MKTG SR - pasek na kartach artykułów

A Mountain Of One: "Institute Of Joy"

Redakcja
Zacznę od tego, że za momencik pozachwycam się płytą, której tak naprawdę (a więc w nie promocyjnej wersji) jeszcze nawet nie widziałem. Nie widziałem, bo jak dotąd - i oby to się jak najszybciej zmieniło - ani żaden "dobry sklep muzyczny", ani żadna internetowa hurtownia, nie ma jej w swojej ofercie.

Jerzy Skarżyński "Radio Kraków": MOJE DVD

A to błąd, wielki błąd, bowiem dzięki mojej radiowej poczcie elektronicznej, wiem, że jest to już dla wielu najjaśniejszy przedmiot ich pożądania. Tak, najjaśniejszy, a nie mroczny, ponieważ rzeczony album jest pełen piękna, ciepła i dającej się podświadomie wyczuć pogody. Zresztą nie ma co się dziwić, skoro nadano mu tytuł "Instytut radości".

Pora na kilka (bo ciężko o nie nawet w sieci) konkretów. A Mountain Of One to w zasadzie duet: Mo Morris i Zeben Jameson (ten drugi jest wokalistą). Napisałem "w zasadzie", bo wśród dość enigmatycznych notek o "Institute Of Joy", doszukałem się jeszcze informacji o... trzecim (ot coś jak kwadratura koła) muzyku duetu - Leo Elstobie. Natomiast wśród uwag na ich temat, doczytałem się, że są to: Pionierzy nowej fali psychodelicznego rocka, już okrzyknięci mistrzami najmodniejszych obecnie brzmień Balearic... i że. ..w niewiarygodnie świeży sposób wyciskają energię z każdej dekady, sprawnie lawirując między Fleetwood Mac, Pink Floyd, Talk Talk, Madchesterem, The Beta Band, The Verte i Air. Pionierzy brzmień Balearic! Jak zwał, tak zwał, ale co najważniejsze, rzeczywiście są świetni i rzeczywiście w niezwykły sposób splatają w całość to, co było najlepsze w rockowej przeszłości. Osobiście dodałbym do tego jeszcze, że na krążku słychać także echa muzyki Simple Minds z "Street Fighting Years" i Bryana Ferry z "Boys And Girls".

"Instytut Radości" zaczyna klawiszowe i wzniosłe "Sky Intro", które wprowadza w "Sky Is Folding". Rytmicznie, pastelowo i cudnie nierealnie. Ale melodia, ale wibrujący śpiew. Potem wciąga obsesyjny temat "Bones". To chyba nie przypadek, że wokalista śpiewa w nim jak... Bono. I do tego pyszne solo gitary. Ajajaj! Czwórka - "Lie Awake" - jest tak wzniosła jak ballady z "Atom Heart Mother" Floydów. "Green" to instrumentalne granko, które poprzedza kolejną perłę - "Highs Of The Sun". Fortepian, i obsesyjność godna wspomnianych Simple Minds. Ajajajaj! Potem lecą: podniosłe "River Music"; rozmyte "Purple"; niepokojące (w stylu Ferry'ego) "In Our Lifetime"; tylko grane "Ahead Of The Curve", gilmourowsko-floydowskie "Who By Fire"; rewelacyjny (znów czuć Ferry'ego) "White Spider" i ulatująca finałowa ballada (elektronika jak kiedyś u The Moody Blues) - "Knife Of The Sultan". Ajajajajaj!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski