Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie na nartach, czyli najszybsze Gąsienice świata

Redakcja
Od lewej: Maryna, Agnieszka i Jasiek. Do zdjęcia postanowiła też zapozować Tajga, golden retriever. - To członek naszej rodziny - podkreśla rodzeństwo z Zakopanego. FOT. ANNA KACZMARZ
Od lewej: Maryna, Agnieszka i Jasiek. Do zdjęcia postanowiła też zapozować Tajga, golden retriever. - To członek naszej rodziny - podkreśla rodzeństwo z Zakopanego. FOT. ANNA KACZMARZ
- Dzieci na narty to chyba były skazane. W końcu jakieś tam tradycje rodzinne są - uśmiecha się Grzegorz Gąsienica Daniel, głowa domu.

Od lewej: Maryna, Agnieszka i Jasiek. Do zdjęcia postanowiła też zapozować Tajga, golden retriever. - To członek naszej rodziny - podkreśla rodzeństwo z Zakopanego. FOT. ANNA KACZMARZ

NARCIARSTWO. Agnieszka, Maryna i Jasiek Gąsienica Daniel zjeżdżali sami z Kasprowego, jak mieli po trzy lata

Te "jakieś tam tradycje" to kawał historii polskiego sportu. Zanim jego najstarsza córka - Agnieszka, najlepsza od kilku lat polska alpejka, pojechała w 2010 roku na igrzyska do Vancouver, w rodzinie było już pięciu olimpijczyków. Głośno było zwłaszcza o trójce rodzeństwa: Helenie, Andrzeju i Marii Gąsienicach Danielach, którzy w 1956 roku razem pojechali na igrzyska do Cortiny d'Ampezzo. Teraz Agnieszka, Maryna i najmłodszy, 14-letni Jasiek mają podobne plany.

- Na narty stawialiśmy ich jak tylko nauczyli się chodzić. Zależało nam na tym, żeby jak najszybciej razem jeździć - opowiada mama, Anna Gąsienica Daniel. - Jestem Hanka - precyzuje. Przy córkach wygląda jak starsza siostra.

Sama pochodzi z innego słynnego zakopiańskiego rodu - Krzeptowskich. Trenowała narciarstwo alpejskie, była nawet w kadrze narodowej, ale największe sukcesy odniosła chyba jako nauczyciel własnych dzieci.

- Zacięcie do tego ma potężne - potwierdza Grzegorz.

Ich dzieci z Kasprowego Wierchu zjeżdżały samodzielnie w wieku trzech lat.

- Pierwsze kroki wyglądały tak, że na czubkach nart przyklejałam im księżyc lub gwiazdkę i mówiłam: a teraz księżyc spotyka się z gwiazdką, i tak dalej. No i na linkach ich trzymałam, żeby nie uciekli. Takie małe dzieci niczego się nie boją, jadą byle szybciej w dół. Moi też tacy byli, ale równocześnie strasznie szybko się uczyli - przypomina sobie mama.

Agnieszka

- Nigdy nie podchodziliśmy do tego w ten sposób, że chcemy wychować zawodowych narciarzy. W ogóle o tym nie myśleliśmy. Tak jakoś po prostu wyszło - uśmiecha się Grzegorz.

Agnieszka, dziś 25-letnia, na początku wzbraniała się przed treningami. Była wrażliwa, trochę nieśmiała, rodzice zawsze musieli być blisko. - Co się wymarzliśmy na tych jej zajęciach i zawodach, to nasze - żartują teraz oboje.

W sporcie, zwłaszcza takim jak narciarstwo, kurs dojrzewania przechodzi się jednak błyskawicznie. Agnieszka - Maryna zresztą też - już jak miała osiem lat jeździła na dwa-trzy zagraniczne zgrupowania, na lodowce. Do reprezentacji seniorek trafiła bardzo wcześnie. Raptem 15-letnia dziewczyna zaczęła spędzać grubo ponad 200 dni w roku poza domem. I tak nieprzerwanie trwa to do dzisiaj.

Grzegorz: - Co tu dużo gadać, nasze dziewczyny dzieciństwo zgubiły na nartach.

- Na samym początku to się jeszcze z nimi jeździło na te wyjazdy. Gotowało, pomagało. Nad tym, że z czasem rzadko będziemy się widywać, człowiek w ogóle się nie zastanawiał - zamyśla się Hanka. - Teraz tak się trochę oglądamy i pusto bywa w domu. Aga kiedyś wróciła z zawodów i mówi: "to ja teraz już się wyprowadzam, będę mieszkać u Józka". Czyli u narzeczonego. A ja jej się tak pół żartem pół serio spytałam: "To ty kiedyś tu u nas w ogóle mieszkałaś?".

Z jednej strony to ciężka praca i mnóstwo wyrzeczeń. Z drugiej - fajny sposób na życie.

- Byłoby raczej trudno się tym zajmować, gdyby się tego nie lubiło - przytakuje Agnieszka, choć też nie jest wolna od rozterek. Uznawana za wielki talent od kilku lat próbuje bezskutecznie przebić się do czołówki giganta, swojej ulubionej konkurencji. Eksperci są zgodni: technicznie Polka nie odbiega od najlepszych, ale zawsze coś stoi na przeszkodzie, żeby to pokazać: czasem kontuzje, innym razem pech. Słabsze wyniki to gorszy numer startowy, a gorszy numer startowy to mniejsze szanse na dobry wynik. Koło się zamyka i ciężko je przerwać. Na dodatek Agnieszka na stoku to diabeł wcielony. Nie uznaje kompromisów i często wylatuje z trasy. Wszystko albo nic.
- Jak widzę przyszłość? Wszystko zależy od tego, jak będę jeździć, jakie będą wyniki, czy będą sponsorzy. Nie da się tak tego ciągnąć w nieskończoność, żeby rodzice dopłacali do wszystkiego. Trzeba zacząć swoje życie - podkreśla z mocą.

Bo wiedzieć trzeba też jedno - to nie jest tak, że każdy, kto startuje w Pucharze Świata, czyli najbardziej prestiżowym narciarskim cyklu, śpi na pieniądzach. Wręcz przeciwnie. - Dziewczyny dostają jakieś środki od sponsorów, ale zdarza się, że przychodzą do nas i proszą, żeby coś im tam dać na bieżące wydatki - zdradza Grzegorz.

Inna sprawa, że na strojach startowych sióstr brakuje nazwy najważniejszego sponsora. A powinno być tam wypisane wielkimi literami: Anna i Grzegorz Gąsienica Daniel. Bo to oni najwięcej zainwestowali w dzieci. Inaczej zresztą nie da się wyszkolić w Polsce dobrego alpejczyka. To drogi sport i niemal wszystko jest na barkach rodziców. Sprzęt, zagraniczne wyjazdy. W przypadku Gąsieniców to poszło jeszcze dalej, bo do tej pory z własnej kieszeni dorzucają się do pensji trenera kadry i fizjoterapeuty. - Dzięki temu można było zatrudnić zagranicznych fachowców - tłumaczą.

- Ale nie gadajmy już o pieniądzach - ucina Grzegorz, pytany, ile w sumie włożyli w narciarski biznes. - Lepiej wydać na sport niż na lekarzy. Zdolne były bestie, pokochały narty, to co mieliśmy robić? Powiedzieć im: siedźcie w domu i róbcie skarpetki?

Grunt, że mogli sobie pozwolić na finansowanie pasji dzieci.

- Żyjemy, jak wszyscy w Zakopanem, z turystów - wyjaśnia Grzegorz. Mają domy na wynajem, prowadzą schronisko na Ornaku. Mieszkali tam nawet na przełomie lat 80. i 90. zanim przeprowadzili się do pięknego góralskiego domu na Krzeptówkach.

- Moje pierwsze wspomnienie z nartami związane jest właśnie z halą Ornak - uśmiecha się do wspomnień Agnieszka. - Pamiętam, jak mama uczyła mnie jeździć na takich łączkach. Deptała mi całą polanę, wyciąga do góry i ja zjeżdżałam. Mieszkaliśmy tam z dziadkiem Józkiem [Krzeptowskim - red.], tatą mamy. Brał skitoury, przywiązywał mnie do siebie liną i ciągnął za sobą. Takie mam przebitki z tamtego okresu..

Maryna

Hanka: - Agnieszka była taka dziewczęca, bardzo wrażliwa. A Maryna to zawsze była twardzielka, w każdej sytuacji dawała sobie radę. A przy okazji indywidualistka, ciągle na kontrze. Ktoś mi kiedyś powiedział: "przestań ją przestawiać, bo ją zepsujesz. To jest właśnie jej charakter". A człowieka korci, żeby takie dziecko niegrzeczne złamać. Ale ja w końcu odpuściłam. Doszłam do wniosku, że się przemęczymy.

Maryna zawsze była zapatrzona w o siedem lat starszą siostrę. Pewnie mogłaby robić w życiu wiele rzeczy, bo jest przebojowa i świetnie się uczy, ale w nartach wszystko przychodziło jej z niebywałą łatwością. Zawody na Podhalu wygrywała jak leci, w swoim roczniku nie miała żadnej konkurencji. Nawet na świecie. W marcu 2007 roku pojechała na zawody Trofeo Toppolino, nazywane mistrzostwami świata dzieci. I z marszu wygrała w swojej kategorii wiekowej. Na liście triumfatorek tej imprezy są m.in. Janica Kostelić i Lindsey Vonn, jedne z najwybitniejszych alpejek w dziejach.
- Zwycięzcy dostają tam wieniec laurowy i strasznie marzyłam, żeby go zdobyć - opowiada Maryna. - Wygrana to był jednak szok. Była zresztą taka zabawna sytuacja, że w ten sam dzień startowała tam moja koleżanka, tyle że na innym stoku i w innej kategorii wiekowej. I tuż przed swoim startem dowiedziałam się, że się wywaliła. Zaczęłam myśleć głównie o niej, czy jej się coś nie stało. Na mecie powiedzieli mi, że jestem pierwsza i ja nawet tego nie zakodowałam. Poszłam od razu do niej zobaczyć, co się stało, a ona mi mówi podekscytowana: "czy ty wiesz, że prowadzisz?!". Ja spytałam: "serio?" i wróciłam sprawdzić wyniki. O kurczę, faktycznie. I już tam zostałam, czekając do końca zawodów. A potem były telefony do wszystkich. Najpierw oczywiście do rodziców.

To wtedy też zapadła decyzja, że Maryna też będzie zawodowo jeździć na nartach.

- Zrozumiałam, że mogę coś osiągnąć - przyznaje młodsza z sióstr.

- Mamy takie ciche nadzieje, że przed nią są też wygrane w Pucharze Świata - dopowiada tata.

Jeśli jego życzenie się spełni, to będzie miał kto pisać pieśni pochwalne na cześć Maryny. Jej ojcem chrzestnym jest Sebastian Karpiel Bułecka, lider Zakopowera. I tak jak on ma serce do muzyki, tak ona ma serce do sportu. Pewna siebie, z chłodną głową. - Jeżdżę dla siebie, nie dla innych - powtarza.

W kadrze jest już od dwóch sezonów. Razem z siostrą wspierają się, dopingują, czasem rywalizują. I tęsknią za domem. - Bywa, że odpalam komputer i na skypie proszę mamę, żeby zostawiła włączoną kamerkę. Rodzice się tam gdzieś krzątają, gadają sobie, siedzą przy stole i czuję się tak, jakbym była w domu - śmieje się Maryna.

Jasiek

- Dwie dziewczyny wyfrunęły w świat, to Jaśka chyba nigdzie nie puścimy - żartuje Hanka.

Grzegorz wymyślił kiedyś, że syn będzie skoczkiem narciarskim, bo skoki, powtarzał mu, są bezpieczne. Kiedy o zeskok Wielkiej Krokwi roztrzaskał się Czech Jan Mazoch, Jasiek przyszedł do taty, spojrzał mu w oczy i spytał: "No i co?". Koniec końców wybrał sobie taką dyscyplinę, że ojciec nie przychodzi na zawody. Boi się patrzeć na to, co wyprawia syn, choć wydawałoby się, że dzięki córkom już się uodpornił na ekstremalne doznania.

- Aga dzwoni kiedyś do mnie. "Cześć tata miałam wypadek, jadę do szpitala, nic się nie stało". Okazało się, że wykręciła dwa kolana, kostkę i naderwała ucho. Niedawno przyjechała, pół twarzy zdartej. Ech, szkoda gadać - macha ręką z rezygnacją Grzegorz.

Ale Jaśkowy freestyle to już dla niego za dużo. Powietrzne akrobacje, salta, obroty z nartami przyczepionymi do nóg to rozrywka dla rodziców o mocnych nerwach. Tylko Hanka jakoś to znosi. Jeszcze.

- Ale głupia byłam, że kiedyś mu te narty podwijane z dwóch stron kupiłam - śmieje się. - Tak sobie pomyślałam, że może fajnie będzie, jak zacznie robić coś innego. W męskim narciarstwie alpejskim konkurencja jest ogromna, nie wiem, jaką masę pieniędzy trzeba by mieć, żeby coś z tego wyszło. Wyklepałam mu więc w ogrodzie skocznię i zachęcałam: "skacz, to na pewno łatwo tak się odwrócić". Któregoś dnia przyniósł mi nagranie jak robi frontflipa, takiego fikołka w powietrzu. Miał wtedy osiem lat.
- Było sporo świeżego śniegu. Pomyślałem, że skoczę i się udało - wzrusza ramionami Jasiek.

- Szczerze mówiąc, to jak patrzę jak on skacze, to jestem w większym stresie niż przed startem w supergigancie lub zjeździe - śmieje się Maryna. W tych konkurencjach alpejki rozpędzają się do prędkości grubo ponad 100 km/h.

Jasiek jest za młody, żeby pojechać za rok na igrzyska do Soczi - o kwalifikację walczą Agnieszka i Maryna - ale jego konkurencje, czyli slopestyle i halfpipe (tak jak w snowboardzie podczas zjazdu wykonuje się rozmaite ewolucje) w Rosji zaliczą debiut olimpijski. Z siostrami może więc wybierze się za pięć lat na igrzyska do Pyeongchang. Wprawdzie u nas narciarski freestyle to dyscyplina raczkująca, ale jedno jest pewne - talent Jasiek ma.

- Na jednych zawodach dostałam propozycję od Red Bulla, że wezmą go do siebie. Jasiek miał wtedy dziewięć lat. Mówili, że płacą za wszystko. Ameryka, nie Ameryka, gdzie Jasiek będzie chciał. Może byliby i tacy, co by chłopaka oddali, ale ja powiedziałam, że nie ma mowy. To było przecież małe dziecko - opowiada Hanka.

Jasiek na razie trenuje z kolegami, kręcą filmy, wrzucają na Youtube. Ale może będą z tego jakieś medale. - Tak jak siostry jest bardzo ambitny. Jak startuje w szkolnych zawodach na biegówkach, to nie odpuści ani na chwilę. Jak wpada na metę, to od razu pada na twarz, tak jest wykończony - z dumą mówi mama.

Rodzina

Boże Narodzenie spędzają w komplecie, ale z reguły dziewczyny muszą wyjeżdżać na zawody już w drugi dzień świąt, czasem nawet wcześniej. Świętem, na który zawsze wszyscy czekają, jest koniec sezonu. Na przełomie marca i kwietnia Hanka organizuje rodzinne narciarskie wyprawy w Tatry. Przypinają foki do nart, wspinają się w góry, a potem zjeżdżają w miejscach niedostępnych dla zwykłych narciarzy. Freeride nie jest co prawda w Tatrach legalny, ale jednocześnie dość powszechny.

- To dobrze robi na psyche - zapewnia Hanka, która dba o to, żeby rodzina się nie nudziła.

- Z mamą zawsze są najfajniejsze wyprawy, najbardziej extreme - chwali Maryna.

Przygód nie brakuje. Na jeżdżących po tatrzańskich żlebach polują strażnicy Tatrzańskiego Parku Narodowego.

- Jasiek raz mnie wrobił, bo pojechałam na taki fajny śnieg, on mnie zobaczył, wystawił palec i krzyknął: "patrz mama, gdzie jest Aga!". A akurat obok stał leśny strażnik, spojrzał i zaraz ruszył za mną w pościg - opowiada ze śmiechem Agnieszka.

- Ale kto je dogoni, skoro nikt w Polsce nie jeździ na nartach lepiej od nich? - przytomnie zauważa Grzegorz. Sam nie bierze już udziału w tych wyprawach, bo ma trwale uszkodzone kolano.

- Jak wychodzimy w góry, to tylko ciągle do nas dzwoni i pyta, gdzie jesteśmy - wsypują tatę córki.

A one tam, wysoko, czują się jak w domu.

- Co jest najpiękniejszego w narciarstwie? - zamyśla się Maryna. - Twardy stok i słońce, puch i padający śnieg. Po prostu wszystko jest piękne.

PRZEMYSŁAW FRANCZAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski