PIOTR SUBIK
PIOTR SUBIK
Do listy bieszczadzkich poetów skromnie dopisał się także Rysiek Szociński
Kiedyś postanowił zerwać z dotychczasowym życiem i poszukać swojego miejsca na ziemi. Przyjechał w Bieszczady z Wybrzeża i został, jak na razie, na ponad trzydzieści lat. Zainspirowane górami wiersze czyta turystom, którzy piwem gaszą pragnienie w "Siekierezadzie" i tym, którzy zajrzą do jego drewnianej budki z pamiątkami.
Rysiek Szociński nie jest zwykłym poetą, bo i zwykłym w takim miejscu być nie przystoi. Prawda, nie jest żadnym wieszczem, bo tę godność zarezerwowano dla nielicznych, ale nie jest też pozbawionym talentu wierszokletą. Niektórzy mówią, że to bard tych gór. I pewnie mają rację, bo tworzy w samym ich sercu - w Cisnej.
\\\
Siada przy stoliku, pod parasolem, i z chęcią opowiada o swoim życiu. Urodził się u schyłku wojny w podlubelskiej wsi, na słomie w wykrocie po bombie. Od zawsze go gnało po świecie. Był klerykiem w niższym seminarium duchownym do czasu, kiedy nie wprowadziła się do niego szkoła dla budowlańców. Pracował jako kaowiec w Stoczni Gdańskiej, gdzie dochrapał się stanowiska kierownika klubu, lecz za znieważanie w tekstach kabaretowych ówczesnej władzy wyleciał z pracy. Dostał wilczy bilet.
Długo później załapał się jako konserwator do gdańskiego szpitala, podobnie jak dwójka kumpli, z którymi dzielił los. - Po dwóch latach odkryliśmy w szpitalu drugą kondygnację piwnic. I my, młodzi i buńczuczni, założyliśmy tam klub. Zwał się "Pod Kopernikiem", od patrona szpitala - opowiada Szociński. Gdy zaczęły się psuć układy pomiędzy partią a ZMS-em, którego był członkiem, pewnego dnia zaplombował drzwi i po prostu wyszedł. Autostopem ruszył w Bieszczady.
\\\
Pierwszy raz był tu na początku lat 60. Jako harcerz wędrował przez opustoszałe wsie, widział zdziczałe sady, nadpalone węgły chat, zapuszczone gospodarstwa. Przez dwa dni biwakował w Cisnej, niewielkiej dziurze pośród gór, zapomnianej i chyba skazanej na niebyt przez Boga. Nie przypuszczał, że przyjdzie mu tu spędzić dwie trzecie życia.
Na stałe w Bieszczad (o swym najpiękniejszym miejscu mówi właśnie w ten sposób) przyjechał autostopem z przyjacielem. Wpierw załapali się do pracy w tartaku w Smolniku. Tu poznał swoje przeznaczenie - Danusię. Urzeczeni sobą tak się zapadli w miłości, że o siedemnastej brali ślub w lutowiskim kościele (niedługo przedtem magazynie nawozów), a parę godzin wcześniej chrzcili pierworodną Otylię. - Urodziłem przy pomocy Danusi czworo dzieci, córkę i trzech synów, rok po roku - mówi.
Po ucieczce z Wybrzeża od razu zaczął szukać swego miejsca na ziemi. Deptał ścieżki do urzędów, oglądał mapy, a potem jeździł po wsiach. I znalazł wymarzone miejsce - Strubowiska, które nie wiedzieć czemu za komuny przechrzczono na Strzebowiska. - Nigdzie nie było ładniej. Wokół same góry, widać wszystko, co najpiękniejsze: i Łopiennik, i Smerek, i Połoninę Wetlińską, i Caryńską, i Halicz, Tarnicę i obie Rawki - wyjaśnia. Przyznaje, że przez lata Strubowiska się zmieniły. Wtedy kilometr trzeba było iść polną, błotnistą drogą, by dotrzeć do szosy, którą i tak mało co jeździło, a teraz niedaleko zatrzymują się pekaesy. Rozrosły się do kilkudziesięciu numerów, bo prócz tych, którzy niezależnie od pory roku gospodarzą na niewdzięcznej ziemi, działki pokupili także nowobogaccy i wpadają tu od święta lub podczas kanikuły.
Wziął kredyt na hodowlę bydła, część pieniędzy na rozruch interesu zarobił, rozładowując wagony mąki w Ustrzykach Dolnych (ciężka praca za godną dniówkę: po dwóch wypłatach mógł zrealizować marzenia; przyznaje, że ziemia nie była droga, ale sporo kosztowały go zgody, plany, pozwolenia...) i zaczął budować dom.
\\\
Pisał już na Wybrzeżu, nie tylko teksty kabaretowe, ale też opowiadania i wiersze. W Bieszczady przywiózł spory dorobek, dokumentowany licznymi wycinkami z prasy, które wkrótce znalazł w polowej sławojce, na gwoździu, spełniające niezbyt chwalebną dla poezji rolę. Wszystko zmieniło się, kiedy z jego szuflady wiersze, już bieszczadzkie, wygrzebał Stanisław Żurek, poeta z Lublina. Niedługo potem świat ujrzał, wydany przez Lubelskie Bractwo Literackie, tomik pod tytułem "Wędrowanie". Jeszcze wcześniej, zaraz po przyjeździe, dwukrotnie zdobywał wyróżnienie w konkursach "O bieszczadzki laur".
Żałuje, że żadna z tych historii nie zmieściła się w wydanym przed rokiem zbiorze "Bieszczadzkie przypadki". Historie to nieprawdopodobne, ale prawdziwe, których ciśniański poeta doświadczył, albo które usłyszał z zaufanych ust. Pisze więc o dyrektorze "smętorza", któremu podczas pogrzebu strzeliły gacie; o przyjacielu, który od lat żyje na leskim "śmietnikowisku", żywiąc się odpadami; symbolicznie o Mykole, który wraca do Procisnego, by umrzeć na ojcowiźnie. Swoje credo zawarł w przedostatnim tomiku - "Jako ptaki Bieszczadu".
\\\
Bieszczady - dzikie, nieucywilizowane, a przede wszystkim pograniczne - inspirowały od zawsze. Góry pozwalały i wciąż pozwalają uspokoić duszę, nerwy i oddać się we władanie wenie twórczej. Tak myśleli pewnie też ci, którzy w Bieszczadach tworzyli niegdyś. A przy tym wszystkim szczęście do nich miała właśnie Cisna...
Wpierw trafił tu Aleksander Fredro. Po raz pierwszy jako jedenastolatek w 1804 r., niedługo potem, jak wieś stała się własnością jego ojca. Fredrowie wybudowali we wsi hutę żelaza, a Aleksander opiewał piękno okolic m.in. w swym pamiętniku "Trzy po trzy".
Nieco później, bo w 1833 r. w odludne tereny przybył Wincenty Pol, swoje zwiedzanie Bieszczadów rozpoczynając od Leska, gdzie gościł na zamku rodu Krasickich. Odwiedził Cisną i wspiął się nawet na Łopiennik, gdzie udzielił współtowarzyszom wędrówki, m.in. Sewerynowi Goszczyńskiemu i Zygmuntowi Kaczkowskiemu (syn zarządcy dóbr Fredrów, z czasem również poeta), swoistej lekcji geografii, a przy tym też patriotyzmu, która stała się zaczątkiem "Pieśni o ziemi naszej".
Bieszczady zainspirowały też Jana Kantego Podoleckiego, nie tylko poetę, ale również tłumacza, pisarza i pioniera turystyki, który sławił je m.in. w swej wierszowanej powieści "Hnatowe Berdo", niezmiennie podpisując się pod utworami jako Jaśko z Beskidu. Swoje powieści historyczne tworzył tu Paweł Jasienica.
\\\
Szociński to także rzeźbiarz. Jako jedyny ma certyfikat na sprzedaż dusiołków, które wymyśliło dwóch Jędrków: Wasielewski, zwany Połoniną, i Potocki, dziennikarz i publicysta. Połonina usiadł i narysował na kartce papieru, a drugi zajął się opisem. I narodziły się "dusiołki, co one są w Bieszczadach", dobre duszki "od szczęścia wszelakiego": Jasienie "od szczęścia do dziewek", Beskidniki "od szczęścia do skarbów i pieniędzy", Smolniczki "od szczęścia do bydła i owiec" i najważniejsze w tej krainie Połoninki - "od mocnej głowy do wszelakich trunków".
Można sobie takiego dusiołka z certyfikatem kupić u Szocińskiego, w prowadzonej przez niego od lat budce z pamiątkami, niedaleko przystanku bieszczadzkiej ciuchci. Potrafi ich wyczarować dziennie kilkanaście. Sprzedaje z certyfikatem, więc i z gwarancją, że nie zawiodą. - To antidotum na wszelkiego rodzaju czartostwo. W księżycową noc trzeba uklęknąć na kolanie i wyrzec życzenie. Przez rok dusiołek będzie nam przynosił szczęście, ale po roku trzeba go komuś oddać: zawinąć w czerwoną chustkę i położyć na rozstajnych drogach. A sobie kupić nowego - zapewnia poeta.
\\\
Pisze to, co mu w duszy siedzi i gra. Bieszczadzko pisze, bo tu inaczej się nie da. O górach i o ludziach je zapełniających. Na okładce najnowszego tomiku "Wiatrem z połonin" wydawca napisał, że zaplecze jego kiosku to prawdziwy salon literacki, gdzie czyta się, słucha i rozmawia o poezji. - Danusia mówi, że to największy przekręt, jaki jest tylko możliwy; że my tam tylko wódę chlejemy. A to nieprawda... - broni się. Mówi, że czyta się tu i śpiewa poezję, a częstymi gośćmi są "bieszczadzkie anioły" - muzycy Starego Dobrego Małżeństwa. Bywało, że ich koncertom w budce przysłuchiwało się sto pięćdziesiąt osób.
Kiosk to jego drugi dom, a w nim zasłane wyro, galeria bieszczadzkich zakapiorów, których twarze, niekiedy niezbyt wzbudzające zaufanie, spoglądają na gości z wyblakłych fotografii, stosy drewnianych strużek.
Woli jednak przesiadywać w "Siekierezadzie", kultowym już lokalu, gdzie ściany zdobią rzeźbione biesy i czady, niegdysiejsi panowie tej krainy, a w stoły powbijane są siekiery. W lokalu, który swoją nazwę zawdzięcza książce Edwarda Stachury o leśnych drwalach, mimo że - wbrew powszechnej opinii - jej akcja wcale nie rozgrywała się w Bieszczadach.
\\\
Zakapiorów bard Bieszczadu (tak go nazwał Potocki, za co odwdzięczył mu się godnością "atamana na Bieszczadzie") znał wszystkich. Nie było takiego, który nie zajrzałby do jego pamiątkarskiej budy. Bywał i Zdzicho Radost, i Jasiek Zubow, i Jędrek Połonina, i wielu innych, którzy odeszli; i bywają nadal: Rysiek Bury Denisiuk i Bodzio Sikorka, i Juras Dwa Tysiące. Każdy na swój sposób inny, każdy szczególny.
- Sam nie wiem, czym można zasłużyć na zakapiorstwo. Trzeba się chyba zapisać czymś w Bieszczadzie. Malowaniem, rzeźbieniem, pisaniem wierszy - zastanawia się.
Sam też jest zakapiorem, chociaż nie lubi tego określenia; woli, gdy zwą go bieszczadnikiem. Bo brzmi to ładniej i podkreśla osadzenie w tej ziemi. Chociaż tutejsi mają pretensje, podnoszą, że tu się urodzili, wychowali, a nikt ich bieszczadnikami nie nazywa. Jednak urodzenie nie wystarcza.
Szociński mówi, że na pisanie lepszego miejsca nie ma. Ale nie jest tak, że wychodzi na powietrze, patrzy ku połoninom i zaraz w głowie powstają wiersze. Czasem trzeba na nie czekać dwa tygodnie, czasem przychodzi kilka dziennie. Wtedy człowiek aż nie może się powstrzymać, by nie przelać myśli na papier. - Tu wszyscy są poetami, tylko nie wszyscy piszą - stwierdza filozoficznie.
\\\
Szociński mówi, że kilkunastu hektarów swej ziemi nie opuści nigdy. Ani z przymusu, ani z własnej woli. Nie będzie tak jak z tymi, którzy nie wytrzymali życia w ciężkich warunkach i uciekli do miasta. - Uwiłem tu gniazdo, wychowałem dzieci, przeżywałem radość i gorycz. Tutaj zostanę - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?