Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cham w polityce

Redakcja
Nie szanuje nikogo, ględzi coś o państwie-utopii, zasłaniając swą niewiedzę, wyjmuje onuce z butów przed wstąpieniem do solarium, widzi świat na poziomie wiejskich odwiecznych albo teraźniejszych krzywd

JERZY BESALA

JERZY BESALA

Nie szanuje nikogo, ględzi coś o państwie-utopii, zasłaniając swą niewiedzę, wyjmuje onuce z butów przed wstąpieniem do solarium, widzi świat na poziomie wiejskich odwiecznych albo teraźniejszych krzywd

A jeśliby, Panie hospodynie, zechciał mnie bić i za brodę rwać, Wasza Miłość, raczcie mnie bronić - pisał podskarbi ziemski litewski Iwan Hornostaj do wojewody trockiego Hieronima Chodkiewicza. Jest pierwsza połowa XVI w. i podskarbi tak bardzo obawiał się reakcji porywczego późniejszego wielkiego hetmana Jerzego "Victora" Radziwiłła, że prosił Chodkiewicza o pomoc przed skłonnym do rękoczynów panem wileńskim.

Zwyczaje w dawnej Rzeczypospolitej często dalekie były od konwenansów. Rozkwitających grzeczności było pełno w ozdobnie tytułowanych listach, gdzie roiło się od wielmożnych a wielce nam miłych jego miłości panów braci. Jednocześnie cała sztuka epistolarna często polegała na tym, by nie urażając odbiorcy, ukryć nakaz w grzecznościach. Pod przykrywką grzeczności w słowach kryły się więc często takie osobliwości, że uchowaj Boże. Nie było jednak bezpośredniego wyrażania brutalnej nienawiści i jawnego chamstwa, jak teraz.
   Cham istniał w polityce, od kiedy istnieje polityka. Dotyczyło to zarówno pospolitej braci szlacheckiej, jak i dworu oraz koronowanych głów. W czasach, gdy Radziwiłł szarpał dygnitarzy za brody i okładał kułakami, w odległym od Wilna Krakowie na Wawelu królowa Włoszka, Bona Sforza, stosowała taktykę zakrzykiwania. Wrzeszczała na służbę, posłów, dygnitarzy, a nawet syna Zygmunta Augusta, który jej się panicznie bał do końca życia.
   By wymóc na starym królu Zygmuncie swe racje, padała Bona na ziemię, szarpała za włosy, szlochała donośnie, oskarżała innych, manipulowała, kłamała. Lubiła upokarzać otoczenie, dążąc do dominacji na wszystkich niemal polach życia. Zakazała np. wychudłej z przerażenia, 17-letniej Elżbiecie Habsburżance, małżonce Augusta, prowadzenia własnej kuchni. Potem wściekła się, gdy wydano Elżbiecie ser parmezański. Sprawa stała się głośna w całej Europie, Elżbieta dostawała coraz częściej ataków epilepsji, a Bona coraz pilniej swoimi poczynaniami tworzyła wokół siebie zimną społeczną pustkę. Nic dziwnego, że umierała samotnie, otruta w Bari, z daleka od syna, który ją znienawidził i chodził na dworze w rękawiczkach w obawie przed matczyną trucizną.
   Nie popisali się też publicyści tej doby, czyli połowy XVI w. w czasie kryzysu 1548 r. związanego z małżeństwem króla Zygmunta Augusta z piękną Barbarą Radziwiłłówną. Świetny dziennikarz ówczesnych czasów, Stanisław Orzechowski nie wahał się przed królem mówić o królowej rozpustnicy (jego oskarżenia rozpowszechniono drukiem), starosta z Wielkopolski, Andrzej Górka o tarzającej się wszetecznie ze wszystkimi, a inny, zgryźliwy kanonik Stanisław Górski, pisał o wielkiej ladacznicy i wibornej kurwie. Dostało się biednej wdówce po Gastołdzie tyle epitetów, ile wlazło, o czym dowiecie się Państwo z książki o Barbarze Radziwiłłównie, którą właśnie piszę. Nawet jeśli epitety zawierały cząstkę prawdy, to były wystarczająco obrzydliwe.
   Oczywiście, musimy się zastanowić, czy to było chamstwo, czy norma w ramach walki politycznej? W tym przypadku chodziło bowiem o zwalczanie rosnącej niebezpiecznie pozycji Radziwiłłów na Litwie i w Rzeczypospolitej. Jednakże obydwaj politycy publicyści, jak i wielu innych, opierali się jedynie na pogłoskach. Upłynęły trzy lata i tenże Stanisław Orzechowski zupełnie zmienił zdanie: Barbara ze składu ciała i twarzy tak piękna, że z zazdrości urody jej niewinności uwłaczano - napisał. Które więc twierdzenie kanonika polityka było prawdziwe? I kim się wystawiał żonaty ksiądz Orzechowski na scenie dziejów przed osądem przyszłych pokoleń?
Naprawdę warto być ostrożnym w słowach, bo historycy są bezlitośni w odsłanianiu ludzkich machinacji, małości i kłamstw. W myśl starej sentencji Arystotelesa: Amicus Plato, amicus Socrates, sed magis amica veritas - _przyjacielem jest Plato, przyjacielem Sokrates, lecz większym przyjacielem prawda...
   Brutalnością odznaczał się na przykład hetman Jan Tarnowski. Toteż jego przeciwnik Piotr Kmita kpił bezlitośnie, że jego herb Leliwa, to _luna menstrualna
. Hetmański kark ponoć stroszył się wtedy jak u lwa, nadymał on szyję, która przybierała kolor buraków. Hetman, jak wielu, nie mógł bowiem znieść jakiejkolwiek krytyki. Przeczulenie na punkcie pozycji rodu, genealogii, honoru było wtedy ogromne i przyczyniało się do niespodziewanych apopleksyi, febrów, które gaszono ostatecznie w aktach gwałtu, miodach syconych albo rozlanej krwi.
   Jan Zamoyski nie tylko lekceważył posłów, ale jeszcze jako sekretarz królewski, podczas bezkrólewia, zajeżdżał dobra. Potem, jak sam mówił, przestronno lubił mieć za stołem, a rozpychać się podkanclerzy umiał jak mało kto. Już jako kanclerz i hetman bezceremonialnie potrafił wyrywać karty czytającemu na sejmie w 1585 r. posłowi Kazimirskiemu. Nic dziwnego, że m.in. skutkiem takich postępków miał przeciw sobie Zamoyski znaczną część szlachty i o mało nie doprowadził do wojny domowej. Jego głównego poplecznika Stanisława Żółkiewskiego wyzwano najpierw od kołpaczka, co to nie podskoczy, a potem wprost od z kurwy syna. Na podkreślenie tych słów rzucono weń czekanem koło królewskiego zamku warszawskiego, szczęśliwie niecelnie.
   Chamstwem, obok innych katastrofalnych przywar, wyróżniał się słynny Stanisław "Diabeł" Stadnicki, jeden z przeciwników króla w rokoszu 1606 r. Przed struchlałą szlachtą, nawykłą do ostrych wystąpień, oskarżał cnotliwego skądinąd Zygmunta Wazę o pederastię. Wszyscy wiedzieli, że król żył przykładnie z Habsburżanką, a jedyne, co mogło niepokoić szlachtę, to dziwaczny nałóg gry w piłkę i snycerstwo, czyli rzeźbienie w złocie.
   Starosta zygwulski stawiał się ponad prawem, a polski system polityczny uważał za najlepszy na świecie: Nad wszystkie narody, wszystkie prowincje, w wolnościach swoich rodzi się szlachcic polski, więc dlatego Zygmunta za króla nie mam i posłuszeństwo wypowiadam. _Usiłował robić Stadnicki, co chciał, brutalizował życie w Polsce, uważając się za pępek świata, co w końcu doprowadziło go do wojny domowej z Łukaszem Opalińskim. Doszło do wymiany brutalnych oskarżeń z obu stron, bitew i wreszcie śmierci strasznego "Diabła łańcuckiego" w 1610 r.
Na sejmach raczej nie obrzucano się wprost epitetami, co może nie wynikało z polskiej kultury parlamentarnej, ale z obawy przed utratą życia. Za uchybienie bowiem na honorze groziła ostra szabla, bigosowanie, zajazd, a w ostateczności pojedynek. Panowie szlachta byli bardzo uczuleni na _chamskie
zachowania i wystarczyło niewiele, by doszło do rozlewu krwi.
   Przecież do pierwszego zastosowania liberum veto doszło wtedy, gdy podkanclerzy koronny Jerzy Ossoliński, skądinąd wybitny mąż stanu, zaczął grozić kijem jednemu z posłów, drohickiemu Stanisławowi Baranowskiemu. Dla izby poselskiej to było chamstwo co się zowie i Jerzy Lubomirski jednym głosem zerwał obrady, a izba poselska to zaaprobowała.
   W 1655 r. magnaci i szlachta polska zdumiewająco łatwo opuścili Jana Kazimierza. Dlaczego go tak nie lubiano? Za wiele rzeczy, nawet za jego łacińskie inicjały ICR, zapowiadające Initium Calamitas Regni, czyli Początek Nieszczęść Królestwa, jak całkiem zgrabnie przeczuwano. Król jednak przy tym nie zwykł nikomu się odkłaniać, co w zestawieniu z jego bratem, serdecznym i przystępnym, podpitym Władysławem Wazą, było odczytywane jako skrajne lekceważenie otoczenia i szlachty. Nie rozumiano wówczas, że król cierpi na depresję, która przybierała właśnie postać niechęci wobec świata i ludzi: porażającego smutku bez wdzięku.
   To, że fala chamstwa nie zalewała ówczesnych wolnych sejmów, sejmików, zjazdów, zawdzięczamy w znacznej mierze instytucji... pojedynków. Nawet w okresie II Rzeczypospolitej, nie tak znowu dawno, dochodziło do wielu zwad - i to na szczytach władzy. Rozstrzygała szabla i szpada. Bił się gen. Józef Haller z premierem Zyndramem Kościałkowskim w 1922 r. Generał Stanisław Szeptycki bił się trzykrotnie, w tym z byłym premierem Aleksandrem Skrzyńskim w 1926 r. Krewki generał chciał też pojedynkować się z marszałkiem Józefem Piłsudskim, ale prezydent Stanisław Wojciechowski nie dopuścił do tego. Obok najwyższych rangą generałów, polityków i dziennikarzy bili się nawet pisarze, np. Antoni Słonimski i Melchior Wańkowicz, malarze jak Wojciech Kossak i Antoni Fałat. Na szczęście do pierwszej krwi, ale i tak nie opłacało się stosować bezczelnych ataków i nieuzasadnionych wrednych epitetów.
   Trzeba przyznać, że sam marszałek Józef Piłsudski nie przebierał w słowach wobec współpracowników: kazał im np. kury szczać prowadzać, a nie politykę robić. Nie cierpiąc sejmokracji, wyrażał to dosadnie: posłowie dochodzą... do mniemania, że jeżeli brzuch go zaboli i jest z tego powodu w złym humorze, to jest to najważniejszy wypadek dla całego państwa. A gdy się pan taki zafajda, to każdy podziwiać musi jego zafajdaną bieliznę, a jeżeli przy tym zdarzy mu się wypadek, że zabździ, to jest to już prawo dla innych ludzi, a najbardziej dla ministrów, którzy muszą nie pracować dla państwa, ale obsługiwać i fagasować tym zafajdanym istotom.
   Termin Piłsudskiego - "poslinis fajdanitis" - stał się jednym z najbardziej znanych zwrotów politycznych II Rzeczypospolitej. Wyobraźmy sobie teraz marszałka przemawiającego dzisiaj tym językiem w telewizji... Nie usprawiedliwiłaby go nawet chora wątroba, początek choroby nowotworowej.
   Józef Piłsudski był jednak człowiekiem, który - bez patosu mówiąc - życie poświęcił dla Polski. Nie odcinał kuponów od osiągnięć innych, jak wielu przed nim i po nim i obecnie. On te kupony przyniósł we krwi, na polskich bagnetach, które zorganizował, pchnął do walki, przyczyniając się do odrodzenia Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. W końcu był też żołnierzem wychowanym przez wojnę w okopach. Chaos, jak się Piłsudskiemu wydawało, polskiego parlamentaryzmu i objawy zagrożenia odrodzonego państwa wywołały u niego niespotykany atak brutalności.
   Ale czy chamstwa? Sądzę, że nie.
   Wedle słownika, cham to grubianin, prostak, człowiek ordynarny i nieokrzesany. Istotą chamstwa politycznego wydaje się ponadto, że cham zawsze musi mieć rację i daje sobie prawo do lekceważenia ogólnie przyjętych zasad, innym nie dając z kolei tego prawa. Na ogół nawet nie wie albo nie dopuszcza myśli, że takie zasady i powinności wobec bliźniego istnieją. Nie rozumie, kim jest przyzwoity człowiek, podejrzewa, że to wymysł filozofów i tym podobnych krętaczy. Tylko sobie daje prawo do atakowania innych, podważania wszystkiego, dezawuowania niemal wszystkich od Krymu po Rzym i New York City, nieprzestrzegania zasad.
Oczywiście, każdemu zdarzało się i zdarza zapomnieć o cnych zasadach, być przykrym, zaczepnym, opryskliwym, stosującym tylko atak jako obronę. Rzecz w tym, by nie czynić z chamstwa reguły postępowania. Cham polityczny jednak odznacza się tym, że zupełnie nie wyciąga wniosków z wypowiedzi i zachowań innych. On zawsze wie lepiej.
   Jak Hitler, wyuczony na broszurach politycznych. Taka wiedza broszurowa w zetknięciu z realnym światem potrafi uczynić tenże świat czarno-białym i dodatkowo zbrutalizować osobowość. Fenomen Hitlera polegał m.in. na tym, że intelektualiści nie chcieli z nim poważnie gadać, śmiali się z niego, był postacią jak z marnej groteski, granej na przedmieściach Berlina. Gardzili nim, chodzącym najpierw z grubym pejczem ze skóry hipopotama, udającym silnego człowieka, co to wyszedł z okopów i poczuł się bohaterem, zbawcą Niemiec, o nieprzytomnych z nienawiści oczach. Kommedie spielen! Grajmy tę komedię, mówili, zerkając na siebie znacząco podczas puczu monachijskiego w 1922 r. Przychodzili oglądać spektakle nienawiści na Parteitagach i wiecach, jak niezapomniany teatr z oskarżającym niemal wszystkich Adolfem.
   Może zostać co najwyżej ministrem poczt i telegrafów - _powiedział marszałek i prezydent Niemiec Paul von Hindenburg, gdy przedstawiono mu dziwacznego pana z wąsikiem. _Mein Gott, Gefreiter an der Spitze! To niemożliwe, by kapral bez wykształcenia, notorycznie obrażający innych polityków, wrzaskliwy demagog - stanął na czele wielkiego państwa o takich tradycjach.
   A on stanął. Nim się politycy, intelektualiści i generałowie zorientowali, cham pociągnął tłumy bezrobotnych. Dał wizję pracy dla wszystkich i wygrał wybory kanclerskie! Ubermachtnahme oznaczało pokojowe przejęcie władzy, ale zaraz świat się przekonał, że władzę objęły, jak pisał Alan Bullock, brudne męty, stosujące gangsterskie metody. Dzieje nabrały fatalnego rozpędu, bo cham od wieków, jako człowiek bez zasad, kwestionuje wszystko, co nie jest po jego myśli.
   Hitler używał środków, których przyzwoity człowiek się brzydzi: kłamstwa, obrzucania epitetami, wyśmiewania, złośliwości. Był w tym mistrzem, kiedy wyśmiewał prezydenta Delano Roosevelta w kwietniu 1939 r. czy Polskę po jej pokonaniu. Podobnie czynił sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, mówiąc o pęknięciu bękarta traktatu wersalskiego - pańskiej Polski.
   Warto w tym miejscu przypomnieć, że Lenin w testamencie proroczo nazwał Józefa Stalina grubianinem, czyli, tłumacząc na język polski - chamem. Sposób, w jaki Stalin odnosił się do otoczenia, a nawet do żony, którą bił i doprowadził do samobójstwa; syna, którego wyzywał od mięczaków i skazał na śmierć w niemieckim obozie - nie pozostawia złudzeń z kim nieszczęsna część postępowej ludzkości miała do czynienia. Stalin wręcz twierdził, że zubastyj bolszewik musi być chamem, inaczej nie jest bolszewikiem.
   Niekoniecznie jednak bolszewikiem. Hitler np. nade wszystko stosował Anschnauzen - _zastraszanie krzykiem. Tę ostatnią sztukę opanował do perfekcji i bodaj najbardziej spektakularnym tego wyrazem było postraszenie prezydenta Czech Emila Hachy podczas oficjalnego spotkania w marcu 1939 r.
Wydał wtedy dowódcy Luftwaffe feldmarszałkowi Hermannowi Göringowi rozkaz zbombardowania Złotej Pragi. Scena była dobrze zainscenizowana, gdyż Hacha zemdlał i podpisał potem wszystko, co mu Hitler podsunął. Czechy jako samodzielne państwo przestały istnieć.
   Dlaczego niektóre osoby stosują pospolite chamstwo w polityce? Zapewne dlatego, że są tacy, jacy są. Epitety, kłamstwa, przeinaczanie, podejrzliwość, bezpodstawne oskarżenia, rozdymanie problemów - to najczęściej cechy człowieka niezrównoważnego emocjonalnie. Niegdyś był to typ niepoważnego wiejskiego głupka, co to wie lepiej. Wkroczył on w ramach demokracji w Polsce najpierw do galicyjskich sejmów, sądów i zgromadzeń prosto z pokrytej słomą albo łupkami chałupy, z jedyną niewzruszalną prawdą, jaką daje przebywanie w dzieciństwie z dala od zgiełku miasta.
Takie oddalenie mitologizuje rzeczywistość: świat drobnych konkretów przesłania świat idei. Zawęża rozumienie świata do wizji określonych krzywd, które można łatwo naprawić, jak dziurę w płocie albo dach szopy. A jak _ci panowie
nie przycisną albo nie naprawią, to kosę na sztorc, jak za Jakuba Szeli i hajda na pałace przy Krakowskim Przedmieściu albo w Alejach Ujazdowskich.
   Nie bez przyczyny badacze zauważają, że Hitler i Stalin mieli korzenie wiejskie i takież niewzruszone prawdy.
   Od czasu "Mateusza Bigdy" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza wiemy więcej o chamie w polskiej polityce. Wiemy, że nie szanuje nikogo, ględzi coś o państwie utopii, zasłaniając swą niewiedzę, wyjmuje onuce z butów przed wstąpieniem do chaty, a teraz solarium, i widzi świat na poziomie wiejskich, odwiecznych albo teraźniejszych krzywd. Wszystkich podejrzewa o krętactwo, złośliwość i oczywiście nadal grozi ostrą kosą zmartwychwstałego pogromcy panów i pałaców, Jakuba Szeli.
   Dlatego tak ważne jest zatrzymanie demagogów w demokratycznym państwie, szczególnie przez intelektualistów.
Jednak czy w obecnych czasach idolów z czerwonymi włosami ktoś jeszcze słucha intelektualistów?
   Aby zrozumieć innych, współczesna psychologia posiłkuje się systemem projekcji. Zgodnie z tym brutal przerzuca własne, nabyte, usłyszane gdzieś w dzieciństwie i młodości strachy i nienawiści na świat i ludzi. Sądzi, że świat jest taki, jaki on sam jest w środku, jak a` rebours pobielony faryzeusz z Jezusowej Ewangelii, pełen obrzydliwości, fałszu i chciejstwa. Cham najczęściej nie ma nawet z własnym wnętrzem kontaktu. Brak treningu umysłowego powoduje na ogół, że musi mieć tylko on i tylko rację, inaczej by się rozpadł jego świat i tożsamość. Nie wie o tym, mimo że ma na usługach psychologów, teologów i prawników, że jesteśmy dokładnie tacy, jak mówimy o innych. Może dlatego Jezus przypomina nam dotąd: Nie sądźcie, bo będziecie sądzeni...
   Cham był i jest zawsze groźny w czasach niepokoju, bo niezmiernie konfliktowy. W czasach pokoju społecznego nie ma to wielkiego znaczenia, gdyż nie ma szans na przyciągnięcie tłumów. Ale gdy brakuje chleba... Dopóki w Polsce jest tylu chorych z uzasadnionej biedą nienawiści, to staje się groźny.
   Wprawdzie wojny światowej nie wywoła, ale wojnę domową może.
JERZY BESALA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski