– Do tej pory nie mogę uwierzyć, że ten dramat jest już za nami – komentuje ze wzruszeniem decyzję sądu Tomasz Pala, wiceprezes Stowarzyszenia Wierzbowa założonego przez klientów poszkodowanych przez Leoparda.
"Jest sprawiedliwość na tym świecie" - przeczytaj komentarz Grzegorza Skowrona >>
To reakcja na decyzję Sądu Rejonowego dla Śródmieścia w Krakowie, który właśnie wydał pozwolenie na przekazanie prawa własności do 180 mieszkań osobom, które kupiły je siedem lat temu. Budowa lokali nie została jednak ukończona, bo w 2009 r. firma Leopard, która budowała bloki, upadła. Zaczął się dramat osób, które na zakup mieszania poświęciły dorobek całego życia, niektórzy wzięli nawet 30-letnie kredyty.
Wszyscy mieli umowy sprzedaży, nie otrzymali jednak aktów własności. Po bankructwie Leoparda to nie oni przejęli mieszkania, ale wierzyciel inwestora – nowojorski fundusz Manchester, u którego Leopard zaciągał kredyt. Sprawa wydawała się beznadziejna, amerykański fundusz miał wszelkie prawa, by przejąć nieruchomości.
Mieszkańcy nie poddali się, zawiązali Stowarzyszenie Poszkodowanych Przez Deweloperów Wierzbowa, wynajęli prawników i zaczęli batalię o mieszkania. Były protesty, rozprawy, apele, plakaty, sprawa była komentowana w ogólnopolskich mediach.
Opłaciło się, pierwsze zwycięstwo poszkodowanych przyszło 9 lutego 2012 r. Sąd Najwyższy unieważnił wtedy hipoteki nałożone na mieszkania na rzecz nowojorskiego funduszu.
– Największym sukcesem jest jednak ostatnia decyzja krakowskiego sądu, która kończy dramatyczną walkę moich klientów o mieszkania – przyznaje mecenas Michał Jaworski, reprezentujący większość klientów z ul. Wierzbowej.
Decyzja sądu oznacza, że w ciągu dwóch miesięcy po uzyskaniu aktów notarialnych lokatorzy oficjalnie zostaną właścicielami mieszkań. Dla większości z nich sukces oznacza jednak kolejne wydatki. Ok. 100 mieszkań nie jest wykończonych, co oznacza, że ich właściciele sami będą musieli wyłożyć po kilkadziesiąt tysięcy złotych przed wprowadzeniem się na Wierzbową. – Założymy spółdzielnię, wspólnie wybierzemy firmę, która wykończy mieszkania – mówi Michał Pala.
W marcu 2013 r. rozpoczął się proces byłych szefów spółki Leopard SA, oskarżonych o oszukanie kilkuset osób na 100 mln zł. Oskarżeni to były prezes spółki Jacek P., b. wiceprezes Bogusław Z. oraz Grzegorz A., według prokuratury „szara eminencja” firmy. Oskarżeni trafili do aresztu w 2012 r. Dziś wszyscy są już na wolności i odpowiadają przed sądem z wolnej stopy. Proces trwa, wciąż przesłuchiwani są kolejni świadkowie.
Walka o mieszkania zakończyła się sukcesem nie tylko dla ich właścicieli. Po nagłośnieniu historii Leoparda zostało zmienione polskie prawo budowlane. Teraz by zbudować nieruchomość, deweloper musi z własnej kieszeni pokryć całą inwestycję. Nie może, jak w przypadku Leoparda, korzystać przy budowie z pieniędzy pobranych od kupujących.
Lata walki się opłaciły
Czuli wściekłość, smutek i niepewność, lecz nie tracili nadziei. Dziś poszkodowani przez dewelopera po wieloletniej walce w końcu mogą odetchnąć z ulgą.
– Czuję teraz ogromną ulgę. Tyle lat dążyliśmy do tego, by ten dzień w końcu nadszedł – nie kryje radości Paulina Kamycka po decyzji krakowskiego sądu, który pozwolił na przekazanie aktów własności mieszkańcom ulicy Wierzbowej. Jest jedną z ponad 160 osób oszukanych przez firmę Leopard.
W 2007 roku deweloper zaciągnął pożyczkę (37,5 mln zł) oprocentowaną na 25 proc. na realizację innych inwestycji od Manchester Securities Corporation, który stanowi część funduszu inwestycyjnego Elliott z Nowego Jorku, specjalizującego się w ryzykownych, agresywnych transakcjach. Leopard pożyczył pieniądze pod zastaw sprzedanych mieszkań. Sami zainteresowani dowiedzieli się o sprawie na kilka miesięcy przed ogłoszeniem przez spółkę upadłości. Był to początek ich dramatu.
Żeby kupić mieszkanie przy ulicy Wierzbowej, rodzice Pauliny Kamyckiej wydali oszczędności życia i sprzedali mieszkanie w Nowym Sączu. Zapłacili całą sumę, ustaloną w umowie. Budynki miały zostać oddane do użytku w grudniu 2007 r. Gdy w maju 2009 r. spółka ogłosiła upadłość, a mieszkania przejął wierzyciel, była w szoku.
Znalazła się w gronie tych, którzy nie pozostali bierni i postanowili upomnieć się o swoje prawa. – Na początku błądziliśmy po omacku, nie znaliśmy się na przepisach, wszystkiego musieliśmy się uczyć – mówi.
Podjęli walkę z niezwykle silnym przeciwnikiem, za którym stały ogromne pieniądze i sztab prawników. Ponadto według polskich przepisów Manchester miał prawo do przejęcia nieruchomości.
Mimo to w 2010 r. Sąd Okręgowy w Krakowie przyznał rację mieszkańcom i określił obciążenie hipoteczne nieruchomości z lokalami mieszkalnymi, wynikające z umowy pomiędzy deweloperem a funduszem Manchester jako niezgodne z zasadami współżycia społecznego. Euforia jednak nie trwała długo. Wyrok Sądu Apelacyjnego z lutego 2011 r. był ciosem. Ten uznał bowiem, że na mieszkaniach przy Wierzbowej nadal ciążą hipoteki amerykańskiego funduszu.
Zaczęli tracić wiarę w wymiar sprawiedliwości i polskie państwo. – Czuliśmy się oszukani. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy wydawać kolejne pieniądze na prawników, mając małe szanse na wygraną – wspomina Paulina Kamycka.
Ernestyna Szpakowska wraz z siostrą sprzedały rodzinny dom i zainwestowały oszczędności życia, żeby kupić mieszkanie na Wierzbowej. Gdy zaczęły do nich docierać informacje, że spółka traci płynność finansową i pojawiają się żądania dodatkowych dopłat do mieszkań, zrozumiały, że zostały oszukane. – Albo dopłacicie po 3 tys. za metr, albo spółka ogłosi upadłość. To był szantaż, na który nie mogłyśmy się zgodzić. To było jak walka Dawida z Goliatem. Wszyscy musieliśmy stawić czoło prezesowi Leoparda. Panowała atmosfera buntu i ogromne poczucie niesprawiedliwości – opowiada Ernestyna Szpakowska.
Jak mówi, po decyzji krakowskiego sądu powoli dochodzi do siebie – Po 7 latach i wielu zwrotach w sprawie, kiedy myśleliśmy, że wszystko już stracone, nauczyłam się podchodzić do wszystkiego z dystansem. Nadal nie mogę do końca uwierzyć, że pokonaliśmy dewelopera i fundusz. Nasz przypadek to ewenement na skalę całego kraju! – mówi Ernestyna Szpakowska.
Dla Tomasza Kalinowskiego własne mieszkanie przy Wierzbowej było spełnieniem marzeń. Dzięki pracy za granicą zaoszczędził część potrzebnych pieniędzy. By wziąć kredyt zastawił dom babci. Sprzedał samochód i motor.
Kiedy afera wyszła na jaw, musiał znów wyjechać, by zarabiać na spłatę kredytu. – Mam nadzieję, że teraz wszystko pójdzie w dobrym kierunku, ale po latach negatywnych doświadczeń z polskim wymiarem sprawiedliwości, uwierzę dopiero wtedy, kiedy się wprowadzę – zaznacza Tomasz Kalinowski.
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?