Niechętnie wstrzymałem ruch słów, stawiając trzy kropki. O ostatnim Salonie Poezji, godzinie wierszy Konstandi-nosa Kawafisa, winno się pisać jednym, długim, jak najdłuższym zdaniem, zdaniem rozbudowanym niczym, wybaczcie szaleństwo porównania, akapity opowieści o czasie, do których Marcel Proust doklejał wciąż nowe, zapisane kartki.
Inaczej nie można się zbliżyć do sedna godziny Krzyżowskiego, Olesia i Skoliasa.
Nie chodzi o sportretowanie takim „wężem” jakiejś szczególnej komplikacji ostatniego salonu, nie chodzi o danie świadectwa rozwlekłości, nudzie lub usypiającej monotonii. Nie. Zdanie ogromne, na całą stronicę, byłoby blisko nadzwyczajnej wewnętrznej spójności seansu aktora, kontrabasisty i śpiewaka, dla którego język Kawafisa jest językiem pierwszym.
Jakby to był jeden, godzinę trwający oddech lub seria wdechów i wydechów, bez szans na sekundę bezdechu bądź jakby to był rozciągnięty na godzinę jeden akord, zagrany, co ongiś uczynili Bitelsi, na wielu fortepianach.
Ciemny mruk kontrabasu. Jak ciepła plastelina głos aktora, pięknie zgubionego w ogromnych frazach Kawafisa. Prestidigitatorskie gardło Skoliasa, który, gdyby tylko zechciał, mógłby swobodnie gadać z każdym zwierzęciem świata. No i już źle mówię, źle, bo wymieniam główne składniki, wyliczam, stwarzając wrażenie, że trzy te brzmienia żyły osobno. Nie, one się wzajem nicowały, podpierały.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?