MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Całe życie w kabarecie

Redakcja
Pamiątki Barbara Nawratowicz przechowuje w domu w Australii, acz niemal wszystko, co wiązało się z pracą w RWE, przekazała do waszyngtońskiego Muzeum Hoovera. Tam też trafiły nagrania piosenek. W jednej z nich, przeboju Beatlesów, w chórku towarzyszył aktorce Andrzej Czechowicz, wsadzony do rozgłośni agent wywiadu PRL.

Urodziła się w Poznaniu (rodzice pochodzili z kresów), młodość spędziła w Zakopanem, skąd jako gimnazjalistka przyjechała po raz pierwszy do Krakowa, by uznać go za miasto marzeń i snów. Będzie zatem do niego powracać - z Lublina, z Warszawy, z Monachium, z Australii.

Kokieteryjnie przyznaje się do urodzin 10 listopada, rok pomijając, zresztą i tak wygląda na mniej niż może mieć (- Trzymać się, to ja się trzymam, ale się puścić nie mogę… - śmieje się), skoro w 1956 roku przyjechała do Krakowa jako magister prawa. Choć właściwiej byłoby napisać powróciła ze stolicy, gdzie pojechała za mężem, i gdzie była krótko, tyle ile trwało małżeństwo. Nieduża, z krótką blond fryzurą, z młodzieńczym błyskiem radości w oczach, śmiechem i gestami wskazującymi duży temperament. Oto siedzę przed niegdysiejszą gwiazdą słynnego kabaretu, przed legendarną dziennikarką Radia Wolna Europa, pierwszą żoną równie legendarnego Wiesława Dymnego i z góry wiem, że i tak w tej opowieści nie zmieszczę ani wszystkich faktów, ani anegdot. W sumie więc może dobrze, że moja rozmówczyni, co przyzna, opowiada z małym hamulcem, o jednych faktach nie chcąc mówić (- Skąd pan to wie? Nie, to się nie nadaje do wywiadu…), inne pewnie chowając do tomu wspomnień, które w końcu może zacznie pisać. Jak się ma taki życiorys… - Miałam bardzo interesujące życie - i mam, bo to jeszcze nie koniec. Nie, to tak się nie skończy, ja dopiero zaczynam... - śmieje się przewrotnie.
   Podjęła studia prawnicze w Lublinie, szybko jednak, na I roku, została przez UB wsadzona na kilka miesięcy, więc wolała kontynuować naukę w Krakowie. - Pierwsza naiwna, myślałam, że jak się przeniosę, to mnie nie znajdą… Długo nie czekałam, jak mnie wezwali.
   Ostatecznie skończyła studia w Warszawie, by powrócić do miasta snów i napotkać na ulicy Sławkowskiej Piotra Skrzyneckiego, kolegę z uniwersytetu. - Zaciągnął mnie do klubu żydowskiego, gdzie poznałam Krzysztofa Zrałka-Pankiewicza, Mariusza Chwedczuka, Wiesława Dymnego; dali mi wódki, bułkę ze śledziem i tak to się zaczęło… Parę dni później znalazłam się w Piwnicy pod Baranami.
   Basia Nawratowicz (…) była rasową diwą. I choć nigdy przedtem nie miała do czynienia ze sceną, zachowywała się od razu jak Sarah Bernhardt. Specjalizowała się w repertuarze mroczno-perwersyjnym, do czego predestynował ją zmysłowy alt, powierzchowność femme fatale i kuszące ruchy wampa. W kabarecie szalenie, wbrew plotkom, pruderyjnym ona jedna reprezentowała seks, rozwiązłość, grzech - niby to z przymrużeniem oka, ale i z aluzją, że być może… kto wie? - _odczytuję fragment piwnicznej monografii pióra Joanny Olczak-Ronikier.
   - Nie wszystko się zgadza. Miałam do czynienia ze sceną - krótko w teatrze studenckim UMCS, potem w Warszawie recytując wiersze, na rozmaitych akademiach, co było lepsze niż noszenie szturmówek i transparentów na manifestacjach z okazji 1 Maja czy rocznicy rewolucji październikowej. I w ten sposób wyrobiłam się scenicznie, czyli też coś jednak zawdzięczam komunie…
   A seks? Cóż, tak mnie widzieli, nic na to nie poradzę. No i robiłam w Piwnicy striptiz. Rozbierałam rower, recytując przy tym jakiś wymyślony przez siebie perwersyjny wierszyk. Na okładkę "Panoramy" z tym striptizem trafiłam! Nazwałam go holenderski, no bo to jest kraj rowerów. Nie tak dawno w Melbourne elegancki pan przypomniał mi ów striptiz, pytając, czy wiem, czyj to był rower? Jego! I tak poznałam Janusza Góreckiego, ekskrakowianina, który z Andrzejem Trzos-Rastawieckim nakręcił na taśmie 8 mm film o tych pierwszych dniach Piwnicy.
   Demon seksu, bo ja wiem? Były bardziej seksowne panie. Może to z powodu mojego głosu…? Gdy czytałam "Wstęp do teorii marksizmu w Polsce", publiczność płakała ze śmiechu. Cenzurze, która się przyczepiła, tłumaczyłam, że przecież nawet słówka nie zmieniam. A że tak czytam? Bo na tym polega aktorstwo.
   Szybko też doczekała się napisanego przez Kazimierza Wiśniaka tekstu "Markiza", ale i jako Tercet Girls - z Krzysztofem Litwinem i Kiką Lelicińską - śpiewała piosenki zetempowskie typu _kocham traktor jak mego chłopca
.
   Ktoś mi teraz powiedział, że byłam pierwszą hipiską; fakt - chodziłam w dżinsach, co było wtedy ewenementem i jeszcze miałam boa z piór; mieszczanie nieraz mi pluli pod nogi, co mnie bawiło.
   Lata z Piwnicą wspomina wspaniale. - Było głodno, chłodno, ale absolutnie cudownie.
Z kabaretu się oczywiście wyżyć nie dało, występowała zatem i w Feniksie (- Mam plakat…) z Ireną Kwiatkowską, Marianem Załuckim, Bohdanem Łazuką albo w kawiarni Literackiej, gdzie działał kabaret Centuś, do którego teksty pisał m.in. Bruno Miecugow, występowali aktorzy - w tym Leszek Herdegen, a śpiewała Danuta Smykla, później znana jako Rin… Pracowała również w teatrze Groteska, a później w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego, gdzie ściągnęła ją Halina Gryglaszewska.
   - To były lata wielkiej miłości z Wiesławem Dymnym, który pisał dla mnie piosenki. Do jednej z nich - "Kotek" muzykę skomponował Zygmunt Konieczny, czego nie pamięta, a ja mam nawet jego nuty. To mnie Wiesiek ofiarował "Czarne anioły". Tylko że kiedyś, upiwszy się straszliwie, rzucił we mnie ciężką szklaną popielniczką, która trzasnęła mnie w krtań, zrywając struny głosowe. Na jakiś czas zaniemówiłam, cud boski sprawił, że odzyskałam głos, ale straciłam "górę". W efekcie piosenkę śpiewała ściągnięta do kabaretu Ewa Demarczyk.
   - Wybaczyła Pani Dymnemu?
   - O tak, gorsze rzeczy mu wybaczałam, to był, jeśli nie pił, cudowny człowiek. Jakie on wiersze do mnie pisał, jakie listy? Mam ich całą walizkę. Przepięknych. Mam też masę pamiątek. Masę. Muszę coś z tym zrobić, zanim zacznę od spodu gryźć rzodkiewki.
   W Piwnicy była Barbara Nawratowicz do 1963 roku; jeszcze zdążyła wystąpić z nią na pierwszym festiwalu w Opolu, ale ostateczne rozstanie z Dymnym było zarazem rozstaniem z Krakowem.
   Opuściła Piwnicę z żalem, znów trafiła do Warszawy. Podjęła występy w kawiarni na Nowym Świecie, w III Programie Polskiego Radia, gdzie miała swoją audycję "Una", taki jednoosobowy kabaret, gdzie nagrała kilka piosenek. Zaczęła się pojawiać w telewizji, jeździć po Polsce z Ireną Santor, z Jerzym Połomskim, ze Sławą Przybylską, Krzysztofem Komedą, tylko na wyjazd za granicę nie miała szans. Nawet do Związku Radzieckiego czy Czechosłowacji. Skutki zaangażowania na studiach w organizację antystalinowską wciąż dawały o sobie znać. - Chcę wreszcie poprzez IPN dotrzeć do dokumentów, może dowiem się, kto nas wysypał, kto sprawił, że przez kilka miesięcy tłukli mnie, tłukli, niczego ze mnie nie wytłukli, aż pewnej nocy wyrzucili mnie na ulicę... Niemniej szło to za mną dalej. Dostawałam kolejne zaproszenie za granicę, i kolejną odmowę wydania paszportu. Akurat zostałam zaangażowana do telewizyjnej "Kobry", której spektakle były realizowane na żywo. Zdeterminowana, wpadłam na Rakowiecką, z plikiem plakatów, recenzji, dorwałam jakiegoś kierownika i palnęłam mowę: Co wy sobie myślicie, jakim prawem odmawiacie mi paszportu, ja was załatwię, będę nagrywać "Kobrę", to zerwę spektakl i wygłoszę taką mowę do narodu, że się nie pozbieracie! I wtedy możecie mnie zamknąć, nie zależy mi, i tak się czuję jak w więzieniu! _Trzasnęłam krzesłem i wyszłam. Uprzedziłam też od razu tego reżysera, nie pamiętam nazwiska, by wziął na moje miejsce kogoś innego, bo mnie zaraz zamkną. A oni zamiast mnie aresztować - dali mi paszport. Postanowili, widać, się mnie pozbyć. Zagrałam zatem w tej "Kobrze", zamordowałam, kogo trzeba i z pięcioma dolarami i torebką wyjechałam do przyjaciół do Danii. Pamiętam, że jeszcze jadąc na lotnisko bałam się, że mnie z niego cofną. Krzyś Komeda mnie zawiózł na lotnisko, tylko on, poza moją mamą, wiedział, że nie wrócę. Po latach będzie mnie odwiedzał w Monachium, choć czepiała się go o to stale bezpieka. Był już jednak na tyle uznanym twórcą, że nic mu jednak nie robili. Namawiali go jedynie, by mnie przekonał do powrotu do kraju, że będę tu mogła robić karierę…
W Danii, złożywszy wniosek o azyl polityczny, postanowiłam pracować - w nocy w fabryce, w dzień sprzątałam klasztor. Nie chciałam siedzieć bezczynnie. I tam, dowiadując się o mnie z polskich gazet, które doniosły, że w Kopenhadze poprosiłam o azyl, bo paszport takiej osoby odsyłano do kraju, odnalazł mnie Jan Nowak-Jeziorański. Pod koniec 1965 roku rozpoczęłam pracę w RWE.
   "Wolna Europa" dawała łączność z krajem, pozwalała nie oderwać się psychicznie od Polski, a ja kocham ten kraj, obojętnie gdzie jestem. Wychowana bardzo patriotycznie, matka była oficerem AK, pracowałam tam nie dla pieniędzy - mnie to było potrzebne. Było to zarazem niejako przedłużenie pracy w teatrze, na estradzie - znów miałam publiczność, która mnie słucha, z którą mam kontakt poprzez listy. W krakowskim związku ociemniałych powstał nawet klub fanów Basi Nawratowicz, jeden z jego członków pisał do mnie brajlem wzruszające listy. Podpisywał się _Czarny Anioł
. Do dziś mam trzy jego wiersze. Jakieś starsze panie przesyłały w liście 20 zł, by im puścić piosenkę…
   Pamiątki Barbara Nawratowicz przechowuje w swoim domu w Australii. Acz niemal wszystko, co wiązało się z pracą w RWE, przekazała do wa- szyngtońskiego Muzeum Hoovera, gdzie trafiły dokumenty Sekcji Polskiej RWE. Tam też trafiły dokonywane przez aktorkę nagrania piosenek, teraz poprosiła o ich przegranie na CD. Nazbierało się tego; spędziła wszak w monachijskiej rozgłośni 21 lat. W jednym nagraniu, przeboju Beatlesów, w chórku towarzyszył jej nawet Andrzej Czechowicz, jak się okazało, wsadzony do rozgłośni agent wywiadu PRL.
Także recenzje i zdjęcia z Piwnicy. Niektóre nawet wozi ze sobą
- w tym listy miłosne zdobione rysunkami pewnego reżysera… - Pokażę jego żonie! - śmieje się. Pokazuje też miniksiążeczki ręcznie wykonane przez Kazimierza Wiśniaka - "Kadzielnice miłości albo tajemnice parawanu Markizy - Barbarze Nawratowicz, odtwórczyni roli Markizy w piwnicznym kabarecie". - Tu jest spisana cała historia Markizy - mówi aktorka, która ów pamiętany przez starszych bywalców kabaretu monolog przypomniała 12 września podczas koncertu "Dla Piotra S." w Teatrze im. J. Słowackiego. Poczuła się wspaniale w gronie dawnych koleżanek i kolegów, również tych z nie swojego już pokolenia, spotkanych przed laty, gdy Piwnica gościła w Hamburgu i ją, swą dawną gwiazdę, siedzącą w pierwszym rzędzie wśród widzów, obsypała ze sceny różami.
   Powtórzyła ów tekst na wieczorze w gronie przyjaciół w Cafe Moliere. To w jego trakcie Mieczysław Święcicki przypomniał, jak to pod koniec lat 60. doszło w Wiedniu do spotkania piwniczan z pracującą w Monachium Barbarą Nawratowicz, przed czym stosowne służby członków kabaretu dobitnie przestrzegały. Konsekwencje były jasne
- szlaban na dalsze wyjazdy na Zachód. I co? Powitała ich na dworcu z dwiema flaszkami wina cinzano w rękach, krzycząc: Chłopaki! Ja tu nie służbowo, ja prywatnie!
   Wieczór skończył się bynajmniej nie na tych dwóch flaszkach.
   - W rozgłośni wiele pisałam, również wierszem, np. szopki polityczne z okazji rozmaitych świąt. Prowadziłam "Panoramę dnia", miałam też program "Europa za 5 dolarów", co tydzień 45 minut - to była straszna robota; cały program napisać, nagrać... Wyżywałam się za to w "Rendez-vous" o 6.10, bo to było radio na żywo. Puszczałam piosenki i odpowiadałam na listy, nieraz wzruszające, jak te od niewidomych z Krakowa, nieraz bardzo zabawne. Kiedyś jakaś pani zaproponowała, bym powiedziała na antenie, żeby proletariusze wszystkich krajów dopięli swego celu. I powiedziałam - w wersji: Niech proletariusze wszystkich krajów dopną swego celu, bo to nieładnie chodzić z rozpiętym. Jezu, co się działo! Dyrektor Nowak wezwał całą wierchuszkę radia i oczywiście mnie, przestraszoną, że zaraz stracę posadę, po czym jako przykład, _do czego to dochodzi, gdy dziennikarz w audycji na żywo nie kontroluje języka, _puścił ów fragment. I wszyscy zebrani ryknęli ze śmiechu. W tej sytuacji dyrektor nie mógł mi niczego zrobić.
   W Monachium aktorka i dziennikarka (słowa te wypisała na obecnej australijskiej wizytówce) także występowała w tworzonym przez pracowników radia kabarecie. Przygotowywali też inne programy, np. po Grudniu ’70 roku z pieśniami z Wybrzeża, z wierszami Barańczaka. Jeździli z nimi nawet do Anglii; kiedyś zasiadł na widowni gen. Anders. Były też imprezy w radiu, na które docierali pisarze i poeci. - Poznałam Józefa Wittlina, Hemara, Wierzyńskiego - to była ta Polska, która znikała na naszych oczach…
   Po 1980 roku działalność ta ustała; nie było ani czasu, ani ochoty, w kraju się kotłowało, a dziennikarze monachijskiej rozgłośni włączyli się jeszcze w pomoc rodakom, których los rzucił np. do obozów. Wtedy też trafili do rozgłośni nowi pracownicy - w tym Jacek Kaczmarski. Po latach spotkają się w Perth; wesele Jacka i jego poznanej w Monachium żony odbędzie się w domu Barbary Nawratowicz i jej męża, Dawida Stuarta, Australijczyka, który także przez kilka lat był pracownikiem RWE. Poślubił krakowską aktorkę w 1978 roku. W dniu, w którym w Krakowie zmarł nagle Wiesław Dymny!
   - Gdy się o tym dowiedziałam po paru dniach od Janki Garyckiej, byłam wstrząśnięta… Wiesiek śni mi się do dzisiaj - mówi Barbara Nawratowicz wyczuwalnie wzruszonym głosem, a z jej oczu giną radosne chochliki.
Państwo Stuart opuścili Niemcy w 1987 roku.
- Coraz mniej podobało mi się w radiu, nie do końca aprobowałam linię Zdzisława Najdera - akceptacji PRL, złagodzonego kursu wobec polityki Warszawy. W zespole też robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie z powodu narastających tarć. A Australia, znana mi z wakacji spędzanych u teściów, jawiła się jako raj. Tam można było mieć tak piękne domy nad samym oceanem i za tak niewielkie, w porównaniu z Europą, pieniądze. Wie pan, jaka to radość wyjść rano z domu i móc pływać w oceanie? Pod idealnie czystym niebem, na którym nocą gwiazdy zdają się w zasięgu ręki. To absolutny raj na ziemi, cudowny klimat, kryształowe powietrze, tu w Europie nie ma czym oddychać.
   W 1990 roku, po 25 latach, odwiedziła Polskę. Już z polskim paszportem. - Jak wylądowałam na Okęciu, to ucałowałam polską ziemię jak papież. Bardzo byłam wzruszona. Wpadłam do Zakopanego, do Krakowa. Szok; jakże inny kraj… Ale przyjaciele się nie zmienili, w przyjaźni czas nie istnieje - może trochę inaczej wyglądamy, ale ponieważ łączą nas wspólne przeżycia, wspomnienia, czas nie gra roli. Koledzy mają do mnie pretensje, że nie mam ciemnych włosów i tak długich jak dawniej. - Coś Ty zrobiła z włosami?? - pytają. A czy ja ich pytam, dlaczego niektórych z nich tak trudno objąć?
   Pięć lat pracowała w Sydney, w konsulacie wolnej RP. Przydały się po latach studia prawnicze. - Tak się wyspecjalizowałam w sprawach konsularnych, że teraz w Perth pomagam ludziom przygotowywać dokumenty ku wielkiej radości konsulatu, bo dostaje wszystko gotowe. Teraz w Krakowie, w cudownym hotelu Royal, gdzie mi tak dobrze, spotkałam panią, która dzięki mnie odwiedziła kraj.
   W Australii, jakżeby inaczej, Barbara Nawratowicz też ma swój kabaret - Kogel Mogel. Trzyosobowy, objechała z nim cały kontynent. Nadal śpiewa, głównie piosenki charakterystyczne, "na nie wciąż mogę sobie pozwolić", do tego - monologi, skecze… - Tak więc, jak pan widzi, ja jeszcze podskakuję, jak ten Maciek, co leży na desce… I dopóki mogę, będę podskakiwać.
WACŁAW KRUPIŃSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski