Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autobus do kamery

Redakcja
Dwa urządzenia są kluczowe dla kariery polskiego polityka. Autobus i kamera. Kamera rządzi w polityce wszędzie, ale autobus to nasz wynalazek. Doświadczenia ostatnich wyborów potwierdzają skuteczność strategii autobusowej.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Aleksander Kwaśniewski w 1995 r. nie wysiadał w kampanii z autobusu. Przejechał nim Polskę wszerz i wzdłuż, dotarł do 120 miast i miasteczek. Ludzie byli zachwyceni, Kwaśniewski został w cuglach prezydentem. Mocno schudł z wysiłku, ale wygrał efektownie. Jesienią ub. roku do autobusu wsiadł Donald Tusk. Jeździł krócej od Kwaśniewskiego, schudł mniej, bo nie miał z czego, ale zwyciężył zdecydowanie. Jeśli się nie mylę, następne wybory prezydenckie i parlamentarne będą wyścigiem oblepionych hasłami autobusów.

Wnioski z reguły autobusowej wyciągnął już Leszek Miller. Całkiem serio zabrał się za odnawianie zmurszałej partii lewicy. Nie czeka na wybory, wkrótce wejdzie na pokład wygodnego wehikułu i ruszy w Polskę. Podobno autobus będzie pomalowany na czerwono, a przywódca włoży czerwoną kurtkę. W autobusie nie będzie partyjnych aparatczyków, znajdzie się natomiast grupa młodych aktywistów. Nie wątpię, że będzie wśród nich jakaś pani, której mężne serce bije w kształtnej piersi. Wątpię, żeby czerwony (i wesoły) autobus dowiózł byłego premiera do jego dawnego gabinetu, ale zapewne uniesie SLD z 5 proc. poparcia, które teraz osiąga.

Amerykanie wynaleźli technikę wyborczą nazwaną "pumping flesh” (ściskanie rąk). Szczególnie pracowity kandydat na prezydenta "pompuje” w kampanii setki tysięcy dłoni, a od uśmiechów dostaje szczękościsku. Im mniejsze ma szanse, tym więcej musi tych rączek pogłaskać. Bo to nie jest uścisk, tak jak to sobie wyobrażamy. Polityk nie może pozwolić sobie na pełen kontakt, bo wtedy trudno się uwolnić od entuzjasty, może dojść do szarpaniny. Technika jest taka: ręka do przodu, muśnięcie, ręka do tyłu – i dalej. Ciężka robota, naprawdę.

Może dlatego nikt w Polsce do niej się nie kwapi. Politycy wolą przemawiać z odległości, przy kilku barczystych panach w pobliżu. Jeśli przyjadą autobusem, efekt wzrasta.

Najbardziej kochanym urządzeniem jest jednak kamera. Nie trzeba się specjalnie wysilać, wystarczy podjechać do studia, dać się nasmarować mazidłem imitującym opaleniznę – i droga wolna. Telewizja jest życiem, zejście z ekranu to wyrok. Politycy robią więc wszystko, żeby trafić przed kamerę. Niektórzy inni zresztą też.

Zacznę od tych innych. Detektyw z fryzurą żołnierza "marines” i wielką kolekcją ciemnych okularów na ekranie był w sumie ostatnio kilkanaście godzin. Opowiadał, przytulał, zadawał pytania. Rozgrywał sprawę zaginięcia małej Magdy i jej śmierci jak superman. Dzięki telewizji to on rządził, nie prokuratura i policja. Nasz James Bond ma cofniętą licencję na prowadzenie działalności detektywistycznej, ale bryluje jak zawsze. Teoretycznie, kiedy ktoś wykonuje bez zezwolenia działania takiej zgody władz wymagające, to się go zamyka i karze. Detektywa nie tylko nie zamknięto, ale to zakłopotana policja przestępowała z nogi na nogę, kiedy detektyw brylował w studiu. Dzięki temu włos mu z głowy nie spadnie, pozyska nowych klientów i zarobi kupę pieniędzy. Z licencją, bez licencji, z pewnością będą.

Swoją drogą dziwnie to działa. Normalnie w telewizji, jak przepytują prezesa wielkiej firmy, to nie wymieniają jej nazwy, żeby nie było kryptoreklamy. W sprawie z Sosnowca nazwisko detektywa, które jest nazwą jego firmy, nie schodziło z ekranu. Dostał za darmo reklamę wartości milionów złotych. Niezła głowa do interesów.

Powróćmy jednak do polityków. Jak już autobusem dojadą do władzy, wówczas chcą z niej korzystać – i oczywiście przedłużyć. To dobrze, dzięki kamerom możemy śledzić, co robią i z jakim skutkiem. Specyfiką polskich polityków i mediów jest miałkość relacji o ważnych rzeczach, brak chęci (i chyba możliwości) wyciskania sensu z tego, co się mówi. W W. Brytanii czy USA politycy wygadujący takie dyrdymały jak u nas, nie przeżyliby kwartału. Zadziobano by ich za głupotę, wyśmiano za nieudolność, przestano by zapraszać, bo po co tracić czas na durniów. Tam jest wolny rynek – w polityce też.

Wszystko jeszcze przed nami. Martwi mnie jednak powolność dochodzenia do normalności. Banki mamy w porządku, giełda jest, nawet kredyty bierzemy we frankach, a w polityce króluje wiocha. Nie potrzebujemy chyba jakiegoś detektywa, który miałby to wykryć i ogłosić? Sami też potrafimy wyciągnąć wnioski. Ktoś tylko musi zacząć żądać lepszego towaru. Od tych, którzy przepytują – i od pytanych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski