Nie chcę was martwić, będzie jeszcze gorzej. Chińczycy będą w stanie wydłubywać coraz cenniejsze perły z biżuterii europejskich boisk i nie należy liczyć, że potężne futbolowe inwestycje to kaprys, który im się szybko znudzi. Oni wielkie i drogie projekty, jak mało kto, potrafią doprowadzać do końca, mowa nie tylko o Wielkim Murze.
Kiedy osiem lat temu byłem w Pekinie, wrażenie robiły nie tylko miliardy wpakowane w organizację igrzysk. Pewnego dnia moją uwagę przykuł napis na bramie uczelnianego kompleksu większego od Politechniki Krakowskiej, który - jak się okazało - był tylko drobną częścią ichniejszej uczelni technicznej. Stało tam jak byk: „Wydział ds. zdalnego sterowania”. Jeden wydział, ba, wydzialik! Już wtedy mocno stawiali na innowacje i teraz etykietka „Made in China” jako symbol elektronicznego szajsu tkwi już tylko w głowach pokolenia 35 plus.
Z futbolem będzie podobnie. Nie zatrzymają się, choć z drugiej strony nie ma co wpadać w histerię. Zapewne rozregulują trochę rynek, ale jednak wszystkich nie kupią. Mimo wszystko z punktu widzenia globalnego telewizyjnego biznesu, wielkie derby Chin z Messim w Jiangsu i Ronaldo w Guangzhou trudniej będzie sprzedać niż mecz Barcelona - Real.
Nawet biorąc pod uwagę potencjał chińskiego rynku. Dziś za to inna rzecz powinna spędzać sen z powiek piłkarskiej Europie. Wybory prezydenta w FIFA. Na ich faworyta wyrasta bowiem szejk z Bahrajnu Salman Bin Ebrahim Al-Khalif, postać cokolwiek szemrana, choć nie tylko dlatego groźna. Jeśli Gianni Infantino przegra tę batalię, futbolowy środek ciężkości jeszcze bardziej przesunie się w stronę Azji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?