Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A maluczki płaci życiem

Redakcja
Leszek, Zbigniew, Maciej, Emil, Józef... 11 lat temu postanowili razem dopaść i postawić przed sądem winnych swego dramatu. Ciągle czekają na sprawiedliwość. Fot. Anna Kaczmarz
Leszek, Zbigniew, Maciej, Emil, Józef... 11 lat temu postanowili razem dopaść i postawić przed sądem winnych swego dramatu. Ciągle czekają na sprawiedliwość. Fot. Anna Kaczmarz
Ci, którzy nie znają faktów, spekulują o przyczynach samobójstwa. - Krzywo patrzą na rodzinę, a tragedia zaczęła się przed laty, kiedy szwagra oszukali na duże pieniądze w Krakowie - tłumaczy Helena, sołtys Kasinki. Władysław przepracował dwadzieścia lat jako majster w Niemczech. Pod koniec lat 90. włożył oszczędności w małą firmę budowlaną w Mszanie. Prowadził ją z bratankiem Tomaszem. Kładli tynki i wylewki w nowych blokach w Krakowie. W grudniu 2000 roku trafili na budowę osiedla Pod Fortem.

Leszek, Zbigniew, Maciej, Emil, Józef... 11 lat temu postanowili razem dopaść i postawić przed sądem winnych swego dramatu. Ciągle czekają na sprawiedliwość. Fot. Anna Kaczmarz

Kasinka Mała - rzut kamieniem od Kasiny Wielkiej, rodzinnej wsi Justyny Kowalczyk - wciąż nie może się otrząsnąć po śmierci Władysława. Twardy góral, silny, robotny. I nagle...

Inwestycję w rejonie Fortecznej i Borkowskiej zaplanował giełdowy potentat, Mostostal Export S.A. (MEx). Zatrudnił m.in. własną spółkę Pracownie Konserwacji Zabytków (PKZ) Zamość. Spółka nie miała ludzi, ani sprzętu -musiała nająć podwykonawców, w tym Władysława. Nikt nie przeczuwał kłopotów. Nagłówek papieru firmowego PKZ krzyczał: "Grupa Mostostal Export". Wiceprezes MEx, świetnie znany w branży Andrzej D., był szefem Rady Nadzorczej PKZ. Widywano go Pod Fortem.

- PKZ wydawały się przez to wiarygodne. Mamiono nas, że za wszystkim stoi Mostostal, żądano, abyśmy wykonali całą robotę - mówi Teresa, kierowniczka firmy, której pracownicy kładli Pod Fortem instalacje.

Podczas wykańczania bloków, gdy koszty są największe, PKZ przestały płacić. Dyrektor budowy zapewnił jednak podwykonawców, że im szybciej skończą, tym prędzej dostaną pieniądze. Pracowali więc jak szaleni. Ostatnie flizy kładli w sobotę, 14 lipca 2001, późnym wieczorem. W poniedziałek dowiedzieli się, że zamojski sąd ogłosił upadłość PKZ. Ogłosił w piątek, nim skończyli! Nikt ich nie ostrzegł, chyba po to, by stracili jak najwięcej.

Zmroziła ich wieść, że bankrut nie ma nic i nikomu nie zapłaci. Przerażeni wydzwaniali do MEx. - Nie mieliście umów z nami, tylko z PKZ - usłyszeli. A śliczne osiedle stało się wizytówką Grupy MEx. Kolejna spółka potentata sprzedawała mieszkania.

Upadłość PKZ trwa do dziś. Podwykonawcy nie dostali nic. Władysław zbankrutował, zwolnił ludzi. By spłacić kredyt na budowę i utrzymać trójkę dzieci, wrócił do Niemiec. Harował fizycznie łopatą, ale nie potrafił odrobić długów. Ponownie spróbował w Polsce - i powtórka: deweloper nie zapłacił za pracę. A on, maluczki, musiał zanieść w zębach skarbówce podatki od dochodów, których nigdy nie otrzymał, a ZUS-owi składki za pracowników zatrudnionych na oszukańczych budowach.

- Załamał się, czuł niesprawiedliwość, bezsilność. Świat mu się zawalił - boleje bratanek Jan.

Stanisław spod Limanowej mówi, że niewiele brakowało, a skończyłby jak kolega z Kasinki Małej.

- Kiedy mnie załatwili Pod Fortem, komornik chciał zabrać dom, mało nie straciłem rodziny. Przez dwa lata bałem się wyjść do ludzi. Nie brałem roboty, ze strachu, że mnie znów ktoś oszuka. Potem po domach żebrałem, żeby mieć na chleb dla dzieci. Córki były małe, dwa i sześć lat. Gdybym został w Polsce, to bym oszalał, a wtedy... - 50-letniemu góralowi łamie się głos.

Pod Fortem robił instalacje. Miał sześciu pracowników. - Zapieprzałem z nimi od świtu do nocy! Pobrałem ze sklepów towaru na kreskę. PKZ nie zapłacił mi za to 50 tysięcy. A Mostostal wziął kasę za mieszkania. No, niech mi pan powie, czy kraj, w którym bezkarnie dzieje się coś takiego, można uznać za normalny? - pyta Stanisław.
50 tysięcy to była dla niego 11 lat temu wielka kwota. Nadal jest. ZUS żąda za tamten okres 8 tys. złotych; z karnymi odsetkami zrobiło się ponad 20.

Stanisław, żeby odpracować tamte długi, od sześciu lat pracuje w Anglii. Po kilku fuchach załatwionych przez agencję znalazł stabilną robotę w warsztacie w Bristolu. Porządny szef, wypłata na czas. Szacunek. Niepazerne państwo. - Na podatki i składki emerytalne zabiera góra 30 procent pensji. W Polsce musiałem oddawać pół. I na co? Na jakie drogi, jakie przychodnie zdrowia, jakie szkoły, jakie emerytury? Jakie sądy? - pyta góral.

Był pod wrażeniem, gdy w zeszłym tygodniu skazano na półtora roku bristolskiego urzędnika, który skradł kilkanaście tysięcy funtów. "Zawiódł zaufanie obywateli" - grzmiał sędzia. Proces trwał miesiąc. - Nas, maluczkich, wyrąbali w Krakowie na ponad milion. Proces trwa ósmy rok. A ja musiałem za złodziei popłacić podatki i ZUS-y - denerwuje się Stanisław.

Angielski słabo wchodzi mu do głowy, mimo to zamierza zostać na Wyspach. Tu zarabia na żonę i dzieci, na emeryturę, spłatę długów... Może też uda się na starość wykończyć rozgrzebany dom?

Tęskni za rodziną, ale... Pod Limanową bezrobocie sięga 30 procent, budowlańcom płaci się marne grosze. Jeśli w ogóle płaci... Dlatego Stanisław pilnuje angielskiej roboty. Do domu jeździ tylko dwa razy w roku, na święta. Są tanie telefony: gada z żoną i dzieciakami po pół godziny dziennie. Jak inni Polacy, a jest ich tu mnóstwo.

W maju rodzice będą mieli 65-lecie małżeństwa. Nie przyjedzie. Musi w końcu spłacić ZUS i nieswoje kary.

Państwo to my?

Wacław kładł Pod Fortem tynki, wylewki i gresy na klatkach schodowych. Utopił ponad 140 tys. złotych. Firma instalacyjna Teresy straciła ponad 75 tys. zł. Ryszard nie dostał 200 tys. zł za elewacje.

Maciej, którego zakład zrobił "elektrykę", popłynął na 100 tys. zł. Marian z Białej Niżnej, specjalista od więźb i dachów, na 22 tysiące. Artur, którego dziełem są barierki na klatkach, wylicza straty na 46 tys. zł.

Zbigniew miał zamontować Pod Fortem 91 drzwi. Zawarł z PKZ umowę na 132 tys. zł. Zamontował 12 sztuk - i coś go tknęło. Wystawił faktury cząstkowe. Mimo monitów nie dostał pieniędzy. Zszedł z budowy, dzięki czemu stracił "tylko" 19 tys.

Leszek, który tak jak Stanisław robił instalacje, z 44 tys. zł należności dostał jedynie 12. Popadł w długi u dostawców. Stawał na głowie, pożyczał od krewnych, znajomych, by jakoś wyjść z dołka. Spłacał przez 10 lat.

Państwu musiał oddać wszystko, co do grosza. Z karnymi odsetkami. Dla urzędników nie miało znaczenia, że podwykonawcy Pod Fortem mogą być ofiarami perfidnego oszustwa. Ani to, że zadłużyli się w składach budowlanych, z których pochodziły użyte Pod Fortem materiały: farby, tynki, płytki, balustrady. Wzięli kredyty na zatrudnienie dodatkowych pracowników, by zdążyć na czas.
Skarbówka zażądała podatków od wystawionych, a niezapłaconych faktur. - Musiałem opłacić VAT i podatek dochodowy od kwot, których nie dostałem! - Wacław aż się trzęsie. Odsetki od powstałych wtedy długów spłacał dwa lata. - Gdybym nie miał składu budowlanego, to bym popłynął totalnie -podkreśla.

- Musiałem na kolanach błagać, żeby mi skarbówka rozłożyła płatności od niezapłaconych faktur na raty - wspomina Marian.

- Powiedzieli mi, że odsetki od zaległości podatkowych wynoszą 46 proc. Uznałem, że lepiej zapłacić od razu, nawet jak człowieka szlag trafia, bo przecież tych pieniędzy, co od nich podatek płaci, na oczy nie widział! - opowiada Leszek. Uratowała go pożyczka z funduszu Mikro. Którą musiał oddać.

Efekt domina

- Część moich długów sfinansowali producenci materiałów, ale przez lata nie miałem jak zapłacić np. za dzierżawę rusztowań - opisuje Ryszard. -Nasze firmy zbankrutowały lub stanęły na krawędzi bankructwa, podobnie nasi dostawcy. Efekt domina.

Bogdan z Krakowa, który Pod Fortem stracił przeszło 90 tys. zł, stres okupił zawałem. Długi z tamtych czasów spłacał ponad dwa lata. Zarabiał, jeżdżąc na taksówce. On, szef firmy, zatrudniającej kiedyś 35 osób.

Z budownictwem dał sobie spokój. Podobnie jak Artur, który próbuje sił w ubezpieczeniach. Nawet Leszek, budowlaniec z krwi i kości, chciał rzucić w diabły kielnię. Wybrał wariant pośredni: pracuje małą, czteroosobową ekipą, na zlecenia wspólnot mieszkaniowych. - Mają zarezerwowaną gotówkę w budżetach, płacą, więc to są pewne pieniądze. Wolę mniej, ale bezpiecznie - wyjaśnia.

- Bierzemy zlecenia wyłącznie od zaufanych firm, w dodatku dokładnie je sprawdzając - przyznaje Ryszard.

Sprawiedliwość

Pierwszy dzień wiosny 2012. Słońce zerka przez okna krakowskiego Sądu Okręgowego i oświetla twarze kilkunastu osób stłoczonych w niewielkiej sali na piątym piętrze. W ławach dla widzów: Ryszard, Teresa, Leszek, Zbigniew, Maciej, Wacław...

Obok Leszka - Andrzej D.; dzisiaj zabrakło dla niego miejsca na ławie oskarżonych, bo siedzi tam aż trzech jego obrońców, wziętych, skutecznych i kosztownych mecenasów, a są jeszcze adwokaci reszty oskarżonych.

Wchodzi spóźniona ekipa telewizyjna. Reporter pyta, "Który to oskarżony?". Pyta... Andrzeja D. Śmiech.

- To, że pan D. musi się po sądach szlajać, ma w sobie jakiś okruszek sprawiedliwości - szepcze Ryszard.

Pokrzywdzeni nie ukrywają, że czerpią pewną satysfakcję z faktu oskarżenia D. Bo innych powodów do niej mieć nie mogą.

- Ani pieniędzy, ani prawomocnego wyroku -podsumowuje krótko Maciej.

- Pan D. czuje się szykanowany, niesłusznie ciągany po sądach, a według mnie do końca życia powinien gnić na ławie oskarżonych - mówi Artur.

Ofiary budowy Pod Fortem to w Polsce ewenement. W najbardziej dramatycznej chwili życia poprzysięgli sobie, że będą się trzymać razem - i nie odpuszczą. Cel: znalezienie winnych, wymierzenie sprawiedliwości. Wbrew wszelkim przeciwnościom.
- Robimy w budowlance od lat, różne sytuacje się zdarzały, ale Pod Fortem poczuliśmy się naprawdę potwornie oszukani - tłumaczy Teresa.

Na pierwszym spotkaniu, 11 lat temu w Rząsce, doszli do wniosku, że ktoś celowo podstawił na budowę PKZ Zamość. Spółka ta, zlecając im prace, była bankrutem - "wydmuszką" bez majątku. Ktoś się nią posłużył, by osiedle zostało wybudowane, a wykonawcy nie dostali pieniędzy. Kto? Dowody wskazywały na Andrzeja D., wiceprezesa MEx, który był członkiem władz PKZ, a zarazem innej spółki Mostostalu - oferującej mieszkania.

Akt oskarżenia przeciw D. i czworgu innym menedżerom trafił do Sądu Rejonowego dla Krakowa- Podgórza dopiero w grudniu 2004. Wcześniej przez ponad 3 lata zamojscy i krakowscy prokuratorzy umarzali postępowanie lub wiedli spory, kto ma go NIE prowadzić. - Pan D., główny inspektor nadzoru budowlanego za rządów SLD, wydawał się być nie do ruszenia -wspomina Ryszard.

Przełom nastąpił, gdy po tekstach "Dziennika Polskiego" do akcji wkroczyli śledczy z Prokuratury Okręgowej. Zgłosiło się wtedy 1500 firm pokrzywdzonych na innych budowach: dróg, osiedli, marketów. Fachowcy przyznali, że oszustwo "na wydmuszkę" wyniszcza drobnych wykonawców. Po naszych publikacjach Sejm uchwalił przepisy, które zatrzymały falę oszustw.

W pierwszym procesie Pod Fortem oskarżonych uniewinniono, ale Sąd Okręgowy uchylił wyrok. W maju zeszłego roku podgórski sąd skazał Andrzeja D. i dwoje innych menedżerów na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny. Skazani wnieśli apelację. Od zeszłego tygodnia Sąd Okręgowy ponownie sprawdza, czy 12 lat temu doszło do oszustwa. Kolejna rozprawa - w maju.

Pokrzywdzonych bulwersuje, że 70-letni dziś Andrzej D. zasiada we władzach ważnych organizacji i stowarzyszeń. Od dwóch lat jest prezesem Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa (wcześniej, od 2002 roku, był jej wiceszefem). Spotyka się z politykami, urzędnikami i działaczami z pierwszych stron gazet. - Rozumiemy domniemanie niewinności, póki nie ma prawomocnego wyroku, ale naszym zdaniem środowisko się kompromituje - mówią pokrzywdzeni.

Od lat żyją nadzieją, że jeśli sąd uzna winę D., będą mogli się ubiegać o odszkodowanie od MEx. Ufali też, że państwo zwróci im kiedyś niesprawiedliwie pobrany podatek VAT od niezapłaconych faktur. Ale ta ufność z upływem lat umiera. Podobnie jak wiara w sprawiedliwość.

- Gdybym dał sąsiadowi w gębę i ukradł 500 zł, to bym na drugi dzień we więzieniu gnił i karę płacił. Ci w białych rękawiczkach kradną miliony, a maluczcy, jak ja czy Władysław, płacą życiem. Czasem dosłownie - mówi Stanisław z Limanowej- Bristolu.

Jan, bratanek śp. Władysława z Kasinki, żali się: - Deweloperzy z Krakowa oszukali mnie dwa lata temu na 30 tysięcy złotych. Teraz zostałem oszukany na podobną kwotę. To dla mnie wielkie pieniądze! Zwolniłem ludzi, skarbówce, ZUS-owi musiałem popłacić. A wielki cwaniak się śmieje. Nikt mu nic nie zrobi. Żeby założyć sprawę, trza mieć pieniądze. Potem sąd to mieli latami. A efektu, pieniędzy dla mnie i kary dla cwaniaków, nie ma...
Marzec 2012 roku. Na krakowskim Rynku Podgórskim Jan umawia się z pełnomocnikiem wielkiej firmy, która od trzech miesięcy zalega mu z zapłatą. Rozpoznaje w nim szefa spółki, która nie zapłaciła za pracę śp. Władysławowi - czym go ostatecznie dobiła. - Dzisiaj jeszcze ci nie zapłacę -rzuca tamten. - Widzisz pan? - pyta góral. - Tak to się właśnie kręci.

ZBIGNIEW BARTUŚ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski