Zabił go i odjechał tak, jakby nic się nie stało

- Normalny człowiek by się zatrzymał, nawet gdyby potrącił na drodze psa, a co dopiero człowieka - mówi Irena z Tymbarku. Jej starszy brat, Grzegorz, zginął w niedzielę w Zamieściu. Potrącił go volkswagen golf. Młody kierowca odjechał z miejsca wypadku.

Irena ostatni raz widziała Grzegorza w sobotę. Wyszedł do kuzyna, by pomóc mu w gospodarstwie. Nie wrócił na noc, więc pomyślała, że się zasiedział. W niedzielę zaczęła się niepokoić, a w poniedziałek rano postanowiła zadzwonić na policję. Zanim jednak wykręciła numer alarmowy, to policja do niej zadzwoniła. Wtedy usłyszała, że brat nie żyje.

- O trzeciej nad ranem obudził mnie pisk opon - opowiada Dariusz Porębski z Zamieścia. - Wyszedłem na balkon, ale niczego nie widziałem. Gdy nadjechała policja, ktoś głośno powiedział, że pod moim płotem leży ciało.

Pierwszy przy mężczyźnie zatrzymał się ratownik medyczny, kolega syna pani Ireny. Wracał w nocy z Limanowej do Tymbarku. Twierdził, że obok Grzegorza przejechało pięć samochodów. Żaden się nie zatrzymał.

W niedzielę wieczorem policjanci zatrzymali podejrzanych o udział w wypadku. To 50-letni ojciec i jego 19-letni syn. Jak się okazało, to młodszy mężczyzna prowadził volkswagena, który potrącił pana Grzegorza. Kierowca przyznał się do winy.

Sąd aresztował go na trzy miesiące. - 19-latek usłyszał zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku, nieudzielenia pomocy i ucieczki z miejsca zdarzenia - mówi Mirosław Kazana, prokurator rejonowy w Limanowej.

- Grozi za to do 12 lat więzienia.
Do trzech lat więzienia, za nieudzielenie pomocy rannemu, grozi też 50-letniemu ojcu sprawcy.