Beton Baton (na antenie kreowany przez Andrzeja Zaorskiego) opowiada spisującemu jego wspomnienia literatowi o swych osiągnięciach jako asa sowieckiego i peerelowskiego wywiadu, doskonale ustawionego także w III RP. Idzie przy tym na całość. Nie bez kozery nazywany był Atlasem; na jego barkach spoczywały losy świata. Beton Baton był uczestnikiem wszystkich najważniejszych i mniej ważnych wydarzeń - od wykreowania (na życzenie Fidela) wielkiej świętości światowej lewicy, po prowadzenie przesłuchań w Klewkach.
Przy okazji wyjaśnia największe tajemnice XX wieku. Ot, choćby zagadkę tzw. drugiego strzelca, biorącego wedle jednej z teorii udział w zamachu na Johna F. Kennedy’ego. Łatwo się domyślić, kto za tym wszystkim stał, skoro nawet słynne cygaro dostarczyli Monice Lewinsky agenci GRU…
Spisując swą subiektywną historię XX wieku Wolski kpi ze wszystkiego i wszystkich, nie oszczędzając nikogo, także z polskiego podwórka. Przypominając dzieje Nikodema Dyzmy, który świadom swej niekompetencji zrezygnował z objęcia teki premiera, stwierdza: „Gdyby ludzie dzisiaj mieli takie skrupuły, to pewna lekarka ze świętokrzyskiego nie zostałaby nawet szefową ZOZ-u”. Pisząc o „Solidarności”, ustami Batona konstatuje: „Solidarnościowcy zdrowo się musieli napracować, żeby Kwaśniewski został prezydentem, Urban burżujem, a Siwiec Europejczykiem”. A przypominając jeden ze swych romansów kpi: „Przywykłem do tych naszych randkowych miesięcznic nieomal jak bywalcy Krakowskiego Przedmieścia”.
Owe aluzje, odwołania i nawiązania są niewątpliwą zaletą, ale i wadą powieści. Bo z całą pewnością nie jest to powieść dla młodych ludzi, niebędących w stanie wyłapać wszystkich dowcipów. Kto dziś jeszcze pamięta antysolidarnościową powieść Romana Bratnego „Rok w trumnie”? Albo w rozwiązłej damulce z „resortu”, noszącej imię Luna, rozpozna tow. Brystygierową, słynącą z okrucieństwa dyrektorkę jednego z departamentów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego? Równie przydatna przy lekturze jest znajomość kinematografii, jako że autor powieści wykorzystał w niej i drugi element wspomnianej „sześćdziesiątki”, czyli dialogi Mariana Kociniaka z Andrzejem Zaorskim z cyklu „Para męt pikczers” („Fajny film wczoraj widziałem…”).
Czytając tę książkę, rozszyfrowując aluzje, setnie się ubawiłem. Aczkolwiek od pewnego momentu czułem już przesyt. I zastanawiam się, czy autorowi, strzelającemu tu dowcipami jak z kałacha, wystarczy pomysłów na kolejną książkę…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?