, iż doły kloaczne czyści gmina miasta własnym kosztem...

Historia ludzkości to także historia szaletów oraz innych urządzeń służących załatwianiu naturalnych ludzkich potrzeb. Oczywiście można sięgnąć – i piszący o tych sprawach chętnie sięgają – aż do starożytnego Rzymu. Chętnie cytują przypisywaną Wespazjanowi maksymę pecunia non olet, pieniądz nie śmierdzi, która miała powstać po obłożeniu podatkiem publicznych toalet. Równie chętnie bywa cytowany o wiele późniejszy wierszyk Kochanowskiego, protestujący przeciwko opłatom za korzystanie z krakowskiego publicznego szaletu:

Szeląg dam od wychodu,
nie zjem jeno jaje;
Drożej sram, niźli jadam;
złe to obyczaje.

Rzadziej bywa cytowany Andrzej Morsztyn, autor bardzo podobnego wierszyka:

W nieszczęsne srebro szczysz,
a ze szkła pijesz:

Drożej szczysz, niźli pijesz
– nie po ludzku żyjesz.

Tym razem chodziło nie o publiczne toalety, ale o tak zwane nocne naczynia, czyli po prostu nocniki, niegdyś srebrne, później porcelanowe, z czasem blaszane, pokryte emalią. Jeszcze na targach staroci co pewien czas pojawiają się porcelanowe naczynia, ozdobione, niczym stołowa zastawa, kwietnymi motywami. Srebrne przepadły, zapewne sprzedane na wagę i przetopione. Albo, jak to kiedyś, już za austriackich czasów, zapłacono nim podatki.

Kiedyś we Lwowie, u Katarzyny z Potockich Kossakowskiej, baby o niewyparzonym języku, postrachu cesarsko-królewskich urzędników, pojawił się poborca podatkowy. Kasztelanowa wyprosiła go z pokoju, aby – jak przypuszczał Austriak – sięgnąć do ukrytego skarbczyka. Kiedy wrócił, wręczyła mu pot de chambre. Srebrny.

Do historii przeszło też inne nocne naczynie, fant oferowany przez Niemcewicza na loterię organizowaną w 1830 roku przez Anetkę z Tyszkiewiczów Wąsowiczową. Starannie opakowany przedmiot wygrała młoda panienka, córka ministra Mostowskiego. Kiedy odpakowała fant, zapanowała konsternacja, tym większa, iż do nocnika Niemcewicz załączył starannie wykaligrafowany wierszyk:

Tę urnę niosę Ci w dani,

Napełnij ją, Pani.

Według innych źródeł wierszyk brzmiał odmiennie:

Z saskiej porcelany,

Kształtnie ulany

W ofierze przynoszę,

Napełnij go, proszę.

Tak czy inaczej, hrabina Anetka, która zresztą nigdy i ze wzajemnością nie lubiła Niemcewicza, odesłała mu fant, stwierdzając, że będzie z niego świetny kałamarz...

dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski