MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z daleka od plaży

Redakcja
Z Moniką Rogozińską, dziennikarką i podróżniczką, sekretarzem Polskiego Oddziału The Explorers Club, rozmawia Włodzimierz Jurasz

     - Gdy w kwietniu br. prasa pisała o 25. rocznicy otwarcia grobu Kazimierza Jagiellończyka, związanej z tym wydarzeniem tajemniczej serii zgonów oraz rozszyfrowującej ją hipotezie Zbigniewa Święcha, wszyscy podkreślali, iż właśnie dzięki temu odkryciu krakowski reporter został członkiem The Explorers Club - Klubu Odkrywców. Kilka tygodni temu wszystkie komunikaty prasowe po śmierci Tony Halika podkreślały przynależność słynnego podróżnika do tego samego Klubu. Czym właściwie jest The Explorers Club?
     - Klub Odkrywców to stowarzyszenie, które powstało w Nowym Jorku w roku 1904. Założyło je kilka osób: badacz Arktyki, biolog, archeolog, myśliwi, dziennikarze i podróżnicy. Był w tym gronie obrońca praw Indian i korespondent wojenny. Po prostu powołali klub, by dzielić się doświadczeniami, wzajemnie sobie pomagać. Nie byli to ludzie zbyt szeroko znani poza swym środowiskiem, ale już wkrótce idea Klubu stała się tak popularna, że w skład stowarzyszenia weszły takie osobistości, jak zdobywcy biegunów Roald Amundsen i Robert Peary, żeglarz Thor Heyerdahl, pierwszy zdobywca Mount Everestu Edmund Hillary i John Hunt, który poprowadził tę wyprawę, Neil Armstrong - pierwszy człowiek, który stanął na Księżycu, badaczka życia goryli Diane Fossey, Robert Ballard, znalazca wraku "Titanica", Reinhold Messner, pierwszy himalaista, który wszedł na wszystkie 14 ośmiotysięczników. Dziś Explorers Club zrzesza około 3000 członków. Ma siedzibę na Manhattanie i jest bardzo ekskluzywny. Nie można się doń zapisać, trzeba być wprowadzonym i - oczywiście - wcześniej dokonać czegoś naprawdę niezwykłego. Klub posiada fascynujące zbiory, sama siedziałam w saniach, którymi Amundsen dotarł do bieguna.
     - A jak Pani została członkiem Klubu?
     - Bardzo nietypowo, można powiedzieć, że weszłam doń tylnymi drzwiami, przez przypadek. W końcu lat 80., kiedy Polska otworzyła się na świat, zaczęłam oprowadzać po naszym kraju grupy turystów z Zachodu (już wcześniej byłam przewodnikiem i ratownikiem górskim). Świat bardzo się wtedy Polską zainteresował, wszyscy chcieli zobaczyć ten dziwny z ich punktu widzenia, a tak już wtedy sławny kraj. No i przyjeżdżali, patrząc na nas z pewnym poczuciem wyższości.
     Wiąże się z tym anegdota... Pewnego razu znalazłam się z grupą Amerykanów w schronisku na Ornaku. Wieczorem zorganizowaliśmy spotkanie towarzyskie i chciałam, by starym, turystycznym obyczajem, moi goście coś wspólnie zaśpiewali. Nie było to takie proste, pochodzili z różnych kręgów kulturowych, niewiele ich łączyło, nie bardzo mogli uzgodnić repertuar. No i wreszcie zaśpiewali - stary przebój Beatlesów. Niestety, w połowie drugiej zwrotki zabrakło im słów. A wtedy przyglądający się im z rozbawieniem Polacy dokończyli piosenkę, po angielsku, wzbudzając niesłychany aplauz Amerykanów, którzy zrozumieli wreszcie, że jesteśmy takimi samymi ludźmi jak oni, a nie eksponatami w stworzonym dla nich skansenie. I właśnie za to, za propagowanie, za pokazywanie Polski gościom z Zachodu, zostałam przyjęta do Klubu. Niczego wielkiego nie dokonałam, niczego nie odkryłam, ale doceniono tę moją codzienną pracę.
     - Wynika z tego, że Explorers Club przywiązuje wielką wagę do działań oświatowych, popularyzatorskich, nawet propagandowych.
     - Zgadza się. Dwa lata temu, podczas dorocznej wielkiej gali w Nowym Jorku, miałam zaszczyt zaprezentować dokonania eksploracyjne Polaków. Moje wystąpienie zakończyła owacja na stojąco. Choć Polacy mają na koncie wielkie osiągnięcia, niemal nikt o nich nie wie. Między innymi wskutek wieloletniego odcięcia od świata. Teraz to się zmienia, zmieniają się warunki i możliwości. Niedawno, podczas polskiej alpinistycznej zimowej wyprawy na Nanga Parbat, której towarzyszyłam jako korespondent "Rzeczpospolitej", miałam możliwość korzystania z telefonu satelitarnego, przez który bezpośrednio przekazywałam relacje do redakcji. Tą samą drogą wędrowały zdjęcia, wykonane aparatem cyfrowym, z którego obraz można przelewać prosto do komputera. A przecież Japończycy już 10 lat wcześniej przeprowadzali bezpośrednią transmisję telewizyjną z wejścia na Mount Everest... Nie wystarczy coś zrobić, trzeba jeszcze opowiedzieć o tym innym ludziom. Najlepiej w ich języku.
     - O ile wiem, Explorers Club organizuje też własne wyprawy?
     - Tak, z polskim oddziałem Explorers Club może pojechać każdy, oczywiście o ile stać go na pokrycie kosztów. Nasze wyprawy są dość drogie (głównie ze względu na ceny przelotów oraz niewielką ilość osób, które możemy zabrać), ale niezwykle atrakcyjne i niekonwencjonalne. Wędrowaliśmy na przykład szlakiem polskich odkryć w Peru. To kraj u nas stosunkowo mało znany, rocznie przyjeżdża do Peru zaledwie około 400 Polaków, od tej liczby trzeba jeszcze odjąć dyplomatów... A przecież ślady polskości są w tym kraju bardzo liczne, po powstaniu listopadowym trafiło tam wielu Polaków, głownie absolwentów paryskiej Szkoły Dróg i Mostów. Peru, które odkryło wtedy swoje złoto, czyli ptasie guano, zarobiło mnóstwo pieniędzy, inwestując je po odzyskaniu niepodległości w rozwój kraju. Dotarliśmy na przykład na przełęcz Ticlio w Andach (4818 m. n.p.m), najwyższy punkt najwyżej w świecie położonej kolei, zbudowanej przez Ernesta Malinowskiego, zeszliśmy na dno kanionu Colca, który w latach 80. po raz pierwszy przepłynęli polscy kajakarze. Na tę część wyprawy przyjechał specjalnie z USA Jerzy Majcherczyk, uczestnik tamtego spływu, tylko po to, by nas poprowadzić. Nie udało nam się jedynie dotrzeć do Villacabamby, ostatniej stolicy Inków, odkrytej przed 20 laty przez Elżbietę Dzikowską (która brała też udział w naszej wyprawie) i Tony Halika. Zapewniamy więc naprawdę atrakcyjny program i najlepszych przewodników.
     - Można przypuszczać, że nie każdy podoła programowi takiej wycieczki...
     - W czasie zimowej wyprawy na Nanga Parbat Klub zorganizował turystyczny treking do bazy himalaistów. To było niesamowite przeżycie, jechaliśmy na przykład półkami skalnymi, kilometr pod nami płynął Indus, na kilka kilometrów w górę ciągnęły się skały. Doszliśmy wraz w Krzysztofem Wielickim, notabene członkiem naszego klubu, do dolnej bazy wyprawy, którą prowadził Andrzej Zawada, również kolega klubowy. Przez lornetki mogliśmy obserwować wspinających się himalaistów... Ale trzeba pamiętać, że zawsze zapewniamy uczestnikom najlepszą, fachową opiekę. W Himalajach towarzyszyła nam mała karawana: kucharze, tragarze oraz znakomici przewodnicy, zapewniający maksymalne bezpieczeństwo. Trudności takiej wyprawy może pokonać każdy, przecież wiemy wszystko o aklimatyzacji, potencjalnych niebezpieczeństwach i potrafimy je z góry przewidzieć. Na dno peruwiańskiego kanionu, o którym mówiłam wcześniej, zszedł mężczyzna ze sztuczną zastawką w sercu.
     - Dokąd odkrywcy pojadą w tym roku?
     - Przygotowujemy jesienną wyprawę do Meksyku, Gwatemali, Hondurasu i Belize, prowadzącą Tropem Upierzonego Węża, szlakiem śladów zaginionych kultur indiańskich, Majów, Azteków, Olmeków, Tolteków. Pojedzie z nami znawca tych spraw, Maciej Kuczyński. W planie jest między innymi spływ przez dżunglę do odkrytego niedawno starożytnego miasta, dopiero teraz udostępnianego turystom. Zapraszam do udziału wszystkich, którzy nie boją się spędzać urlopu w innych miejscach, niż ekskluzywne hotele przy plaży.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski