Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabiłem przyjaciela Hitlera

Redakcja
Kiedy pułkownik Knüssling przypadkowo zginął w strzelaninie, partyzanci wpadli na pomysł jak z sensacyjnej powieści "Nie pozwólcie, aby wraz ze mną odeszło z naszej historii tak ważne wydarzenie, o którym mało kto w Polsce wie" - napisał w swoim wspomnieniu Antoni Biegun, "Czarny Antek".

Anna Laszczka

Anna Laszczka

Kiedy pułkownik Knüssling przypadkowo zginął w strzelaninie, partyzanci wpadli na pomysł jak z sensacyjnej powieści

"Nie pozwólcie, aby wraz ze mną odeszło z naszej historii tak ważne wydarzenie, o którym mało kto w Polsce wie" - napisał w swoim wspomnieniu Antoni Biegun, "Czarny Antek".
Antoni Biegun mieszka dziś w Domu Pogodnej Jesieni na krakowskim Kurdwanowie. Jego życiu nie towarzyszy już codzienny pośpiech. Żyje wspomnieniami, które segreguje starannie pod względem przydatności dla potomnych. Kiedyś, prawie sześćdziesiąt lat temu, nikt nie mówił o nim Antoni Biegun, lecz "Czarny Antek" albo "Sztubak". Z oddziałem "Ojca Jana" przemierzał wówczas powiat biłgorajski. Historia, którą chcemy opowiedzieć, należy do jego najcenniejszych wspomnień. Wydarzyła się w lecie 1943 roku, kiedy otrzymali rozkaz: "Uprowadzić pułkownika Knüsslinga".

Przyjaciel od serca

 Pułkownik Knüssling był zasłużonym działaczem NSDAP, znanym jeszcze przed wybuchem wojny z zaangażowania w sprawy nowego, nazistowskiego państwa. Posiadacz legitymacji partyjnej opatrzonej, jak na ironię, magiczną siódemką, był nie tylko oddanym Hitlerowi żołnierzem, ale także jego serdecznym przyjacielem. Został ranny na wschodnim froncie i wódz, zaniepokojony stanem zdrowia przyjaciela, zaproponował mu rekonwalescencję w swojej siedzibie w Alpach. Knüssling odmówił jednak. Stwierdził, że najlepszym odpoczynkiem dla leczącego rany żołnierza będzie likwidowanie grasujących po lasach "bandytów". Jego wybór padł na powiat biłgorajski. Wkrótce potem Knüssling został tam mianowany forstinspektorem i natychmiast, z zwłaściwym sobie zaangażowaniem zabrał się do pracy. Codziennie - w towarzystwie pięcioosobowej obstawy - przemierzał połacie biłgorajskich lasów. Zbierał wszelkie ślady, które mogły pomóc w zlokalizowaniu partyzanckich oddziałów. Dla dowództwa AK nie ulegało wątpliwości, że sytuacja stała się niebezpieczna. Partyzanci wydali na Knüsslinga wyrok śmierci.

Nie zabijać, ale porwać

 Wydanie przez AK wyroku na pułkownika Knüsslinga zbiegło się w czasie z niemieckim ogłoszeniem następującej treści: Na terenie powiatu biłgorajskiego przebywa pułkownik Knüssling. Jeśli spotka go coś złego ze strony podziemia, trzy wsie: Brzyska Wola, Kulna i Kurłówka znikną z powierzchni ziemi razem z mieszkańcami.
 Wobec groźby pacyfikacji trzech miejscowości, podziemie podjęło decyzję o zmianie rozkazu - miast wykonania wyroku śmierci pułkownik miał zostać uprowadzony i przewieziony do tamtejszego sztabu AK. Do akcji, która miała być przeprowadzona w okolicach wsi Brzyska Wola, wyznaczono oddział "Ojca Jana". Partyzanci wymaszerowali wieczorem i do celu dotarli we wczesnych godzinach porannych. Ustalenie miejsca pobytu Knüsslinga nie było jednak łatwe. Rzeczywiście widywano go ostatnio w tej okolicy, co potwierdzały informacje jednego z pracowników leśnych, gajowego Werfla. Gdzie dokładnie trzeba go szukać, informator nie wiedział. "Ojciec Jan" podzielił więc oddział na pięcioosobowe grupy, które do godziny jedenastej miały przeczesywać okoliczne lasy. Gdyby do tego czasu nie znaleziono Knüsslinga, wszyscy mieli się wycofać. Jedną z owych pięcioosobowych grup stanowili: Longin Stec pseud. "Lech", Antoni Biegun pseud. "Czarny Antek" oraz "Jacek", "Tata" i "Pilot", których nazwisk nie da się już dziś ustalić.

Wybiła jedenasta...

 ...ale na ślad pułkownika nie natrafiono. Oddział, jak zakładały wcześniejsze ustalenia, zaczął się wycofywać. Grupa "Lecha" i "Czarnego Antka" szła rzadko porośniętym zboczem. Nagle na biegnącej w pobliżu zbocza drodze pojawił się nieduży konny pojazd zwany linijką. Siedział w nim pułkownik Knüssling i jego ludzie, zaprzęgiem powoził zaś młody chłopak, późniejszy członek oddziału o pseudonimie "Skowronek". Widocznie Niemcy czuli się bardzo pewnie, bo nie zauważyli, że partyzanci na migi porozumiewają się z chłopakiem. Kiedy linijka podjechała bliżej, woźnica wstrzymał zaprzęg. Od tego momentu wszystko rozegrało się błyskawicznie. Partyzanci, krzycząc, by Niemcy odrzucili broń i podnieśli ręce do góry, dopadli zaprzęgu. Knüssling odwrócił się i wypalił z dubeltówki. Śrut trafił "Lecha" w obie ręce, a trzymany przez niego automat upadł na ziemię. Zaczęła się strzelanina, w której zginęło trzech towarzyszy pułkownika. Czwarty został ciężko ranny. Sam Knüssling zdążył wyskoczyć do przydrożnego rowu, skąd zaczął się ostrzeliwać. Ponieważ miał być wzięty żywcem, partyzanci celowali w jego ręce, by wytrącić broń. Jedna z kul trafiła go jednak śmiertelnie.

Partyzanckie przedstawienie...

 W chwilę po strzelaninie do grupy dołączyła reszta oddziału. Stali nad ciałem ze świadomością, że za ich czyn Niemcy obiecali puścić z dymem trzy wsie. Wtedy zrodził się plan godny powieści MacLeana - wojenna przebieranka. Pułkownik i towarzyszący mu ludzie z powodu pięknej, słonecznej pogody jechali ubrani tylko w koszule i spodnie. Bluzy mundurów leżały złożone na linijce i nie zostały poplamione krwią. "Ojciec Jan" w raz z oddziałem przemaszerował do nadleśnictwa w Brzyskiej Woli po samochód Knüsslinga - skodę 1100. Kiedy przybyli na miejsce, nie omieszkali zawiadomić telefonicznie Niemców o porwaniu pułkownika i planie przewiezienia go do partyzanckiego sztabu. Rozmowę zakończyli groźbą zlikwidowania Knüsslinga w razie jakiejkolwiek próby zaatakowania konwoju.
 Reakcja Niemców okazała się pełna pokory. Prosili o oszczędzenie pułkownika, wspominając jednocześnie, iż żywego będzie można wymienić za kilku partyzanckich dowódców. Zapewnili też, że nie będą podejmować żadnych prób odbicia Knüsslinga.
 Po rozmowie jeden z partyzantów o pseudonimie "Jacek", podobny do zabitego pułkownika, założył jego mundur. "Czarny Antek", "Tata" i "Pilot" ubrali się w bluzy towarzyszących mu Niemców. Ciało Knüsslinga zostało zawinięte w koc, ułożone na wozie i przykryte słomą. Pozostałe cztery trupy wywieziono do lasu i zakopano. Później przebierańcy wsiedli do samochodu i pod eskortą konnej, partyzanckiej straży oraz pieszej reszty oddziału ruszyli w drogę. Było spokojnie. Słońce dobiegało linii horyzontu, kiedy cały oddział dotarł do mostu na niewielkiej rzece, której nazwy Antoni Biegun już dziś nie pamięta. Mostu zawsze pilnowali Niemcy. Siedzieli za workami z piaskiem, z gotową do strzału bronią. Tym razem nie było nikogo. Widocznie z góry rzeczywiście przyszedł rozkaz zachowania spokoju i wszystko miało pójść gładko.
 Wczesnym wieczorem, poruszając się wzdłuż drogi Biłgoraj - Krzeszów, oddział "Ojca Jana" dotarł do wsi Lipiny Górne. Tutaj podzielił się na dwie grupy. "Jacek", "Czarny Antek", "Tata" i "Pilot" jechali samochodem między wiejskimi chałupami, reszta zaś podążyła boczną piaszczystą drogą, omijającą zabudowania. Skoda Knüsslinga poruszała się wolno. Nagle, mniej więcej w połowie dystansu dzielącego grupę od ostatnich zabudowań, przed maskę samochodu wyskoczył człowiek. Machał rękami i chyba coś krzyczał. Kierowca nacisnął hamulec. Przez otwarte okno padło pytanie zadane po niemiecku: "Co się dzieje?". W odpowiedzi człowiek na drodze wykrzyknął gorączkowo: "Polnische Bande ist bei mir". Otworzyły się drzwi i informator wsiadł do kabiny. Czy partyzanci od początku wiedzieli, kogo wiozą? Z relacji Antoniego Bieguna wynika, że tak, że już na drodze zorientowali się, z kim mają do czynienia.
 Dodatkowym pasażerem skody był hitlerowski agent Wołoszyn, urządzający w okolicznych wsiach łapanki na roboty do Niemiec. Wyrok śmierci podziemie wydało na niego już dawno, ale nikt nie potrafił go złapać. Tak bardzo pilnował się do tej pory i wlazł w partyzanckie ręce przez zwykłą maskaradę. W samochodzie było ciemno i ciasno, dlatego nowy pasażer nie od razu zorientował się w sytuacji. Minęło kilka minut i nagle Wołoszyn poprosił o papierosa. W blasku podawanego mu ognia rozpoznał Antoniego Bieguna. Z pobladłą twarzą powiedział tylko: "Jezus Maria, wygnaniec" (tak nazywano wysiedleńców, do których zaliczał się i "Czarny Antek"). Resztę drogi Wołoszyn przejechał już w kajdankach.
 Kiedy słońce znów pojawiło się nad horyzontem, samochód wjeżdżał właśnie do kolejnej wsi, a obok pojawiła się z powrotem konna eskorta. Mieszkało tutaj kilku Ukraińców. Wszystko musiało wyglądać tak, jakby partyzanci rzeczywiście przewozili żywego Knüsslinga, można się było bowiem spodziewać, że odpowiednie informacje dotrą do Niemców. Za wsią jechali samochodem jeszcze tylko kilka kilometrów. Potem zepchnęli skodę do stawu, a sami pieszo dołączyli do oddziału. Nie towarzyszył im już Wołoszyn. Wyrok śmierci został wykonany.

Po akcji

 W kilka godzin po opuszczeniu przez partyzantów okolic Brzyskiej Woli pojawili się Niemcy z psami, które miały odnaleźć ciało przyjaciela Hitlera. Można przypuszczać, że nie do końca wierzyli w porwanie. Poszukiwania trwały bez przerwy dwa dni - bez skutku.
 Jakiś czas po akcji, Niemcy wystawili Knüsslingowi pomnik. Umieszczony na nim napis głosił, że pułkownik zaginął. Żadna akcja odwetowa nigdy nie została podjęta. Wojna się skończyła i zamach na serdecznego druha Führera powoli stał się białą plamą. W okresie PRL łączniczka oddziału porucznika "Ojca Jana" (w rzeczywistości nazywał się Franciszek Przysiężniak), Maria Deresz, pseudonim "Irtyma", napisała książkę pod tytułem "Niebo bez słońca" i można było znaleźć w niej krótką notatkę dotyczącą samego oddziału i opowiedzianej tutaj historii. Książka zawiera jednak wiele nieścisłości. Oprócz "Lecha", jako uczestników akcji autorka wymienia "Juranda" i "Hanysa". O "Czarnym Antku", "Jacku", "Pilocie" i "Tacie" milczy. W rzeczywistości ani "Jurand" ani "Hanys" w zdarzeniu nie brali udziału. Dlaczego łączniczka nie trzymała się faktów? Z powodu wszechobecnej Służby Bezpieczeństwa, która z zapamiętaniem tropiła faktycznych zamachowców. A Antoni Biegun? Po wyzwoleniu przez osiem lat odsiadywał wyroki w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Dziś stoi u kresu swej drogi w Domu Pogodnej Jesieni na krakowskim Kurdwanowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski