MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zmienne oblicza jednej wojny

Redakcja
W starej części Jerozolimy jest miejsce, które śmiało można uznać za kwintesencję tego, co od przeszło pięćdziesięciu lat nazywamy konfliktem bliskowschodnim. Chodzi tu o meczet Skały zwany również meczetem Omara i miejsce gdzie się znajduje. Budowla stoi na górze Syjon, skrywającej ruiny II Świątyni Jerozolimskiej, zbudowanej przez Heroda. Meczet - architektoniczny majstersztyk - jest pozbawiony fundamentów: chroni pod złotą kopułą skałę, z której Mahomet miał być wzięty do nieba. Dla muzułmanów to drugie po Mekce święte miejsce islamu. Takim jest również dla Żydów. Skała, znajdująca się w meczecie była prawdopodobnie podstawą ołtarza całopaleń żydowskiej świątyni. Ponadto wyznawcy judaizmu nie wchodzą na plac ze znajdującym się tam meczetem, aby przypadkiem nie zbezcześcić miejsca sanktuarium, do którego raz w roku mógł wejść tylko arcykapłan. W tym miejscu, zgodnie z przekazami biblijnymi, Salomon umieścił Arkę Przymierza. Bez świątyni nie ma kapłanów. Bez kapłanów nie ma kultu. Został tylko Mur Płaczu - zachodnia ściana budowli Heroda.

Jeszcze w czasach studenckich zapytałem jednego z profesorów Pisma Świętego o to, co by się stało, gdyby Żydzi postanowili zburzyć meczet i odbudować swoją świątynię, która może stać tylko i wyłącznie w tym miejscu, na górze Syjon. Odpowiedź była brutalna i niezwykle konkretna: trzecia wojna światowa.
Ziemia Święta, ziemia sporna
Próba rozwikłania powyższego paradoksu, który liczy już sobie kilka, a nawet kilkanaście stuleci, w chwili obecnej na pewno zakończyłaby się tragicznie. Powodów do walk i tak nie brakuje. Dokładnie tak samo było w przeszłości. Ustalono przecież, że w Ziemi Świętej było tylko kilka stuleci, podczas których nie toczono krwawych wojen o panowanie nad tym terenem. Sami Żydzi - o czym donosi Stary Testament - borykali się z różnymi zagrożeniami: Babilon, Grecja, a w końcu Rzym, przed którym ostatecznie skapitulowali i na przełomie I i II wieku stracili wszystko: świątynię, samą Jerozolimę i lichą namiastkę własnej państwowości, której z trudem bronili mniej więcej od tysiąca trzystu lat, czyli od czasu, kiedy pod wodzą Mojżesza, a potem Jozuego wrócili z Egiptu. Odzyskali ją dopiero w 1948 roku. Jednakże przez dwa tysiące lat trochę się zmieniło. Po Rzymie w Palestynie dominowało chrześcijańskie Bizancjum, potem przyszli Arabowie, krzyżowcy, Turcy. Ostatni byli Brytyjczycy, pod opiekę których Palestyna trafiła po I wojnie światowej. Wówczas to, w pełni rozpoczęła się walka o utworzenie nowego państwa. Niestety, lokalna ludność również zgłaszała pretensje do ziemi, uznając ją za swoją i tak samo świętą.
Imigracja żydowska na tereny dzisiejszego Izraela, do której pośrednio zachęcali Żydów sami Brytyjczycy (deklaracja ministra Arthura Balfoura z 1917 roku) stała się poważnym problemem. Arabowie buntowa li się, organizując rewolty i pogromy. Próbująca zapanować nad sytuacją administracja brytyjska, do wybuchu II wojny światowej była w stanie stworzyć jedynie Białą Księgę, opisującą wykluczające się wzajemnie stanowiska. Żydów od Arabów różniło niemal wszystko: mentalność, kultura, religia i zasoby ekonomiczne. Łączyło ich tylko przywiązanie do ziemi.
Konflikt nie do powstrzymania
Po zakończeniu II wojny światowej i tragedii holocaustu żydowskie dążenia do niepodległości nabrały tempa. Brytyjczycy opowiadali się za stworzeniem dwóch państw: żydowskiego i arabskiego. Powstałe jeszcze przed wojną sugestie podzieliła ONZ w słynnej rezolucji nr 181, która tworzyła dwa organizmy polityczne, a terytoria sporne (w tym Jerozolima) miały znaleźć się pod zarządem Narodów Zjednoczonych. Ani jedna, ani druga strona do końca nie zaakceptowały tego rozwiązania, uznając, że to jej należy się wyłączne prawo do całej Palestyny. Nic nie mogło zatrzymać konfliktu. Żydzi najpierw prowadzili wojnę partyzancką, organizując różne akcje terrorystyczne pod adresem Brytyjczyków, blokujących od lat możliwość swobodnej emigracji do Palestyny - symbolem jest tu zamach na hotel King David z 1946 roku - Arabowie natomiast, z chwilą ogłoszenia deklaracji niepodległości Izraela zaatakowali nowe państwo. To trwa nieprzerwanie do dzisiaj i zapewne potrwa jeszcze długo.
Przez pięćdziesiąt lat Izraelowi udało się ugruntować i mocno ustabilizować własną państwowość, ale ogromnym kosztem. Również, z punktu widzenia chłodnej analizy politycznej i wojskowej, za sukces należy uznać odsunięcie możliwości skutecznej akcji militarnej na własnym terytorium ze strony sąsiadów. Przewaga wojskowa i technologiczna jest druzgocąca. Arabowie przez ten czas nie dali jednak za wygraną. O ile regularna wojna przeciw Izraelowi nie jest dziś z powodzeniem możliwa, to działania o charakterze partyzanckim już tak. Nie może dziwić zatem fakt, że bojówki terrorystyczne najpierw Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a potem Hamasu i innych grup znajdowały i znajdują poparcie i wsparcie finansowe oraz wojskowe w Syrii, Egipcie czy Iranie. Zasadniczy cel działalności nie uległ bowiem zmianie - dalej jest to utworzenie niezależnego państwa palestyńskiego. Ewolucji ulegała jednak intencja walki.
Państwo to islam
Religia zawsze stała w cieniu wojny izraelsko-palestyńskiej. Czasem wychodziła z ukrycia, jak to miało miejsce osiem lat temu, podczas słynnej "prowokacji" Ariela Sharona w Hebronie. Zwykle jednak maskowała ją polityka i rozgrywki między głównymi aktorami konfliktu bliskowschodniego, włączając w to w szerszej perspektywie również USA i ZSRR. To się skończyło. Rządzący obecnie w Autonomii Palestyńskiej Hamas gra ostatnią kartą, jaka mu pozostała, a jest nią religia. As, a może raczej joker, jakiego ma w rękach, to fakt, że Izrael przez lata walk stał się symbolicznym wrogiem całego radykalnego islamu. Jest ucieleśnieniem zła i należy go zniszczyć bez względu na ofiary. Odwołanie się do emocji religijnych jest tym skuteczniejsze, że zawsze znajdzie się pewną ilość osób - bojowników chcących kontynuować świętą wojnę w celu odzyskania zagarniętej ziemi. Założenie to może wesprzeć słynna teza, zmarłego niedawno Samuela Huntingtiona o zderzeniu cywilizacji i pewnej formie wojny kultur, którą coraz wyraźniej widać na mapie wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego.
Będzie źle, byle nie gorzej
Trudno być prorokiem. Aktualnie toczona przez Tel Aviv wojna pokazuje to, że rząd izraelski ma przewagę w każdej dziedzinie - od wojska po ekonomię - i odniesie sukces. Działania zbrojne prowadzone są metodycznie, podparte doskonałym rozpoznaniem wywiadowczym i przy niewielkich stratach własnych. Rząd Izraela uzyskał również znaczącą przewagę w zachodnich mediach, co nie jest bez znaczenia. Hamas postrzegany tam jest jako brutalna organizacja terrorystyczna i kryminalna, pozbawiona poparcia, które niegdyś miała uznawana przez społeczność międzynarodową OWP i powiązane z nią bojówki, mimo że również prowadziła działalność terrorystyczną. Nie ma tu znaczenia, że Hamas doszedł do władzy w sposób demokratyczny. Nie uznaje on jednak istnienia państwa Izrael, a to wystarczy, aby eskalować przemoc. Warunkiem brzegowym wszelkich pertraktacji międzynarodowych prowadzonych przez Izrael było uznanie jego istnienia. Tak było z Egiptem, tak było z OWP i tak będzie prędzej czy później ze zwolennikami Hamasu. Państwo izraelskie nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek inne rozwiązania, ponieważ tym samym stworzyłoby pole do powstania nowych organizacji a la Hamas, stawiających sobie za cel jego unicestwienie. Takie podejście nie należy z pewnością do popularnych, zwłaszcza w Europie. Daje jednak jakąś kruchą stabilizację, zwłaszcza że sąsiedzi najchętniej widzieliby mapę regionu bez Izraela.
Może się jednak okazać, że warunek ten przestanie mieć znaczenie, jeśli doszłoby do frontalnego starcia z radykalizmem islamskim. Państwo i walka z państwem dla fundamentalistów ma o tyle sens, o ile doprowadzi do teokracji. W rezultacie strategia Tel Avivu, akcentująca potęgę instytucji - w gruncie rzeczy świeckiego państwa - okaże się w długiej perspektywie nieskuteczna. Pocieszające jest to, że po stronie żydowskiej zjawisko fundamentalizmu religijnego właściwie nie istnieje, co oddala możliwość katastrofy, o której wspomniałem na wstępie.
ADAM BARTOSIEWICZ*
*Autor jest dziennikarzem i publicystą Centrum Informacji Obywatelskiej. Naukowo zajmuje się problematyką religii i spraw międzynarodowych w Instytucie Politologii UKSW.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski