Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarnowane zwycięstwo

Redakcja
Dokładnie dwadzieścia czery lata temu, 30 listopada 1988 roku, miało miejsce zdarzenie, które zawróciło bieg historii. Wówczas nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, dziś widzimy to dokładnie.

Ryszard Terlecki: WSZYSTKO JEST POLITYKĄ

Komunistyczny aparatczyk, szef reżimowych związków zawodowych ubzdurał sobie, że w telewizyjnym pojedynku pokona gwiazdę solidarnościowej rewolucji, wtedy nieco przyblakłą, wciąż jednak wspieraną robotniczymi strajkami i uporem części dawnych zwolenników. Alfred Miodowicz, przewodniczący OPZZ, zmierzył się w telewizyjnej debacie z Lechem Wałęsą, „osobą prywatną” jak przedstawiali to medialni najemnicy Jaruzelskiego, siedem lat wcześniej charyzmatycznym liderem dziewięciomilionowej opozycji.

Miodowicz domagał się tego spektaklu od wielu miesięcy, jednak ekipa Jaruzelskiego była sceptyczna. Dopiero gdy okazało się, że Polacy nie chcą uwierzyć nawet „liberałowi” Rakowskiemu, wyznaczonemu na premiera jako ostatnia deska ratunku komunistycznej władzy, zgodzono się zaryzykować i powierzyć los PRL-u w ręce ambitnego „związkowca”, członka politbiura, pozującego w skórzanej kurtce na postaci z filmów o bolszewikach.

Wałęsa miał swój świetny dzień, spokojnie, ale dosadnie punktował przeciwnika, Miodowicz przypominał nerwową marionetkę, powtarzającą nagrane wcześniej slogany. Miliony telewidzów przekonały się na własne oczy, że Wałęsa nadal nadaje się na przywódcę; dla Miodowicza był to ostatni wieczór jego politycznej kariery. W kilka tygodni później wystraszeni komuniści zgodzili się na rozpoczęcie rozmów okrągłego stołu. Z nokautu, jakiego doznali w ten listopadowy wieczór, otrząsnęli się dopiero w 1993 roku.

A Wałęsa wrócił do swojej roli wybawiciela od niechcianej władzy. On, który śmiesznym, jarmarcznym długopisem podpisał dokument, w tej części świata najważniejszy od czasu autografów składanych w Jałcie, teraz wyrastał na opatrznościowego męża stanu, podziwianego na całym świecie. Pewnie przesadą byłoby twierdzenie, że mógł zrobić wszystko, ale z pewnością miał szansę zebrać wokół siebie siłę, która uwolniłaby Polskę od władzy kłamstwa, zdrady i niesprawiedliwości. Miejsce bohatera historii już na niego czekało i gdy sięgnął po prezydenturę, wydawało się, że nic nie zatrzyma jego triumfalnego marszu.

Tak łatwo jest zmarnować okazję dla zdobycia zasłużonej sławy, tak łatwo roztrwonić uwielbienie tłumów. Mógł wtedy uwolnić się od mrocznych wspomnień i zamknąć rachunek wystawiony przez bezpiekę. Mógł postawić na to, co ocalało najlepsze i najszlachetniejsze, mógł budować Polskę na miarę wielkich marzeń. Mógł stać się sztandarem wolności. Ale wolał zostać popychadłem swojego dworu, wolał zgodzić się na rolę politycznej maskotki. Zawiódł swoich zwolenników, nie dotrzymał obietnic, zniszczył własną legendę. W wyborach prezydenckich w 2000 roku dostał jeden procent głosów – tyle zostało z jego zwycięstw w 1980 i 1990 roku.

 Historia okrutnie traktuje tych, którzy nie dorośli do powierzonej im roli. Tym bardziej, że wyroki, które wydaje, nie podlegają apelacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski