Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Hongkongu do Krakowa. Opowieść asystenta Kiko Ramireza

Justyna Krupa
34-letni Jordi Jodar (drugi z prawej) przed przyjazdem do Krakowa pracował jako trener w Kitchee FC
34-letni Jordi Jodar (drugi z prawej) przed przyjazdem do Krakowa pracował jako trener w Kitchee FC Fot. Facebook/jordi jodar
Rozmowa. - Dowiedzieliśmy się, że w Polsce zawsze je się najpierw ciepłą zupę, do czego my w Hiszpanii nie jesteśmy przyzwyczajeni. Myślę jednak, że to dobra potrawa, dlatego zostawiliśmy ją w menu - mówi Jordi Jodar, kataloński asystent Kiko Ramireza w Wiśle.

- Jeszcze niedawno pracował Pan w Hongkongu, a tymczasem od stycznia jest Pan członkiem sztabu trenerskiego Wisły Kraków. Dla Hiszpana świat polskiego futbolu to pewnie podobna egzotyka. Nie miał Pan wątpliwości, czy przenosić się do Krakowa?

- W futbolu różne rzeczy mogą się wydarzyć. Przez wiele lat pracowałem z trenerem Kiko Ramirezem, więc kiedy do mnie zadzwonił i wyjaśnił, że jest możliwość współpracy z klubem tak istotnym dla polskiego futbolu zdecydowałem, że chcę być częścią tego projektu. Pracowałem w klubach hiszpańskich, klubie z Hongkongu i teraz w Polsce. I przekonuję się, że futbol jest wszędzie ten sam.

- Musieliście przygotować zespół do drugiej części sezonu pod względem fizycznym. Korzystał Pan z rad innych trenerów ze sztabu, którzy są obeznani z polską piłką?

- Fakt, że w sztabie są trenerzy, którzy już pracowali w tym klubie był bardzo pomocny, bo służyli cenną informacją. Kiedy mieliśmy wątpliwości, mogliśmy przedyskutować pewne sprawy z Radosławem Sobolewskim i Goncalo Feio.

- Trener Ramirez mówił, że stosujecie trening powiązany, czyli że w tym samym momencie pracujecie nad przygotowaniem fizycznym, taktycznym i technicznym. Piłkarze z początku nie patrzyli na to podejrzliwie?

- Nasza metodologia treningu rzeczywiście jest oparta na łączeniu tych elementów. Nie oznacza to oczywiście, że danego dnia nie możemy skoncentrować się bardziej na jednym z nich. Ale raczej chcemy tak planować treningi, by wszystkie te elementy były obecne. Nie mówię, że inne metody treningu nie są dobre. Wierzymy po prostu w naszą wizję. Faktem jest, że na naszych treningach operowanie piłką, kontakt z nią - to podstawa. Czasem, w danym ćwiczeniu odkładamy futbolówkę na bok, ale zwykle na treningu piłka powinna być obecna. Piłkarze w polskich warunkach są może przyzwyczajeni do nieco innego scenariusza przygotowań i treningów. Do tego, że najpierw zaczyna się od zajęć bez piłki, biegania itd. A dopiero potem pracuje nad techniką i taktyką. W mojej opinii jednak dla piłkarzy praca z futbolówką jest najprzyjemniejsza. Rozmawiałem na ten temat z zawodnikami i odbiór był pozytywny. Nie znaczy to, że treningi nie bywają ciężkie. Czasem - jak najbardziej.

- Gdzie musiał Pan więcej zmienić w swoich metodach i schemacie pracy, by się zaadaptować do zastanych warunków - w Polsce czy w Hongkongu?

- Ważne w pracy trenera przygotowania fizycznego jest to, by dowiedzieć się jak najwięcej o stylu gry preferowanym w danym kraju. Polska liga też ma swoją specyfikę. Nawet mając pewną metodologię pracy, musimy ją zaadaptować do polskich warunków. Nie da się pracować nad przygotowaniem fizycznym piłkarzy w oderwaniu od stylu gry, który mają prezentować. Generalnie futbol w Polsce jest jednak bardziej podobny do tego, co znamy z Hiszpanii. W Hongkongu piłka nożna wciąż jest dyscypliną sportu „na dorobku”.

- Ponoć bardziej popularny jest tam tenis.

- Tak, tenis i badminton. Ale moda na piłkę nożną jest tam coraz większa. Wielu sponsorów inwestuje mocno w futbol. Hongkong nie jest wielki, ale ma wielki potencjał dla rozwoju piłki. To jest bardzo fajne. Kontraktują sporo fachowców z zagranicy, w tym z Hiszpanii. Klub, w którym pracowałem posiadał całkiem nową bazę sportową, profesjonalną siłownię itd.

- Większą, niż Wisła w ośrodku w Myślenicach?

- Na pewno nieco inną.

- Skąd w ogóle pomysł, żeby ze świata hiszpańskiego futbolu ruszyć na podbój Azji?

- Miałem znajomego, który pracował w Hongkongu i to on do mnie zadzwonił z taką ofertą. Musiałem przeanalizować plusy i minusy podjęcia pracy w tak dalekim kraju. Ale miałem ochotę spróbować sił za granicą, podszkolić mój angielski.

- Ma Pan nawet coś wspólnego z twórcą historycznych sukcesów Barcelony, czyli z Pepem Guardiolą…

- Cóż, pochodzę z małej miejscowości Santpedor, w której urodził się również Josep Guardiola, czyli człowiek, który z Barceloną wygrał praktycznie wszystko, co było do wygrania. Jeśli tylko mam okazję, staram się czytać jego artykuły czy książki, korzystać z jego wiedzy.

- W Hongkongu nie pytano Pana, czy zna Pan Pepa osobiście?

- Wszędzie, gdzie się nie znajdę, pytają, czy znam Guardiolę (śmiech). Nie sądzę, by sam Pep mnie pamiętał, ale rzeczywiście poznałem go przed laty w Santpedor. Później żył już w Barcelonie, ale jego rodzice tam wciąż mieszkają, więc czasem ich odwiedzał. Swego czasu, gdy zespół U-19, z którym współpracowałem mierzył się z równolatkami z Barcelony, mecz oglądał właśnie Guardiola. Miałem wtedy okazję trochę z nim pogadać.

- Trener Kiko Ramirez też jest Katalończykiem. Znacie się już kawał czasu. Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?

- To był przypadek. Kiedy skończyłem studia, podjąłem pracę w Gimnastiku Tarragona, gdzie pracował właśnie Kiko. To było 11 lat temu. Potem pracowaliśmy razem np. w L’Hospitalet. Nasze relacje wychodzą poza układy czysto zawodowe. Jesteśmy przyjaciółmi, dzielimy pasję do sportu. Nasze rodziny też się spotykają, utrzymują kontakt.

- Rodzina Ramireza nie przyleciała jednak na razie do Polski. Pańska też nie?

- Moja również nie. Ale jeżeli wszystko pójdzie dobrze, nasi bliscy w przyszłości do nas dołączą. W Hongkongu żona zaaklimatyzowała się bardzo szybko. Bardzo jej się tam podobało.

- A w Pana przypadku - gdy trafił Pan do tamtejszego Kitchee FC - szok poznawczy był duży?

- Kwestia przystosowania się. Przyjeżdżasz z pewnym bagażem doświadczeń i masz pomysł na to, jak chcesz trenować i zorganizować różne rzeczy. Ale musisz się zaadaptować do tego, co zastajesz. Tak, jak w Polsce. Kiedy trafiliśmy do Krakowa w styczniu, problemem była np. pogoda. Było tak zimno, że momentami nie dało się trenować tak, jak sobie zakładaliśmy. Przy temperaturze niższej, niż minus 10 stopni nie jest korzystne dla organizmu, by trenować na zewnątrz. Ja z takimi sytuacjami nie miałem wcześniej do czynienia. W Hongkongu z kolei bywało odwrotnie - było tak gorąco i parno, że też utrudniało to pracę. Człowiek musi się dostosować, wymyśleć jakiś plan B w danej sytuacji. Musimy odwołać trening? W takim razie robimy zamiast tego zajęcia w hali, trening uzupełniający itd.

- Co jeszcze było dla Pana zaskoczeniem?

- Sporo niespodzianek było w temacie żywienia. Nie jestem dietetykiem, ale mamy pewną wiedzę na ten temat. Wiem, jak ważne jest to, co piłkarze spożywają przed meczami i po nich. A także proces codziennej regeneracji. W Polsce istnieją dania, których nie ma w Hiszpanii i odwrotnie. Musieliśmy więc odbyć niezbędne konsultacje w sztabie, z Radkiem Sobolewskim i resztą. Pytaliśmy: jak to u was wygląda? Mówiliśmy, jak sprawy żywienia funkcjonują w Hiszpanii. Chodzi o to, by nie zmieniać piłkarzom zbyt dużo w nawykach żywieniowych, ale też wprowadzić pewne nowe rzeczy.

- Piłkarze Wisły coraz częściej jedzą wspólne posiłki po treningach. Nie zawsze tak było.

- To ważne również dla spójności zespołu. Tym bardziej, że jest teraz w drużynie wielu nowych graczy. Poza tym, lepiej po treningu zjeść sensowny posiłek. Będąc tutaj, w Myślenicach, jesteśmy w stanie kontrolować to, co piłkarze spożywają. Gdy zawodnik pojedzie do domu, nie wiemy, co zje i o której godzinie.

- Czyli menu obiadowe jest z Panem konsultowane?

- Tak, mieliśmy spotkanie w tej sprawie, jest ustalony jadłospis. Wiadomo - sałatki, odpowiednie proporcje węglowodanów i białek, itd. Co ciekawe, dowiedzieliśmy się, że w Polsce zawsze je się najpierw ciepłą zupę, do czego my w Hiszpanii nie jesteśmy przyzwyczajeni. Myślę jednak, że to dobra potrawa, dlatego zostawiliśmy ją w menu. Widzimy, że piłkarze Wisły dobrze się prowadzą.

- A są kary finansowe za nadmierny poziom tkanki tłuszczowej?

- Nie ma taryfikatora kar, ale gdy widzimy, że piłkarz przekracza optymalną dla siebie wagę, to czeka go rozmowa z nami i podjęcie odpowiednich kroków, by do tej optymalnej wagi wrócił.

- Podobno w Hongkongu pracował Pan jednocześnie jako trener grup młodzieżowych.

- Tak, ale to osobny temat. W tamtejszej kulturze zaszczepiony jest kult ciężkiej pracy. Człowiek musi być pracusiem, gdy chce tam funkcjonować. Dlatego pełniłem różne role w klubie - rano pracowałem z pierwszą drużyną, seniorami, a popołudniami zajmowałem się sprawami akademii piłkarskiej.

- Wymienialiście się wrażeniami z pobytu w Azji z Krzysztofem Mączyńskim?

- Tak, pogadaliśmy sobie na ten temat, ale jednak inne są jego doświadczenia z Chin, a nieco inne moje z Hongkongu.

- Drugi trener koszykarek Wisły Can-Pack Jordi Aragones, gdy dowiedział się o zatrudnieniu Pana w piłkarskiej Wiśle, podkreślał, że hiszpańscy fachowcy od przygotowania fizycznego są generalnie cenieni w całej Europie. Skąd się to bierze?

- Można uznać, że w Hiszpanii futbol jest przestudiowany na wszystkie strony. To nam pozwala mieć szerokie spojrzenie na tę dyscyplinę. Osobiście kończyłem INEF (hiszpańska wersja Akademii Wychowania Fizycznego), gdzie po dwóch latach student wybiera specjalizację. Ja wybrałem „sport performance”, a w jej ramach - dodatkową specjalizację, piłkę nożną z elementami lekkoatletyki. Uważam bowiem, że to są dyscypliny, które są w pewien sposób ze sobą powiązane. Swego czasu grałem w piłkę nożną jako nastolatek, to moja ukochana dyscyplina sportu. Mieszkałem blisko miejscowości Manresa. Drużyna juniorska z tej miejscowości, w której grałem, rywalizowała w tamtym czasie z ekipami juniorskimi FC Barcelony czy Espanyolu. Mam więc za sobą epizod piłkarski. Trudno było jednak tę pasję pogodzić z nauką w innym mieście.

- Jest coś, co po przyjeździe do Polski okazało się dla Pana szczególnie problematyczne?

- Jedyny problem, jaki napotkałem to język - niełatwy do przyswojenia. Powoli wychwytuję i rozumiem niektóre sformułowania. Z większością piłkarzy potrafię dogadać się po angielsku.

- Podobno z trenerem Kiko Ramirezem często biegacie razem i jeździcie na rowerze.

- Lubię biegać, czasem wyskoczę na jogging i zwiedzam jednocześnie nowe miejsca. Nie mam obsesji na punkcie biegania, ale staram się trzymać formę.

Rozmawiała Justyna Krupa

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski