FLESZ - Cała Polska w strefie żółtej
Złą informacją jest, że znalezienie szczepionki nie położy kresu pandemii. Choć ją ograniczy. Wprawdzie szczepienia niemal zlikwidowały chorobę Heinego-Medina czy ospę prawdziwą, jednak taki efekt wymaga lat. Wyczekiwaną szczepionkę porównujmy raczej do tej przeciwko grypie, jak wiemy skutecznej średnio w 50 proc. przypadków.
Tak w każdym razie uważa pracujący w filii Instytutu Pasteura w Hongkongu prof. Roberto Bruzzone i wielu wirusologów. Skąd zatem rozdmuchana nadzieja? Z mediów, które chcą przerażonym ludziom dać jakąś optymistyczną perspektywę. A szczepionka taką jest, pod warunkiem, że nie będziemy o niej myśleć jak o środku magicznym. Bardziej racjonalna jest nadzieja na synergię wielu różnych działań: lepsze poznanie wirusa połączone z lekami dostosowanymi do różnych jego mutacji, a także do stanu klinicznego chorych, no i szczepionka.
Tak więc do definitywnego pozbycia się koronawirusa jeszcze daleko. Co zatem robić? Żyć względnie normalnie, ale ostrożnie i mądrze. I stosować się do elementarnych zaleceń: często myć ręce, prawidłowo nosić i zmieniać maseczkę.
Wiemy, że ogniska zakażenia najłatwiej powstają w dużych zbiorowiskach ludzkich: w szkołach, szpitalach, zakładach produkcyjnych. Sposób na zmniejszenie zagrożenia wymyślił prorektor uniwersytetu w Liège - biochemik i weterynarz - prof. Fabrice Bureau. Naukowiec doświadczony w zwalczaniu epidemii u zwierząt wykorzystał metody stosowane w weterynarii i opracował procedurę prostego i taniego testowania.
Każdy student i pracownik Uniwersytetu dostaje do domu opatrzony kodem kreskowym pojemnik, do którego spluwa rano. Wchodząc na teren uczelni oddaje pojemnik do badania. Zebrany materiał łączony jest w „pakiety” od sześciu dawców. To znacznie obniża koszty diagnostyki, bo w większości przypadków wyniki są negatywne. Jeśli jednak w „pakiecie” znaleziono koronawirus, za pomocą kodów kreskowych szybko identyfikuje się rzeczone sześć osób i przeprowadza diagnozę indywidualną.
Testy na podstawie śliny są mniej precyzyjne niż wymazy z nosa, ale za to nie wymagają specjalistycznego pobrania. Wynik gotowy jest szybko. Całą mechanikę zaczerpnięto z medycyny weterynaryjnej, która operują logiką stada. Diagnozuje się grupowo, a dopiero potem uszczegóławia wyniki. To sprawdza się idealnie w dużych grupach ludzi pracujących wspólnie.
Okazuje się, że metoda masowego i częstego testowania nie ma sobie równych: szybko, tanio i bezpiecznie.
Jednak nie tylko u nas wyjście poza sztampę jest trudne. Prof. Bureau musiał stoczyć dwie wojny. Zależało mu, żeby testy były produkowane w Belgii, aby uniknąć sytuacji z wiosny, gdy w Europie testów brakowało, bo wszyscy byli zależni od zagranicy. Prorektor poświęcił swoje wakacje, ale tę batalię wygrał. Natomiast stale trwa spór z ministerstwem, które uparcie nie rekomenduje testów na bazie śliny u osób bez objawów zakażenia. Prorektor uważa, że decydenci nie rozumieją różnicy między diagnostyką indywidualizującą a diagnozowaniem „stada”. Pomogli prawnicy, którzy znaleźli kruczek w postaci autonomii uniwersytetu. Testowanie grupowe będzie więc kontynuowane.
Jedno jest pewne: tylko wyobraźnia i kreatywność na wszystkich poziomach pozwolą nam uporać się z pandemią.
- Rośliny antysmogowe - warto je mieć w swoim domu!
- Jak wyglądały mieszkania w PRL? Zobacz archiwalne zdjęcia
- Koronawirus w Polsce [DANE, MAPY, WYKRESY]
- Kinga Duda niczym Ivanka Trump. MEMY o córce prezydenta
- Spowiedź "Miśka". 10 szokujących fragmentów zeznań byłego lidera gangu kiboli Wisły
- Luksus po krakosku. TOP 15 najdroższych mieszkań
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?