MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Był sobie skrzypek...

Redakcja
Trafił do kabaretu z ulicy, konkretnie z Siennej; to z niej Leszek Długosz porwał go wprost w piwniczne otchłanie. Znali się ze Studenckiego Teatru Piosenki Hefajstos, który Długosz porzucił dla bardziej znanego kabaretu. - Piotr Skrzynecki, przestraszony moim wyglądem - byłem w białej koszuli, marynarce, krawacie - natychmiast założył na mnie jakąś pelerynę i kapelusz, a może cylinder - wspomina skrzypek.

Głowy piwniczne: ZBIGNIEW PALETA

Dobiegał końca rok 1965, a zatem pierwsza dekada istnienia kabaretu, co piwniczanie postanowili uczcić programem "Jak żyliśmy, jak żyjemy i do czego doprowadziliśmy nasze mieszkania", premierę zaplanowano na zamku w Pieskowej Skale.
- Wszyscy się pilnie przygotowywali, zatem zaraz po moim występie z Leszkiem Długoszem o akompaniament poprosili mnie i Krysia Zachwatowicz, i Krzysiu Litwin, który miał numer z takimi, tycimi, skrzypeczkami, zatem przydawałem mu się z moimi normalnymi, Mietkowi Święcickiemu też brakowało skrzypiec w jego romansach, i jeszcze Miki Obłoński, no i Ewa Demarczyk... I tak, choć ledwo się pojawiłem, stałem się kimś potrzebnym, kto swą grą wzbogacił muzyczne barwy kabaretu. Pamiętam, że jeszcze rano na dziedzińcu zamku graliśmy z Koniecznym i Radwanem - ja na skrzypcach, oni na akordeonach... Po latach mogę powiedzieć, że Pieskowa Skała zdecydowała o moim losie... Bo oczywiście w Piwnicy już pozostałem - mówi Zbigniew Paleta.
Studiował jeszcze wówczas w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, do której trafił z Liceum Muzycznego, gdzie był wokalistą (- Nie sądzę, by świetnym - ocenia z dystansu tylu lat) założonego przez Andrzeja Zielińskiego zespołu ELEM. Grali w nim i inni muzycy późniejszego zespołu Skaldowie - Jan Budziaszek, Feliks Naglicki... I choć do studiów przykładał się pilnie, to - przyznaje - kabaret stawiał wyżej. - Mój profesor widział, jak zaangażowałem się w Piwnicę i na szczęście nigdy nie kazał mi wybierać między uczelnią a kabaretem - mówi skrzypek.
Szybko też stał się Paleta kabaretową postacią - we fraku, w muszce, w cylindrze był już nie tylko skrzypkiem. - Kiedyś marzyłem o tym, żeby zostać aktorem, w Piwnicy mogłem, choć połowicznie, spełnić to pragnienie, stałem się zasępionym mimem, snującym się z instrumentem po scenie.
Była nas taka dwójka - ja i absolwentka szkoły baletowej Grażyna Karasiówna, która swymi tanecznymi pas też wnosiła do programu odmienny akcent, inny klimat. Nawet byliśmy podobnie traktowani przez Piotra. Przedstawiając nas akcentował: "Oto PRAWDZIWY skrzypek, oto PRAWDZIWA tancerka".
- Grażyna na przykład przeszła w tiulach do muzyki Chopina i choć nie był to numer sam w sobie szczególny, to wstawiony po jakimś czystym wariactwie, nabierał niesamowitego charakteru. Ja z kolei wchodziłem i grałem "Miasteczko Bełz", a z oczu płynęła mi łza... Potem mi to "Miasteczko..." zamienili na "Koncert Sarasatego", stało się to po marcu 1968 roku, kiedy władza domagała się, aby Ewa Demarczyk przestała śpiewać "Psalmy Dawidowe"... To grałem ów koncert i tylko łza spływała mi z oka niezmiennie...
Tak to dziś Zbigniew Paleta pamięta, acz, czy zgodnie z faktami? - Tyle lat minęło, tyle się później zdarzyło, naprawdę nie wiem, czy tak było, czy sobie to wymyśliłem - zastrzega muzyk.
Wspomina też inny swój numer, z którym pojawiał się w charakterze "przerywnika"; wychodził na scenkę i wodząc oczami, usiłował złapać muchę, której bzyczenie imitował na skrzypcach, by na końcu dopaść ją i ostatecznie uśmiercić uderzeniem smyczka...
I choć nauczył się grać w tej cudownej ciasnocie, niejeden raz musiał łapać smyczek wytrącony niespodziewanie przez któregoś z kolegów. A bywało jeszcze, że siedzący w pierwszym rzędzie Jerzy Waldorff, o którym Krzysztof Litwin śpiewał "Przeleciała Waldorffowi syrenka przez drogę", łapał skrzypka w trakcie grania laską za nogę, chcąc niemal ściągnąć go na widownię...
Przychodził na sobotnie programy Paleta gorliwie, nawet z gorączką. - Kochałem tych ludzi, byli moimi idolami. Chciałem być taki, jak oni - wyznaje teraz.
- W 1968 roku pojechaliśmy na festiwal do Arezzo. - Dotarliśmy tam po kilkudziesięciu godzinach w pociągu. Musieliśmy bardzo kiepsko wyglądać na dworcu - z tymi tobołami, taszcząc i powiązane sznurkami kostiumy, i sztandar Hasiora, i kurtynkę Dymnego... Przedstawiciele organizatorów festiwalu długo chodzili koło nas, nijak nie utożsamiając naszej grupy z zaproszonym słynnym teatrem z Polski.
Zmęczenie podróżą, a i alkohol, sprawiły, że większość zespołu poszła spać. Zbyszek Paleta jednakże, ciekawy ulic miasta Petrarki, szybko wyszedł z hotelu. - Patrzę, a tu idzie jakiś pochód, a prowadzi go Wiesiek Dymny, za którym ów tłum powtarza" "Niente, niente, pierdolniente...". Po czym Dymny wspina się na cokół pomnika Petrarki i wykrzykuje wierszyki, m.in. o królewnie, co to "jej widmo krąży po Europie, kogo spotka w dupę kopie"... A tłum, niczego przecież nie rozumiejąc, skanduje "duce, duce". I woła "bravo, bravissimo"! Wiesiek był naprawdę niesamowicie sugestywny, on to potrafił pociągać za sobą ludzi! Był bez wątpienia największą osobowością tego kabaretu.
O Palecie też można by opowiedzieć włoską, już nie piwniczną, anegdotę... Znany i w Polsce reżyser Giovanni Pampiglione opowiada, jak po jakimś bankiecie Paleta, we fraku i w cylindrze, grając na skrzypcach, spacerował po dachach samochodów. Na szczęście, mimo iż światła się zmieniały, żaden pojazd nie ruszył. Wreszcie skrzypek wylądował w objęciach jakiejś damy, bo trafił na kabriolet...
Wróćmy do Piwnicy... Początkowo Ewa Demarczyk śpiewała z fortepianem i skrzypcami; potem dochodzili kolejni muzycy - i tak stworzyła swój zespół. Paleta będzie rozstawał się z nim czterokrotnie. Za pierwszym razem zamienił go grający w początkującym zespole Anawa Zbigniew Wodecki. Występując już z Anawa, nadal bywał Paleta w Piwnicy, ale nie czuł się już tak niezbędny jak dawniej. - Czasem, jak i inni artyści, wysiadywałem w barze. Wtedy też uświadomiłem sobie zasadniczą różnicę między dawną a nową Piwnicą. A przecież minęło raptem kilka lat. Wcześniej była wspólna pasja i zabawa, sprzyjało temu i stłoczenie w bocznej wnęce, bo nie było jeszcze garderoby, gdzie z konieczności ściśnięci, podglądaliśmy występujących kolegów - ciekawi, jak dziś zaśpiewa Ewa, jaką Litwin wymyśli puentę, jak powie swój tekst Dymny... Bo myśmy się popisywali nie tylko przed publicznością, ale i przed sobą... Byliśmy szaleńcami i tym szaleństwem imponowaliśmy sobie wzajemnie. Teraz artyści siedzieli już w barze, skąd Piotr musiał wyciągać ich na scenę. Szło się, by zaistnieć i wrócić do baru, do znajomych. I to już nie była tamta, moja Piwnica.
Piwnica to był nie tylko Piotr. To była grupa fantastycznie utalentowanych zapaleńców, których łączyła chęć zabawy; jak duże dzieci uciekaliśmy przed nudą, pijąc wino, elegancko całując kobiety w rękę i mówiąc albo śpiewając najpiękniejsze słowa. A Piotr niezwykle starannie, nieraz z pomocą Mikiego, ustawiał kolejność numerów, tworzył z tego całość. Łatwe to nie było, bo nigdy nie miał gwarancji, kto przyjdzie. A on do tego, co będzie po czym, wagę przykładał szczególną. Jestem przekonany, że jedną z największych zalet tamtej Piwnicy były kontrasty; subtelności i dramatyczności Ewy Demarczyk czy Obłońskiego sąsiadowały z wygłupami Dymnego czy Litwina - jeszcze ludzie nie zdążyli się wzruszyć, a już się śmiali... Albo odwrotnie - szmirę, kicz, na przykład wierszyk Litwina o wygryzionej przez szczupaki Marysinej pisi, przełamywała Ewa śpiewając przejmująco słowami Białoszewskiego "Wsiadajcie madonny, /madonny /Do bryk sześciokonnych /...ściokonnych!".
Porównuje też Paleta Piotra Skrzyneckiego do Andrzeja Wajdy; potrafił podobnie spokojnie, milcząco obserwować, co dana osoba proponuje na scenie, po czym nagle wołał: "Tak, zostaw tak... Chyba na pewno tak!". I to była ta wersja najlepsza.
Nic dziwnego, że do kabaretu tłumy waliły, ludzie zabijali się za biletami, a i koczowali przy wejściu, byle tylko się dostać na program... I nieważne było, że poirytowany dozorca Sztyc bije ich kluczami, nawet Agnieszka Osiecka kiedyś oberwała...
W latach 70. Paleta wpadał do Piwnicy coraz rzadziej; wędrował po świecie - ze Starym Teatrem, a przede wszystkim z Ewą Demarczyk. - To niezwykła artystka, kiedyś była częścią mojego życia, byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni. Na scenie stałem blisko niej, w "Tomaszowie", w "Skrzypku Hercowiczu" graliśmy do siebie, czułem jej drżenie, jej oddech... Takich przeżyć się nie zapomina. Od lat nie mam z Ewą kontaktu, a bardzo chciałem ją odnaleźć. Niestety... - mówi skrzypek z jakimś wzruszeniem w głosie.
W 1980 roku, będąc muzykiem zespołu Demarczyk i Capelli Cracoviensis, wyjechał Paleta na roczny kontrakt do Meksyku. Potem ściągnął tam żonę z córkami.
Któregoś dnia, wbiegając ze skrzypcami do jednego z najwytworniejszych hoteli Meksyku, minął w drzwiach dobrze znaną twarz. Odruchowo powiedział "dzień dobry", po czym się wytłumaczył: - Przepraszam, że potraktowałem pana jak znajomego, ale przez tyle lat widziałem pański portret na ścianie w szkole...
Mężczyzną tym był bowiem niegdysiejszy wieloletni premier Józef Cyrankiewicz. Acz nie była to znajomość jedynie z portretu; Cyrankiewicz wszak dwukrotnie bawił się na programach Piwnicy - w jej siedzibie, a także w równie słynnym co kabaret krakowskim klubie Pod Jaszczurami. To tam Dymny wytrzepał jakieś szmaty niemal na głowę premiera, czym wprawił wszystkich w lekkie osłupienie. Dopiero, gdy głowa państwa zaczęła swą oczywistą łysinę wycierać chusteczką - odetchnięto.
- W Piwnicy z kolei Piotr Skrzynecki, zdenerwowany, zapowiadał: "Proszę państwa, proszę państwa, takiego mamy gościa niezwykłego, jest z nami pan premier Józef Cyrankiewicz, a z nim siedmiu tajniaków...". Po czym zawołał, jak zawsze, gdy witał imiennie gości: "No, wstańcie, pokażcie się...". Naturalnie wstał tylko premier. Za chwilę bodaj zza okna Dymny wystrzelił z korkowca; tajniacy wstali i pokazali się natychmiast - opowiada Zbyszek.
Tak, Wiesław Dymny niejednokrotnie zaskakiwał i kolegów, i publiczność, a że przychodziły po części te same osoby, mogły mu, gdy miał kłopoty, podpowiadać tekst...
- Dymny nie tylko lubił zdejmować ze stojących na scenie wieszaków ubrania i trzepać je, a było z czego, ale i rzucać nimi w publiczność, co bawiło i Ewę Demarczyk. Z czasem, nie tylko rzucał w widzów ubraniami, ale podawał im wszystko, co było na estradzie: stroje, trybunkę Warchała, wieszaki - i tak ludzie trzymali to ponad głowami, a ja po tej, jakże ruchomej podłodze, chodziłem grając na skrzypcach, przedziwnie ubrany albo rozebrany, ale zawsze ze skrzydłami...
Jako nadworny skrzypek Ewy Demarczyk, Paleta często przychodził po nią do jej mieszkania przy Wróblewskiego, skąd wychodzili tak późno, że już do kabaretu dostać się mogli jedynie przez okienko od ulicy św. Anny, schodząc tyłem po klamrach, prosto na scenę. - Ewa chyba celowo opóźniała nasze wyjścia, bo lubiła takie entree. Schodziła więc po tych klamrach, prezentując naturalnie nogi i bieliznę, bo lubiła chodzić w mini, a Boguś Słota każde jej zejście oświetlał reflektorem.
I tak, co chwilę wyławia skrzypek z pamięci jakiś kolejny okruch wspomnień z niegdysiejszych lat. - Jechaliśmy pociągiem do Nancy, gdy celnik zainteresował się wywożonym przez Mietka pięknym tulskim samowarem, który zawinięty w jakiś piwniczny kostium leżał na półce nad Majką Zającówną... "A to zawiniątko, to co...?" - padło nagle pytanie. Na co Mietek przytomnie wypalił: "To rekwizyt, bo my śpiewamy taką piosenkę: "Pod samowarem siedzi moja Masza...". I celnik machnął ręką i wyszedł.
W Meksyku mieszka Paleta do dziś; grywał solowe koncerty, był muzykiem filharmonii. Pisał muzykę do filmów (- W Piwnicy napisałem jedynie "skromną melodyjkę" dla Krystyny Zachwatowicz). Ale, zaznacza, nie czuje się kompozytorem, choć otrzymał za muzykę filmową dwie nagrody Ariela - takie meksykańskie Oscary. A i córki zdążyły wyrosnąć i zrobić furorę w filmach.
Niemniej, mimo odległości jedenastu tysięcy kilometrów, artysta regularnie odwiedza Kraków; grał w czasie piwnicznej Nocy Paryskiej, kiedy to kabaret zawładnął całą ulicą Floriańską, a potem przeżył niemałe wzruszenie podczas koncertu z okazji 45-lecia Piwnicy, kiedy po blisko 30 latach znów zagrali z Zygmuntem Koniecznym, a Mieczysław Święcicki opiewał uroki "Jęczmiennych łanów".
I wciąż jest Zbigniew Paleta przekonany, że Konieczny to muzyczny geniusz, o oryginalnym poczuciu harmonii, melodii, i że wszyscy późniejsi kompozytorzy, jacy przewinęli się przez ten kabaret, są z niego.
O sobie mówi skromnie: - Tak, stałem się częścią legendy Piwnicy, choć przecież niczego szczególnego w niej nie dokonałem. Po prostu urodziłem się w Krakowie przy placu Biskupim i tak się cudownie złożyło, że zagrałem w Piwnicy, co zadecydowało o moim życiu. W Piwnicy, która jest najcudowniejszym wspomnieniem mojej młodości, a z czasem obrosła w legendę i ma swój pomnik. I nawet się na nim znalazłem, jeżeli owa postać ze skrzypcami to ja...
Wacław Krupiński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski