MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Amerykański jastrząb

Redakcja
"Jest błędem – a czasami tragicznym błędem – sądzić, że to stanowczość amerykańskiej polityki jest winna napięciom i konfliktom w świecie. Niebezpieczeństwa biorą się zawsze ze słabości i gnuśności Ameryki”.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Mową wygłoszoną na zjeździe kombatantów w Reno w stanie Newada gubernator Mitt Romney rozpalił na nowo dawno rozstrzygnięty – jak uważano – konflikt jastrzębi z gołębiami o fundamenty polityki zagranicznej USA. Ton mowy Romneya ostro kontrastował z tym, co dzień wcześniej tym samym kombatantom miał do powiedzenia prezydent Obama. Prezydent bowiem chwalił się wycofywaniem wojsk z obszarów konfliktów i kończeniem wojen, jednak lwią część orędzia poświęcił swoim wysiłkom uchronienia przed cięciami wydatków socjalnych na kombatantów, a przede wszystkim obronie ich uprzywilejowanego systemu służby zdrowia. Romney też walczył o budżetowe pieniądze, ale na rozbudowę US Army o sto tysięcy ludzi i programy kosmiczne. I dodawał: "Nikogo nie będę przepraszać za amerykańską potęgę. Bo jestem owładnięty tylko jedną ideą: aby obecny wiek uczynić wiekiem Ameryki”.

Mowa Romneya uderza w co najmniej dwa przekonania, przyjmowane niemal powszechnie od czasu, gdy Amerykanie odwołali wy-kpionego przez świat George’a Busha i wybrali – ku ogólnoświatowej euforii – Baracka Obamę . Pierwsze głosi, że czas Ameryki minął definitywnie, Waszyngton musi się co najmniej roztropnie podzielić światowym przywództwem , a przede wszystkim zrozumieć, że świat nie życzy sobie więcej eksportu amerykańskiej wolności i demokracji. Tezę o zmierzchu amerykańskiej potęgi i porażce waszyngtońskich neokonserwatystów powtarza dziś niemal każdy profesor, dziennikarz, student i kucharka na świecie. Wedle drugiego aksjomatu – takie mocarstwa jak Chiny i Rosja nie są już nieprzyjaciółmi Ameryki, lecz godnymi zaufania partnerami , których autorytarny system władzy wymaga wyrozumiałości, a imperialne zachowania winny być zaakceptowane w nowym pluralistycznym świecie. Odmowa uznania tych prawd bywa często traktowana jako niezdolność wyzwolenia się z zimnowojennych przesądów oraz intelektualne i polityczne wstecznictwo. Romney tymczasem podąża myślowym tropem swego wybitnego doradcy Roberta Kagana, przekonującego, że świat jest zagrożony możliwością zwycięstwa wielkiej "osi autokratycznej” z udziałem Moskwy i Pekinu, a jedyne na to remedium stanowi niezniszczona ciągle potęga USA i amerykańska światowa hegemonia.

Nie dziwota, że obóz amerykańskich liberałów aż kipi ze złości na taką próbę restytucji najwstrętniejszej i – wydawało się – definitywnie zabitej postaci neokonser­watyzmu. Swoją drogą – kolejny raz widać pewne nieprzyjemne paralele amerykańskiego i polskiego myślowego partyjniactwa. Na portalu intelektualnego magazynu "Foreign Policy” znany publicysta ten passus mowy Romneya, który dotyczy amerykańskiej potęgi i "wieku Ameryki”– niby dowcipnie – przypisuje… utracie przytomności przez pijany sztab Romneya. Komentator poważnego "The New York Timesa” zaś nie wytrzymuje i stwierdza, że Romney "wygląda po prostu na idiotę”, kiedy uznaje nadal Rosję za "przeciwnika numer jeden”. Kpiny jako głównego narzędzia polemiki z kontr­kandydatem używa także sam prezydent. "Nie słyszałem, byśmy wrócili do 1975 roku” – replikuje Obama.

Broniąc swego pesymizmu względem Moskwy, Romney niedawno wyliczał grzechy Kremla: blokowanie misji ONZ, okupację Gruzji, wspieranie programu nuklearnego Iranu, popieranie brutalnych dyktatur, upokarzanie dyplomatów USA i antyamerykańską propagandę oraz –last but not least (jak pisał Romney) – represjonowanie własnych obywateli. W jego geopolitycznej wizji jasnymi punktami na mapie świata są najbliżsi sojusznicy Waszyngtonu, których interesy Obama niedopuszczalnie zlekceważył. W kampanii wyborczej symbolicznie ma to wyrazić trasa wyprawy Romneya, rozpoczynającej się zaraz po wygłoszeniu mowy do kombatantów: najpierw zawsze wierny Londyn, a potem porzucone przez Obamę Warszawa i Jerozolima. Cztery lata temu kandydat na prezydenta Barack Obama podróżował do Londynu, Paryża i Berlina oraz do obu stron blisko­wschodniego konfliktu.

Oczywiście, wizja amerykańskiej strategii w świecie nie będzie rozstrzygająca dla nadchodzących wyborów. Jeśli jednak gubernator Romney wygrałby w listopadzie, wiele wskazuje na to, że dla Polski pojawiłaby się szansa odnowy relacji z Waszyngtonem. Nie bez przyczyny Tusk i Sikorski okazują od jakiegoś czasu rozczarowanie i zniecierpliwienie Ameryką. Nikt

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski