Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bardzo gorący październik

Redakcja
Rewolucje lubią październik. Najstraszniejsza wybuchła w 1917 roku. Świat potrzebował 70 lat, żeby się po niej pozbierać.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Pierwszy wielki kryzys nowożytny zaczął się w październiku 1929 roku na giełdzie nowojorskiej. Dwa inne, mniejsze, też zaczęły się jesienią 1984 roku i trzy lata temu. Teraz znowu zrobiło się w październiku gorąco.

Rewolucja przeciwko zwyrodniałemu kapitalizmowi rozpoczęła się tam, gdzie rozwija się szczególnie drapieżnie: w USA. Wielotygodniowa demonstracja na Wall Street rozlała się na świat. W październikowy weekend milion ludzi w kilkudziesięciu miastach podjęło ten protest. Ruch oburzonych, jak siebie jego uczestnicy nazywają, stał się prawdziwie internacjonalistyczny. Zwolennicy kapitalizmu z ludzką twarzą przebili dawnych komunistów. Współcześni rewolucjoniści nie chcą obalać kapitalizmu. Protestują przeciwko wynaturzeniom sprawiającym, że staje się on systemem trwałej nierówności, patologicznej chciwości i braku odpowiedzialności społecznej. Dla nich kapitalizm stał się obrzydliwym systemem. Atakują go nie na płaszczyźnie doktrynerskiej ideologii, tylko moralnego obrzydzenia i estetycznej odrazy.

Trudna do odrzucenia jest ta krytyka, bo "oburzeni” mają rację. Nie widzą powodu, żeby żyjące z państwowych zastrzyków gotówki banki wypłacały miliardowe premie (to nie pomyłka, mowa o tysiącach milionów dolarów) swoim menedżerom i dilerom. W tym świecie rządzi zasada Gordona Gekko: "greed is good” (chciwość jest dobra). Są chciwi, bezwzględni, brutalni. Tworzą zamkniętą kastę, która pogardza światem zewnętrznym. Durniami, którzy jak pszczoły, znoszą do ula pyłek kwiatowy, żeby supermani mieli dużo miodu.

Prawem też pogardzają, bo jest za słabe, żeby ich powstrzymać lub, jeśli przekroczą linie, zakuć w kajdanki. Są wyznawcami zasady, że trzeba zarobić miliony, nawet jeśli jutro zawali się przez to świat.

Ameryka ma problem. Zdegenerowała się tam grupa społeczna, którą przez dziesięciolecia szanowano i podziwiano na równi z gwiazdami filmu czy estrady. Szefów wielkich firm nazywano "admirałami gospodarki”. Każdy może stracić poczucie rzeczywistości, rządząc firmą większą od niejednego państwa, dysponując setkami milionów dolarów na własnym koncie, samolotami, jachtami i flotyllą najdroższych samochodów. Jedynym nakazem, jakiemu podlegali, było "więcej, więcej, więcej”.

Widziałem upadek szefów giganta energetycznego Enron w styczniu 1992 roku. Dla wybitnych uczestników (nie wiem, jakim cudem mnie do nich zaliczyli) przeniesionej z Davos do Nowego Jorku sesji World Economic Forum, w Rockefeller Mansion szef Enronu wydał kolację. Podawano wino, które komentował najsłynniejszy enolog świata. Taki nie chodzi za mniej niż 20.000 dolarów. Wina – od tysiąca dolarów wzwyż. Dwa dni później zobaczyłem jak policja prowadzi gospodarza tego wieczoru. W kajdankach, nieogolonego, z osłupiałym wyrazem twarzy. Dostał kilka lat.

Nikogo to jednak niczego nie nauczyło. Enron upadł, tysiące jego pracowników straciło składki emerytalne. Kilka lat później banki poszły znacznie odważniej. Zachwiały Ameryką, ba, światem i nic specjalnego bankierów nie spotkało. Przydzielili tylko sobie mniejsze premie. To znaczy po kilkadziesiąt, nie po kilkaset milionów dolarów.

Bezczelność tych ludzi jest zdumiewająca. Na początku amerykańskiego kryzysu prezes i czterech wiceprezesów zarządu bankrutującego General Motors udało się do Waszyngtonu błagać o miliardy dolarów. Polecieli samolotem. Każdy własnym. Zawsze tak robili i nie wpadło im do głowy, żeby coś zmienić.

Do ruchu oburzonych tu i ówdzie przyłączyli się anarchiści, alterglobaliści oraz zwykłe łobuzy. Stąd bitwa uliczna w Rzymie i starcia z policją w kilkunastu innych miejscach. Nie zmienia to charakteru tego zrywu. Demonstranci nie chcą wyr­żnąć żadnej grupy społecznej czy etnicznej, jak to zwykle w rewolucjach bywa. Nie chcą zająć miejsca tych, przeciwko komu protestują i zagrabić ich pieniędzy. Żądają czegoś, co posłuży wszystkim. Osuszenia finansowego bagna, kar dla tych, którzy je tworzą i radośnie się w nim taplają.

Tego wymaga nie tylko interes biednych, ale także bezpieczeństwo bogatych. Nie da się utrzymać dłużej proporcji, w której 5 proc. społeczeństwa ma majątek równy 70 proc. całej reszty. Zarabiać można i trzeba, zawsze będą biedni i bogaci, ale miliarderzy nie mogą płacić podatków według niższych stawek niż robotnicy. Jest to niesprawiedliwe i nieprzyzwoite.

Ruch oburzonych nie ma przywódców ani ideologii, co jest jego słabością. Wyraża za to poglądy milionów ludzi, co daje mu wielką siłę. Czymkolwiek się skończy, kapitalizm będzie lepszy. Bardziej sprawiedliwy, rozsądny i uczciwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski