– Moi zawodnicy trenowali w siermiężnych warunkach, ale chcieli być kimś, chcieli uzyskać dobry wynik. Bardzo ciężko na to pracowali – mówi tarnowski trener piłki ręcznej Stanisław Majorek.
Pod jego wodzą nasza męska drużyna osiągnęła to, co nie udało się wszystkim innym polskim szkoleniowcom, z Bogdanem Wentą na czele. W 1976 roku w Montrealu zdobyła brązowy medal olimpijski.
W turnieju uczestniczyło 12 drużyn. Polska pokonała Tunezję 26:12 (wynik został anulowany, rywal wycofał się z IO), Węgry 18:16, Czechosłowację 21:18 i USA 26:20 oraz przegrała z Rumunią 15:17, co dało jej 2. miejsce w grupie i prawo gry o brąz.
– Żałuję bardzo tej porażki, bo mogliśmy walczyć o złoto. Przestraszyliśmy się, że możemy wygrać z Rumunią, która wcześniej nas lała. W końcówce meczu mieliśmy sytuacje, ale Alfred Kałuziński i Jerzy Klempel nie decydowali się na rzuty, tylko rozgrywali swoje akcje. Próbował Wojciech Gmyrek, jednak dobrze bronił Cornel Penu. Potem chłopcy mówili: „Z Ruskimi w finale byśmy przegrali (Rumunów pokonali 19:15 – przyp.), a z RFN w meczu o brązowy medal wygraliśmy 21:18 – wspomina Majorek.
Zawodnicy zarabiali w klubach pensje wyższe od średniej krajowej. Kadrowicze co kwartał otrzymywali 3-4 tys. zł (tyle co miesięczna pensja). Za olimpijski brąz zarobili po 700 dolarów.
– Część z nich mogła dostać talony na auta. Ja dostałem talon na fiata 125 p. Medalu nie otrzymałem. Kupiłem jego replikę, ale kilka lat temu podczas powodzi, gdy woda zalała mi piwnicę, straciłem wszystkie spor- towe pamiątki – mówi Majorek.
Drużyna gwiazd
Tarnowianin miał w drużynie kilka gwiazd. Niemal każda z nich jest brana pod uwagę, gdy wybiera się „siódemki” wszech czasów polskiego handballu. – Kapitan drużyny Kuchta był znakomitym obrotowym, miał wielki autorytet u zawodników i trenerów. Gdy widział, że są już bardzo zmęczeni treningiem, dawał znać szkoleniowcowi, żeby go kończyć. Na zmianę z nim grał Andrzej Sokołowski. Andrzej Szymczak był wspaniałym bramkarzem. Gdy koledzy zawalili w obronie, wiedzieli, że dostaną burę. Prawy rozgrywający Klempel świetnie sobie radził w ataku. Nosił przydomek „Kukuś”, bo lubił wszędzie kukać, wiedzieć, co się dzieje. Na środku rozegrania rządził Gmyrek, który miał oczy „dookoła głowy”, w niekonwencjonalny sposób nagrywał piłkę kolegom. Lewy rozgrywający Kałuziński na boisku zostawiał serce. Był wielkim talentem. Na prawym skrzydle grał Zdzisław Antczak, na lewym Jerzy Melcer, też świetni gracze – mówi Majorek.
I dodaje: – Z wszystkimi pracowało mi się bardzo dobrze, choć zdarzały się problemy. Chłopcy podobali się dziewczynom, a one im. Czasami próbowali uciec z hotelu czy ośrodka, spóźniali się na zbiórkę. Nie byli aniołkami, ale znali swoje miejsce w szeregu. Nieraz mieszkali w miejscach, gdzie mieli wspólne łazienki i toalety.
Mieli swego „kata”
Piłkarze ręczni pracowali równie ciężko jak siatkarze, którzy w Montrealu sięgnęli po złoto. Majorek nie wzbrania się przed
porównaniami do pracy, jaką wykonywali podopieczni słynnego „kata” Huberta Wagnera.
– Chłopcy byli świadomi ciężkiej pracy, jaką trzeba wykonać. Była ona katorżnicza. Być może przesadzaliśmy z obciążeniami, ale opieraliśmy się na metodyce treningowej z ZSRR i NRD
– przyznaje Majorek.
Co to znaczy „ciężko pracowali”? Przykład ze zgrupowania. Pierwszy dzień – przed południem marszobieg na Kasprowy Wierch lub Giewont, po południu zajęcia na betonie z piłkami. Drugi dzień – przed południem interwał biegowy: 20, 60, 100, 200, 300 i trzy razy po 1000 metrów (po każdej serii ćwiczenia ze sztangą), po południu trening na betonie z ciężkimi piłkami. I tak przez trzy tygodnie – sześć dni zajęć, siódmy dzień wolny...– Przed igrzyskami znów spotkaliśmy się w Zakopanem. Bramkarze mieszkali w COS-ie i tam ćwiczyli, a gracze z pola w jednej dużej sali w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów, w którym były piętrowe łóżka i tylko jeden ustęp. Rano biegali na Zawrat, po południu podnosili sztangi, które sami wnieśli w góry. Zajęcia kończyli grą w piłkę nożną na stawie, bo był zamrożony i równy. Po dwóch tygodniach zeszli do hali, gdzie trenowali technikę – mówi Majorek.
Po ciężkich zajęciach rozegrali w Tarnowie dwa sparingi z Kanadą, którą zaprosili rok wcześniej na turnieju przedolimpijskim w Montrealu (zajęli w nim trzecie miejsce).
Z Pleśnej w świat
Jak to się stało, że po jedyny taki sukces w dziejach polskiej piłki ręcznej naszą reprezentację poprowadził człowiek pochodzący nie ze stolicy, nie z mocnych ośrodków szczypiorniaka, ale ktoś urodzony – 25 czerwca 1937 roku – w Pleśnej koło Tarnowa?
Majorek w Pleśnej skończył szkołę podstawową, w Tarnowie liceum pedagogiczne, w którym w klasie z rozszerzonym programem wf spotkał wspaniałych nauczycieli z wychowawcą klasy Mieczysławem Łabną na czele. To wtedy zetknął się z piłką ręczną, jeszcze 11-osobową. Potem wytypowano go do WSWF w Krakowie. Trafił do AZS, ale jak sam przyznaje, choć imponował wszechstronnością, był „ławkowym zawodnikiem”.
Swoje powołanie odnalazł w pracy szkoleniowej. Gdy w 1960 roku wrócił do Tarnowa, znalazł pracę jako nauczyciel wf w Zespole Szkół Zawodowych. Pewnego razu poszedł pobiegać z młodzieżą do Parku Strzeleckiego, gdzie spotkał dyrektora MDK (późniejszego Pałacu Młodzieży) Józefa Skubaję, który zaproponował mu pracę u siebie. Do południa pracował więc w szkole, a po południu w MDK. Grywał też w lidze okręgowej w sekcji założonej przy Tarnovii.
Drużyna MDK w latach 60. uczestniczyła w MP młodzików. W 1962 roku w turnieju finałowym w Krakowie zajęła drugie miejsce. Czwarta była Spójnia Gdańsk, którą prowadził Janusz Czerwiński, późniejszy trener reprezentacji Polski, Islandii i Grecji, rektor AWF w Gdańsku, prezes ZPRP, członek PKOl., dziś prezes honorowy ZPRP. Odegrał znaczącą rolę w życiu Majorka.
– Srebrny medal zrobił duże wrażenie na władzach Tarnowa. Skubaja mi na wszystko pozwalał. Nie musiałem się martwić o pieniądze. „Od kosztów ja jestem” – mówił. MKS wszedł do II ligi i był o krok od awansu – wspomina Majorek. I dodaje: – Dzięki dobrej współpracy z nauczycielami tarnowskich szkół udało mi się zainteresować młodzież piłką ręczną. Wielu podopiecznych grało w reprezentacji Polski juniorów, a kilkunastu trafiło do klubów pierwszej ligi.
Kopniak w górę
Pracę i sukcesy Majorka dostrzeżono też w ZPRP. Został asystentem trenera reprezentacji Polski juniorów Tadeusza Wadycha i „młodzieżówki” Pawła Wiśniowskiego. Ten ostatni napisał mu, że z powodu rodzinnych spraw przyjedzie na
zgrupowanie do Szczecina pięć dni później, musi więc sam sobie poradzić w swym debiucie.
– Nie wiedziałem, co robić. Nie byłem wielkim i znanym trenerem, pochodziłem z prowincji. A w kadrze byli Sokołowski i Melcer oraz Bogdan Kowalczyk, potem świetny zawodnik i trener. Zawodnicy zaakceptowali jednak moje pomysły. Po kilku dniach w nocy zjawił się Wiśniowski i zapytał: „Co pan tu z nimi robił?”. Gdy mu opowiedziałem, wyjął flaszkę, wyciągnął rekę i rzekł: „Jestem Paweł”. Dwa mecze z NRD wygraliśmy – mówi Majorek.
W 1970 roku na zgrupowanie pierwszej reprezentacji w Jeleniej Górze nie mógł przyjechać asystent Czerwińskiego, Edward Hyla. Inne kluby I-ligowe też nie chciały puścić swoich trenerów. Czerwiński zaprosił więc do współpracy Majorka, który pomagał mu także podczas MŚ we Francji (Polska zajęła w nich 14. miejsce). Na IO 1972 w Monachium (10. lokata biało-czerwonych) asystentem Czerwińskiego był jednak Marian Rozwadowski, a Majorek pojechał na nie jako obserwator. Gdy ten pierwszy zdecydował się poświęcić pracy na uczelni, na stanowisku pierwszego trenera był vakat. Majorek, który prowadził wtedy Stal Mielec, objął je w 1973 roku. Zastrzegł sobie, że Czerwiński będzie mu pomagał. – Jestem mu dozgonnie wdzięczny, że dał mi kopniaka w górę. Zawsze powtarzam, że olimpijski medal był sukcesem nie moim, ale całej dyscypliny, że pracowali na niego też klubowi szkoleniowcy – mówi Majorek.
Dymisja na... plecach
Na MŚ w 1974 roku reprezentacja miała wejść do ósemki. – A my zajęliśmy 4. miejsce. Dla świata piłki ręcznej była to niespodzianka, a dla nas dowód na to, że opłaca się ciężko pracować – mówi Majorek.
4 lata później 6. lokata podczas MŚ w Danii dała drużynie kwalifikację do IO 1980 w Moskwie, ale Majorek został zmuszony do rezygnacji. – Nastąpiło „zmęczenie materiału”. Kiedy miałem lecieć na jakiś kurs do Portugalii, na lotnisku sekretarz generalny ZPRP Marian Golimowski przekazał mi wiadomość od prezesa związku, że mam się podać do dymisji, albo sami mnie zdymisjonują. Rezygnację napisałem na kartce na... plecach Golimowskiego – śmieje się Majorek.
W PM Tarnów przyjęto go z otwartymi rękoma. W klubie pracował jednak niezbyt długo. Przez dwa lata prowadził reprezentację Luksemburga. W 1980 roku poleciał z nią na Wyspy Owcze na MŚ grupy C, zajmując 7., przedostatnią lokatę. – Zawodnicy sami zapłacili za wyjazd. Za mnie też zapłacono – mówi.
Emiraty i emerytura
W 1981 roku na wyjazd do Zjednoczonych Emiratów Arabskich namówił go pracujący tam Syryjczyk, który w Polsce skończył AWF. Poleciał 9 września. Żona (od 1960 roku) Zofia i córka Bernadetta (dziś lekarka Majorek-Olechowska) miały przyjechać o niego 15 grudnia, ale uniemożliwił to stan wojenny.
– To było coś strasznego. Nie miałem żadnych wieści z Polski. Nie wiedziałem, na czym polega ten stan wojenny. W pierwszy dzień świąt poszedłem na
plażę. Nagle usłyszałem, jak dziecko krzyczało: „Mamo, mamo!”. Zacząłem iść w jego kierunku. Matka wołała: „Odejdź, bo ten chłop tak blisko do ciebie podchodzi”. Wyjaśniłem jej, że jestem Polakiem. Przedstawiła się: „Jestem Krystyna”. Jej mąż był inżynierem z Krakowa. Trochę potem odżyłem... – opowiada.
Przez 3 lata prowadził klub Al Jazzera Abu Dhabi, zdobywając po 2 mistrzostwa i puchary kraju. Po roku pracy w PM Tarnów wrócił do ZEA. Z Al Wahta Abu Dhabi sięgnął po krajowy puchar, z ekipą młodzieżową ZEA po mistrzostwo Zatoki Arabskiej. – W Abu Dhabi jest katolicki kościół. Przyrzekłem tam sobie, że już nie będę pracował w Emiratach – zdradza. Słowa... nie dotrzymał.
Wrócił do Polski. Jak się okazało, na 3 lata. Prezesem ZPRP był Czerwiński, który zaproponował mu prowadzenie „młodzieżówki”. Zakwalifikował się z nią na MŚ, ale zamiast do Tunezji poleciał do ZEA. I to na 6 lat. Znowu odnosił tam sukcesy. Z Al Wosel Dubaj i z Al Ain zdobył mistrzostwo, a z Al Jazzera Abu Dhabi puchar kraju. W sumie w ZEA spędził 13 sezonów.
W 1998 roku wrócił do Polski. W PM prowadził młodzież. Z ekipą ze Skrzyszowa awansował do finałów MP juniorów oraz zdobył złoto w MP LZS-ów.
Dziś jest emerytem. Pomaga III-ligowej ekipie z Libuszy k. Biecza, gdzie pasjonatem piłki ręcznej jest Wojciech Bajorek. Po tylu latach przygody z handballem ciągle go mu mało. – Chce mi się jeszcze pracować, a nie mam gdzie – nie kryje 77-letni trener klasy mistrzowskiej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?