Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawsze brałem życie takie, jakie było

Redakcja
- Jako piłkarz debiutował Pan w reprezentacji Polski w 1977 roku. Od roku w kadrze był już Zbigniew Boniek. Teraz znów, jako prezes PZPN, wprowadza Pana na piłkarskie salony...

ROZMOWA. O takich ludziach jak on Amerykanie mówią self-made man. ADAM NAWAŁKA do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Właśnie został selekcjonerem reprezentacji.

- Myślę, że teraz sytuacja wygląda inaczej. Wtedy, jako młodzi zawodnicy, wspieraliśmy się, razem walczyliśmy na boisku. Teraz prezes powołuje selekcjonera, a ja czuję z jego strony olbrzymie wsparcie. To jest warunek niezbędny, by współpraca mogła się układać. Między nami musi być chemia, ja szanuję jego, a on wie, że może mi zaufać, bo za nami są lata gry w piłkę i kolejne spędzone na ławce trenerskiej.

- Dlaczego jednak Zbigniew Boniek pomyślał akurat o Panu?

- Znam prezesa i wiem, że zanim cokolwiek zrobi, zastanowi się kilka razy. I ten wybór był z pewnością przemyślany. Prezes ma do mnie zaufanie, a ja uważam, że jestem kompetentny i czuję się na siłach, by podołać misji, jaką mi wyznaczono.

- Gdy Boniek trafił do Juven-tusu Turyn w 1982 roku, Pan jeszcze przez trzy lata grał w piłkę w Wiśle Kraków, a potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Straciliście wtedy ze sobą kontakt?

- Przez jakiś czas nie widzieliśmy się, ale po latach kontakt został odnowiony.

- To dzięki Bońkowi wyjechał Pan na staż trenerski do Włoch?

- Tak, to było trzynaście lat temu. Dzięki Zbyszkowi mogłem zobaczyć, jak prowadzi zajęcia Fabio Capello, który wówczas był trenerem Romy. W tym klubie przed Zbyszkiem wszystkie drzwi są otwarte, wprowadził mnie do ośrodka Trigoria. W następnym roku pojechałem do Rzymu po raz drugi.

- Gdzie Pan jeszcze był na stażach?

- Niech Pan lepiej zapyta, gdzie nie byłem... Lubiłem podróżować po Europie. W Niemczech byłem w Bayerze Leverkusen, w Hiszpanii w Realu Sociedad San Sebastian, Osasunie Pampeluna i Barcelonie, we Włoszech nie tylko w Romie, ale i Lazio Rzym, Torino, Udinese, Weronie. To była moja strategia - po zakończeniu sezonu jechałem za granicę, by z jednej strony odreagować i odpocząć, a z drugiej poszerzyć warsztat. Łączyłem przyjemne z pożytecznym. Moim hobby jest jazda na nartach, więc często jeździłem także we włoskie Dolomity i do Austrii.

- I właśnie na nartach spotykał się Pan z Tomaszem Iwanem, dzisiaj menedżerem kadry.

- Z Tomkiem spotykaliśmy się wiele razy w Zakopanem. Mam tam apartament, który prowadzi żona, to mój drugi dom.

- Żona wystraszyła się, czy ucieszyła, że został Pan selekcjonerem?

- Jak słyszę słowo "strach", to mogę się tylko uśmiechnąć. Rozumiem, że dla kogoś, kto jest z dala od futbolu, strach ma wielkie oczy. Ale ja byłem przygotowany do rywalizacji już jako piłkarz...

- Tyle że ja pytam o odczucia żony, nie Pańskie.

- Żona odczuwa to podobnie jak ja. Przecież była zawodniczką Wisły Kraków, grała w koszykówkę, wie co to sport zawodowy i moja praca jej nie przeraża.

- W ostatnich dniach na Pana temat pojawiło się w mediach mnóstwo informacji. Czy dowiedział się Pan o sobie czegoś nowego, coś z czego w duchu się Pan śmieje?

- Pojawiło się wiele takich opinii, które są faktami prasowymi, a nie mają nic wspólnego z moim charakterem, ale ja nie będę tego wyjaśniał. Trzeba być czujnym, zwracać uwagę, by wiedzieć, co się dzieje, ale dystansuję się od tego.
- Mówi Pan te słowa za spokojem, od razu widać, że nie po raz pierwszy jest Pan w centrum wydarzeń. Po występie na mistrzostwach świata w Argentynie w 1978 roku był Pan równie popularny jak Maryla Rodowicz, Czesław Niemen czy Mirosław Hermaszewski, z którymi wysłano Pana do Fidela Castro na festiwal młodzieży.

- Zawsze brałem życie takie, jakie było. Fakt, popularność była wtedy olbrzymia. I co tu dużo mówić, odczuwaliśmy ją na każdym kroku. Bo była niezwykła, bardzo mocna, głęboka.

- Znacznie większa niż teraz?

- Kontakt z kibicami był wówczas inny, nie było środków elektronicznego przekazu, które pozwalają w ciągu kilku sekund przesłać informację czy zdjęcie z jednej strony kuli ziemskiej na drugą. Dlatego kibice przychodzili na stadiony, by na własne oczy zobaczyć piłkarzy. Pięćdziesiąt, sto tysięcy osób na jednym meczu! Mamy dziś w futbolu głód sukcesu, ale liczba kibiców na lidze wtedy i teraz to dwie różne bajki. Akurat jesteśmy w takim momencie, gdy powstają stadiony, nowa infrastruktura, więc może czeka nas boom.

- Ten boom w dużym stopniu zależy od Pana. Zdaniem wielu jest Pan skazany na sukces. Jerzy Engel powiedział, że jeśli teraz nie awansujemy do mistrzostw Europy, w których zagra niemal połowa drużyn z kontynentu, to powinniśmy dzwonić do prezydenta UEFA Michela Platiniego, by w ogóle odwołał eliminacje, bo nigdy się nie zakwalifikujemy.

- To już możemy się położyć i awansować (śmiech). Byłoby to naszą porażką, gdybyśmy uznali, że na pewno awansujemy i to spacerkiem. Z jednej strony jako naród jesteśmy pesymistami, a z drugiej wierzymy, że nic złego nam się nie może stać. Patrzę na to z dystansem, ale i optymizmem. Zawsze uważam, że szklanka jest do połowy pełna.

- To dlatego nie poddawał się Pan w czasach, gdy jako piłkarz częściej niż na boisku przebywał w gabinecie u doktora Jerzego Jasieńskiego?

- Doktor Jasieński to bardzo sympatyczna postać, robił wszystko, co mógł, by mi pomóc. Nasza medycyna nie była wtedy na najlepszym poziomie, no i mój organizm nie był odporny na wielkie obciążenia. Miałem 16-17 lat, grałem wszystko i dla wszystkich. Toczyło się, jak się toczyło, ale jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem. Nie czuję żalu. Tak, z pewnością walka z kontuzjami nauczyła mnie wytrwałości i teraz to procentuje.

- Można znaleźć analogię z karierą Arkadiusza Głowackiego. Też był we wczesnej młodości eksploatowany przez trenerów ponad miarę. Z tą różnicą, że obecny obrońca Wisły Kraków ma szczęście do leczenia się w czasach, gdy medycyna stoi na nieporównanie wyższym poziomie.

- Można takiego porównania użyć. Ale chcę jasno powiedzieć, że to już dawno za mną. Niespełnienie? Nie wracam do tego. Lubię powspominać te czasy, ale tylko raz na dziesięć lat, ze starymi kolegami, przy dobrej kawie i lampce wina.

- Głowacki ogłosił, że rezygnuje z gry w kadrze. Namawiał go Pan do zmiany decyzji?
- Nie rozmawiałem o tym z Arkiem, tak samo jak z Radkiem Sobolewskim, z którym miałem ostatnio przyjemność współpracować w Górniku Zabrze. Szanuję ich decyzje. Gdybyśmy częściej mieli do czynienia z takimi profesjonalistami jak Radek i Arek, to polska piłka byłaby w innym miejscu. My jako trenerzy musimy spowodować, by w naszym futbolu było coraz więcej takich zawodników. Bo na razie ci przychodzący do drużyn klubowych są na takim poziomie, że trzeba zaczynać z nimi pracę od podstaw.

- Wspomniał Pan Fabio Capello. Trenerski wzór?

- Nie ma jednego takiego wzoru, jest grupa trenerów, z którymi zetknąłem się jako zawodnik, a potem szkoleniowiec. Począwszy od Lucjana Franczaka, poprzez innych trenerów klubowych, a później w reprezentacji: Jacka Gmocha, który był innowatorem, jeżeli chodzi o strategię i taktykę gry, Andrzeja Strejlaua, Antoniego Piechniczka. Miałem przyjemność występować u Kazimierza Górskiego w jego "Orłach". Zebrałem też dużo doświadczeń jako asystent Leo Beenhakkera, współpracując z Bobo Kaczmarkiem, Darkiem Dziekanowskim, Andrzejem Dawidziukiem. No i staże, podczas których poznałem wielu trenerów.

- Za trenerkę po raz pierwszy zabrał się Pan podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie lat 80., grając i jednocześnie prowadząc amatorską ekipę Polish-American Eagles. To wtedy Pan poczuł, że chce szkolić piłkarzy?

- Znacznie wcześniej. W szkole podstawowej byłem trenerem szkolnej reprezentacji, bo nauczyciel WF nie radził sobie z tym zadaniem. Wziąłem to w swoje ręce, cieszyła mnie selekcja graczy, strategia, układanie taktyki. Jeśli u młodego człowieka pojawi się zacięcie do takiej pracy, to później ono się ujawni. Po powrocie ze Stanów edukowałem się w szkole trenerskiej w Warszawie, byłem pierwszym rocznikiem w tzw. Kuleszówce.

- I od razu chciał Pan pracować jako główny trener, żaden tam asystent. Rozpoczął Pan pracę w trzecioligowym Świcie Krzeszowice, ale szybko trafił do Wisły.

- Mogłem znaleźć się w Wiśle jeszcze wcześniej, bo dostałem propozycję już od Wojtka Łazarka. Tyle że przyszła trochę za późno, bo wcześniej dałem słowo prezesowi Świtu Krzeszowice. A że jestem człowiekiem honorowym i lojalnym, to dotrzymuję słowa, więc przejąłem Świt.

- Później zajął się Pan koordynowaniem szkolenia w Wiśle i wyszukiwał utalentowanych piłkarzy. Do drużyny trafili między innymi bracia Brożkowie, Paweł Strąk, Kamil Kuzera.

- Miałem marzenia, chciałem je realizować. Była fajna grupa chłopaków, wszystko trzeba było od początku do końca organizować, jeśli chodzi o szkolenie.

- Dwukrotnie przejmował Pan pierwszy zespół Wisły. Za drugim razem, w 2001 roku, zdobył z nim mistrzostwo Polski, ale gdy postawiono przed Panem zadanie wywalczenia Ligi Mistrzów - zrezygnował z pracy. Żałuje Pan tego po latach?

- To była dla mnie bardzo trudna decyzja. Podjąłem ją, bo nie czułem wsparcia, zarówno jeśli chodzi o plany transferowe, jak i prowadzenie drużyny. Trener musi czuć wsparcie ze strony właściciela klubu i prezesów, gdy trzeba powalczyć w niesprzyjających okolicznościach.
- Patryk Małecki wspominał, że zaraz po objęciu Wisły zadzwonił Pan do niego ze słowami: "Mały, szykuj się. Liczę na Ciebie!". Teraz, jeszcze przed wysłaniem pierwszych powołań do kadry, zadzwonił Pan do tych, których nie umieścił na liście: Kamila Glika, Eugena Polanskiego i Sławomira Peszki. To nietypowe u trenerów.

- Zadzwoniłem najpierw do nich, żeby nadal czuli się potrzebni. Im większa zdrowa rywalizacja, tym lepiej dla drużyny, dlatego przed nikim nie zamykam drzwi. Taki jest mój sposób pracy, to są pryncypia.

- Jak zareagowali ci, z którymi Pan rozmawiał?

- Ważne jak zareagują na boisku. Tylko od nich zależy, czy dostaną szansę przed następnymi meczami kadry. Będę jeździł wraz ze współpracownikami i wszystkich obserwował, będziemy robić analizy, by nikogo istotnego nie pominąć.

- Wielu trenerów za rozmowę z piłkarzem uważa przekazanie im swoich uwag w kilku żołnierskich słowach.

- Mnie to nie wystarczy, bo uważam, że ważne są odczucia drugiej strony. Wzajemne korzystanie ze swoich doświadczeń - to jest dopiero siła. Dlatego stawiam na dialog.

- Z Ludovikiem Obraniakiem to będzie utrudnione, bo Pan mówi po angielsku, a on po francusku.

- Tak, ale może nam pomóc Janusz Basałaj, który bardzo dobrze porozumiewa się po francusku. Na pewno język nie przeszkodzi nam w tym, by ustalić z Ludovikiem pryncypia.

- Gdy rozmawiałem z Robertem Lewandowskim podczas jego pobytu na Targach Książki w Krakowie, powiedział, że w ogóle Pana nie zna. Gdy spytałem o mecze, które grał z Lechem Poznań przeciwko prowadzonym przez trenera Nawałkę drużynom, stwierdził, iż może były dwa takie spotkania, ale niezbyt je pamięta.

- Ja go bardzo dobrze pamiętam jako czołowego zawodnika ekstraklasy...

- Ale do środy, gdy wybierał się Pan do Dortmundu na mecz w Lidze Mistrzów Borussii z Arsenalem, nigdy ze sobą nie rozmawialiście?

- Nie. Z pewnością teraz poznamy się bliżej.

- Wszyscy się zastanawiają, jak Pan sprawi, by Lewandowski strzelał gole nie tylko w klubie, ale i w reprezentacji.

- Trzeba zmienić pewien szczegół w organizacji gry drużyny w ofensywie, by możliwości rozegrania piłki były większe niż do tej pory.

- Jak pogodzić wspólne występy na boisku Lewandowskiego z Arkadiuszem Milikiem? Bierze Pan pod uwagę grę tego drugiego na pozycji numer 10?

- Tak, występował u mnie na tej pozycji w Górniku Zabrze i wiem, że to potrafi. Musimy mieć przygotowane różne warianty gry, także z udziałem dwóch napastników.

- Planuje Pan zabranie graczy z ekstraklasy, w tym wielu z Legii, na styczniowe zgrupowanie do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Rozmawiał Pan o tym z Janem Urbanem?

- Tak, on nie ma nic przeciwko temu. Zresztą rozmawiam i będę rozmawiał z wieloma trenerami, bo chcę mieć z nimi dobry kontakt.

- Co inni sądzą o tym pomyśle?

- Zawsze znajdą się tacy, którzy będą za, i tacy, którzy będą przeciw. Uważam, że powinniśmy się wspierać, przynajmniej ja tak do tego podchodziłem, gdy byłem trenerem w klubie. Dla mnie styczniowy wyjazd jest ważny, bo nie będzie tak jak dotychczas zgrupowań w grudniu i lutym.
- Czy organizacja pracy w kadrze będzie wyglądać jak za kadencji Beenhakkera?

- Mam zupełnie inny pomysł, jeśli chodzi o podział zadań w sztabie. Są w nim Bogdan Zając i Jarosław Tkocz, a będzie jeszcze jeden asystent. Trwają rozmowy na ten temat.

- To Pan zaproponował Tomasza Iwana na stanowisko menedżera?

- Porozmawiałem z Tomkiem i taki pomysł się narodził. Dobór współpracowników należy do mnie, ale to oczywiste, że musi być akceptacja prezesa Bońka i zarządu związku.

- Nie obawia się Pan braku doświadczenia Iwana?

- Nie. Będzie pełnił funkcję dyrektora odpowiedzialnego za organizację, będzie uczestniczył w życiu reprezentacji. Jestem przekonany, że zagwarantujemy najwyższe możliwe standardy pracy z kadrą.

- Za przygotowanie fizyczne reprezentantów będzie odpowiadał Remigiusz Rzepka, z którym współpracował Pan w Górniku Zabrze?

- Tak. Poznałem go jeszcze, zanim zajął się kadrą przed Euro 2012 i efekty naszej współpracy są bardzo dobre.

- Po wyborze na selekcjonera mnóstwo osób udzielało Panu rad, składało życzenia. Co najbardziej zapadło w pamięć?

- Dwa słowa: wytrwałość i konsekwencja. One są kluczowe. Trzeba mieć plan i dążyć do celu. Dla mnie samego najważniejszą wartością w pracy selekcjonera jest sprawiedliwość. Selekcja, wytypowanie zawodników ma kolosalne znaczenie. Chciałbym, żeby każdy piłkarz wiedział, iż decyzje trenera kadry są sprawiedliwe.

- Nie sposób już Pana spotkać w Krakowie, częściej bywa Pan w stolicy. Ma Pan tam ulubione miejsce?

- Jeszcze nie. Teraz znalazłem zacisznie miejsce w hotelu Hyatt. Mam tu spokój z dala od codziennego zgiełku. Docelowo przeprowadzę się do wynajętego mieszkania, bo Warszawa będzie teraz moją bazą. Muszę przeorganizować się. Ale Kraków, Rudawa, Zakopane pozostaną miejscami, w których czuję się świetnie.

Rozmawiał KRZYSZTOF KAWA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski