MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chłopak z esbeckiego podwórka

Piotr Idem
Leszek przechodzi wzdłuż zasieków, które odgradzają zwyczajny świat od miejsca, w którym się wychował
Leszek przechodzi wzdłuż zasieków, które odgradzają zwyczajny świat od miejsca, w którym się wychował Piotr Idem
Wychował się w tajnej jednostce kontrwywiadu. W miejscu, gdzie żyło się bez kartek i kolejek. Jak w raju. Raj skończył się dla Leszka, kiedy trafił do ZOMO. Służbę miał odbywać w specjalnej jednostce. Zwiał, bo nie chciał bić pałkami górników kopalni Wujek. Nie dałem się złamać - mówi

Wioletta: Kiedy chciałam się spotkać z Leszkiem, wsiadałam do nieoznakowanego autobusu. Służbowy, dowoził mężczyzn do pracy. Żaden się do mnie nie odzywał, ale na plecach czułam ich spojrzenia. Kiedy zajechałam, u Leszka w domu już dzwonił telefon. „Co to za jedna? A po co ona?”. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, gdzie ten mój Lechu właściwie mieszka.

Leszek: Autobus zaczął nas żywić, kiedy tata spóźnił się na ostatnią wąskotorówkę. To było w pięćdziesiątym roku, akurat zatrudnili go w porcie w Gdańsku. Musiał zostać dłużej w pracy, a że nic nie jechało, wsiadł do nieoznakowanego busa. Zagadał do kierowcy i tak, od słowa do słowa, dowiedział się, że w MIEJSCU, gdzie autobus kończy kurs, szukają pracowników: konserwatora i sprzątaczki. Zapewniają służbowy dom. Rodzice mieszkali wtedy u ciotki, ciasno im było. Długo się nie zastanawiał. Kiedy dojechali, z autobusu wszyscy wysiedli, a ojciec zobaczył pracowniczy domek, dziesięć hektarów pola i potężny budynek. Kiedy kierowca wyłączył silnik, zapanowała błoga cisza. Wszystko otaczał drut kolczasty.

Mój dom
W nowej robocie kazali ojcu od razu sadzić świerki wzdłuż płotu, żeby nie było widać, co się dzieje na tych dziesięciu hektarach. Matka gotowała pracownikom i sprzątała. Zimą tata palił też w piecach. Na wolnych setkach arów pozwolili ojcu sadzić co chce, zboże, trawę, co się podoba. Ale do czego człowiekowi trawa z dziesięciu hektarów? To ojciec zaczął gospodarzyć. Dwie krowy miał, kury, gęsi, króliki, nutrie, owce. Urządzali się z mamą w nowym domu. Z okien mieli widok na milicyjną budkę strażniczą i płot kolczasty. Budynków pilnowało pięć wilczurów. Z początku nie mogli się przyzwyczaić do ciszy. W nocy bywało tak cicho, że słyszeli oddech psów tropicieli. W dzień trzy razy ciszę przerywał silnik autobusu, który przywoził pracowników na nową zmianę.

Zorientowałem się, gdzie mieszkam, koło siódmej klasy podstawowej. Rodzice nie mówili wcześniej. Może bali się, że wygadamy. Ale mama mnie i braci zabierała czasem na sprzątanie budynków, gdzie na co dzień wstępu nikt nie miał. Ona podlewała kwiatki, my wynosiliśmy pełne kosze z dziurkowanymi, różowymi papierami. Nie wiem do dzisiaj, co to były za kartki. Nie interesowały mnie wówczas, bo wokół pracowały monitory, pulsowały parabole, magnetofony szpulowe kręciły taśmy. Patrzyłem jak sparaliżowany.

Przyszedł czas, kiedy nauczyciele zaczęli pytać: „Gdzie jest twój dom?”, a koledzy dziwili się, skąd mam cukierki. Wtedy z braćmi zaczęliśmy podchodzić pod okna i podsłuchiwać. Tititititi . „Dlaczego nam mamo nie powiedziałaś prawdy?” - zapytaliśmy któregoś dnia. Ja i moi dwaj bracia od urodzenia mieszkaliśmy w jednostce radiokontrwywiadu. Dziś mogę mówić już otwarcie, kiedyś się bałem. Za naszą ścianą nasłuchiwali i zagłuszali Radio Wolna Europa i inne wrogie radiostacje Nie, nikt nie zabronił nam mówić, ale pod skórą czułem, że gdybym komuś wygadał, stracilibyśmy wszystko, co nam dawało życie na esbeckim podwórku.

Żyliśmy bez kartek i kolejek. Na terenie jednostki był sklep, gdzie kupowaliśmy po cenach trzy razy niższych niż w komercyjnych sklepach. Piwa enerdowskie, delikatesy zagraniczne. Kartki z przydziału mama oddawała siostrze, nie przydałyby się jej do niczego. My mieliśmy swój Pewex. I bufet, do którego mama gotowała śniadania, obiady, kolacje. Nie wolno nam było usiąść do stołu z pracownikami, ale mama wynosiła dla nas jedzenie na talerzach. Z esbekami grałem za to w piłkę, to byli moi koledzy z podwórka. Ze szkoły nie mogłem nikogo zaprosić, chociaż na terenie jednostki było prawdziwe boisko do piłki nożnej i siatkówki, bilard, stoły tenisowe, natryski zamiast wanny. Też mogłem korzystać. Pieniądze mieliśmy z pensji rodziców i z tego, co ubecy, potem esbecy od nas kupili. Uprawialiśmy ziemię, a oni przychodzili ze słoikami po krew na czarninę, z wytłaczankami po jaja, z bańkami na mleko. Płacili jak w sklepie.

Czasami zdarzała się kasa ekstra, przyjeżdżała razem z delegacją z Warszawy. Mama obsługiwała ich całą dobę, bo zagrycha musiała być nawet w środku nocy. Raz przyjechali też Ruscy na dwa miesiące, w sierpniu osiemdziesiątego pierwszego, przed stanem wojennym. Mamy całymi dniami nie było w domu, ale milszej niż oni delegacji nie miała w życiu. Zawsze mówili „pani Tosiu” i wciskali w fartuch górnika, to było wtedy pięćset złotych. Prąd był zawsze, nawet jak cała wieś przy świeczkach siedziała, u nas na okrągło pracowały generatory. Do odśnieżania drogi wewnętrznej w jednostce z Gdańska przyjeżdżał czołg z pługiem. Nawet w zimę stulecia nas nie zasypało.

Operatorzy zapraszali mnie i braci do sali telewizyjnej i oglądaliśmy razem, na wideo, amerykańskie filmy przygodowe. Latem esbecy wychodzili z jednostki i budowali altany do swoich ogródków wypoczynkowych. Zbijali je ze skrzynek po amunicji z ZSRR. Między tymi „daczami” rosły grusze, po które zakradaliśmy się z braćmi. Nigdzie potem gruszki nie smakowały mi jak te z esbeckich ogródków. Wyjeżdżaliśmy z domu tylko w wyjątkowych wypadkach. Autobusem służbowym, on nas łączył ze światem.

Do szkoły samochodowej w Gdańsku zacząłem jeździć w siedemdziesiątym dziewiątym. Oczy otwierałem, gdy widziałem, jak żyją koledzy.

Nowe przeznaczenie
Wioletta: To był szok. Moja mama z ciocią umawiały się i po nocach jechały, żeby stanąć w kolejce po cokolwiek, w internacie jadłam jedno jabłko na pół z koleżanką. A Leszek? Żył za esbeckim piecem. Jeździłam tam od osiemdziesiątego drugiego. Kiełbaska, piwo, słodycze, całkiem inne życie. W dziewięćdziesiątym dziewiątym kazali się wyprowadzić teściowej. Kilka lat wcześniej umarł teść. Nie mieliśmy już potem wstępu na teren jednostki.

Leszek: Mieszkałem w jednostce aż do ożenku. Rodzice dłużej, ale im byli starsi, tym mniej potrzebni. Potem nie mieliśmy już tam wstępu, bo znaleźli nowe przeznaczenie dla budynku. Nie tylko dla naszego domu, ale dla całej jednostki. Chyba także tajne. Po szesnastu latach zajechałem do jednostki z ciekawości. Z naszego dwumetrowego płotu zostały resztki, teraz stawiają nowy. Grusze rosną nadal.

Kotłownia
Pan Stasiu był od zwierzeń, pani Tosia od podstawiania talerzy pod nos. Ojcu spowiadali się najczęściej w kotłowni. Wymieniali zasługi, opowiadali, ilu zabili, a w nocy przybiegali w pijackim amoku i mówili, że śnią się im koszmary i dręczą diabły, bo razili ludzi prądem. Innym razem widzieli zjawy w oknach. Tata potrafił wymieniać, który kogo zabił. Bywało tak, że z niektórymi dopiero co grałem w piłkę, a ojciec mówił, że ten też mordował. Ojcu ufali i powierzali to, co działo się z nimi w przeszłości. A tę przeszłość popijali wódką.

Za zasługi w mordowaniu dostawali się do naszej jednostki, bo przeniesienie do nasłuchów to był awans. U nas odpoczywali. Totalne odludzie, spokojna robota, sześć godzin i do domu. Ci esbecy w jednostce w Gdańsku musieli przesłuchiwać, gonić, a nasi? Autobus przywoził ich o siódmej rano, o 13 już mieli fajrant. Pracowali po dziesięciu, potem autobus przywoził następnych. Nasłuch i zagłuszanie całą dobę. Do naszej kotłowni przychodziły same szychy. Podporucznik to było minimum. Prawnicy, inżynierowie, lekarze. Nierzadko przyjeżdżali zza Buga, po szkołach moskiewskich. Do kotłowni przychodził też naczelnik Jucewicz, ten, który ramię w ramię z NKWD zwalczał partyzantkę na Wołyniu. Wtedy ojciec mówił, że sumienie go boli od słuchania. Był jak ksiądz na spowiedzi, tylko że wiedział dużo więcej.

Tak jak mówiłem, z domu wychodziliśmy tylko wtedy, kiedy trzeba było. Do szkoły i kościoła. Wierzyć mogliśmy w co chcemy. Do kościoła było cztery kilometry pieszo. Co wieczór odmawialiśmy z ojcem pacierz na klęcząco. Raz tylko, pamiętam, przyszedł do nas naczelnik Jucewicz i zauważył, że mamy święte obrazy. „ Co się pani tak obwiesiła na ścianach?” pytał mamę. Zapytała, czy mu przeszkadza. Powiedział, że nie, ale jakiś strach mamę przeszedł i komunijny garniturek mojego brata schowała u cioci, we wsi obok. Dopiero u niej przed mszą się przebierał. Ja do Pierwszej Komunii wyszedłem już z domu normalnie, w czarnym mundurku pierwszokomunijnym. Jucewicz zmarł na ramionach mojego ojca. Do końca życia ojciec wspominał, jak na rękach pana Stasia esbek konał i wzywał Boga.

Pierwszy raz wyjechałem z domu na dłużej do wojska. Służbę miałem odbywać w ZOMO, jako mechanik. Bardzo było mi to na rękę, bo już wcześniej naprawiałem samochody w milicji w zakładzie w Gdańsku. Inni koledzy też dostawali takie propozycje. Na osiem godzin przychodzili do pracy, a potem wracali do jednostki. Pomyślałem, że to supersprawa. Najpierw miałem przejść trzy miesiące unitarki w Pile, a po szkoleniu wojskowym z powrotem na warsztat.

W Pile ogolili nas na łyso. Przyszła młoda długonoga pani i pytała, co który z nas lubi robić, co nas interesuje, co robiliśmy wcześniej. Po tej przepytywance zrobili zbiórkę i wyczytywali: ci do samochodów, ci do plutonu specjalnego. Ja do specjalnego. Miałem dziewiętnaście lat, nie wiedziałem, co to jest. Kelnerki na tacach przynosiły nam jedzenie, lepsze niż pozostałym. Sala gimnastyczna, pływalnia. Myślę sobie, coś specjalnego. W plutonie mieliśmy być trzy miesiące, a potem na warsztat. Tak obiecali mnie i innym chłopakom mechanikom. Wszyscy byliśmy tam wyrośnięci, odchowani, każdy po metr osiemdziesiąt co najmniej. Nigdy nie pojechaliśmy na poligon. Uczyli nas tylko tyraliery, za pasy jeden drugiego trzymał, żeby tłum nas nie rozerwał. Potem się dowiedziałem, że właśnie po to byliśmy szkoleni.

Trzy miesiące minęły. Przyszedł lipiec. Czas skierowania do jednostek. Czekałem z kumplami, aż w końcu przydzielą nas do warsztatów. Ale nie, wlali w nas wódkę i wsadzili do samochodów. Obudziłem się w Katowicach. Wtedy coś się we mnie skończyło.

Uciekłem, nie wiem, dlaczego
Dwa dni nie minęły, kiedy zaczęliśmy kapować, że coś jest nie tak. Katowice, kopalnia Wujek, rozruchy, ZOMO, pacyfikacja. To było ukartowane, żeby swoi swoich nie lali. Uciekłem, sam nie wiem, dlaczego. To było silniejsze ode mnie. Ojcowe pacierze mi się przypominały, ten nasz esbecki, bezpieczny dom. Pamiętam jak zawołałem do kumpla: „ Waldek, spierdalamy!”

Zabrał się z nami jeszcze taki jeden ze Starogardu, co tak jak my miał obiecane wrócić do warsztatów w Gdańsku. Najpierw był płot, łąki, bagna, potem za miastem czailiśmy się na pociąg. Jechał jakiś, akurat kierunek Gdańsk. Wlókł się strasznie i wskoczyliśmy. To było nasze pierwsze szczęście. Konduktor był kolejnym. We trójkę biegniemy do niego, w moro zomowskich, i mówimy, że spieprzamy z jednostki. A on nas w przedziale pocztowym zamknął. Obiecał, że do Gdańska możemy spać spokojnie. Odjechaliśmy kawałek, ale już gonili nas z psami. Pociąg się zatrzymał.

Pocztowego przedziału nie przeszukali. Wysiedliśmy w Gdańsku i od razu poszliśmy w tym naszym spoconym moro do komendanta Chrzana, co nas do jednostek werbował. Nic sobie z naszej ucieczki nie robił, nic z tego, żeśmy na warsztat mieli iść po unitarce. „To tylko na kilka miesięcy”- powtarzał.
Zacząłem się burzyć. Bo jestem facet burzliwy, nienawiści i nieuczciwości nienawidzę. Do domu między esbeków nie mogłem wrócić, bo by mnie od razu zwinęli. Ukryłem się u przyszłych teściów, ale nikt nas nie szukał, więc po dwóch tygodniach sami wróciliśmy do Katowic. By wyjaśnić. Strach nas zżerał, myśleliśmy, że sąd wojskowy nam grozi, że kompania karna. Bałem się bardziej niż kumple, bo o mnie wszystko wiedzieli, ja im wszystko zawdzięczałem, dom, wideo, pracę rodziców.

Dowódca nie chciał nas wysłuchać.Kazał czekać. Przyjechaliśmy do jednostki zaraz po capstrzyku, wszyscy mieli iść spać. Siedzimy z Waldkiem bezradni.Wezwali nas po nazwiskach i jeden z kaprali, może miał metr pięćdziesiąt, uderzył Waldka w twarz. Wiadomo, że ten mu oddał, ale strzelił tak, że kaprala na ziemię powaliło. I tak się zaczęła jazda. Sześciu kaprali na nas. Wpieprzyliśmy im, a oni jeszcze sześciu z piętra wezwali. Tym już nie daliśmy rady. W końcu nas złapali i związali pasami. Przyszedł dowódca i mówi do nich: „Za mało im wpierdoliliście”.

Leżeliśmy związani jak świnie. Jeden ząb Waldka na ziemi, oko miał przecięte. Ja posiniaczony jak śliwka. Dobrze, że to po capstrzyku było, bo nie lali nas w butach tylko w laczkach. Waldka pierwszego związali w kaftan. Jak dziś pamiętam, jak płakał, kiedy do psychiatryka go brali. Mnie też ubrali w kaftan, ale rzucili na kompanię. Karetka przyjechała po mnie później. Kolega załatwił mi tabletki od bólu głowy, takie z krzyżykiem, i się ich nałykałem. Powiedziałem, żeby za dziesięć minut czy za pół godziny zawołał, że leżę. Wzięli mnie do szpitala MSW. Lekarz mówi do mnie: „Chłopie, co ty się trujesz?”

- „Rozumie pan, że ja nie chce być w ZOMO?”

„Coś ty myślał, że ci te dziesięć tabletek pomoże?”

W papierach mi napisali: „Osobowość psychopatyczno-analityczna”. Znowu musiałem wrócić do Katowic. Dowódca do mnie, że mam ostatnią szansę i że mogę być spokojny, ale kiedy moja mama przyjechała, zaczął ją straszyć. Rozpłakała się, że wszystko straci. I dom, i syna. Znowu uciekłem. Ale afera się zrobiła, że z plutonu specjalnego ludzie wieją. Przygotowali mi wtedy papiery i kazali nie wracać. Moje uciekanie kontrole na nich sprowadzało.

Do Gdańska wróciłem w dniu urodzin obecnej żony, dwudziestego września. Jak wracała z pracy to zawsze szła ulicą Rajską przy delikatesach. Usiadłem na ławce: „Ty znowu uciekłeś?”

„Teraz już nie. Teraz na stałe”

Pracy w milicji już nie miałem, nie mogłem wrócić na warsztat. Poszedłem do pogotowia, akurat szukali kierowcy. Ślub z Wioletką wzięliśmy w osiemdziesiątym czwartym. Wszystko już się układało, kiedy przyszedł telegram ze ślubnym prezentem. Komisja do normalnego wojska. Tydzień po ślubie pojechałem, na brakujące półtora roku służby. Z trójki, która uciekała tylko mnie wezwali. Już wiedziałem, co to będzie, wystarczy sobie wyobrazić, że się jedzie do wojska i się jest byłym zomowcem. Przyjeżdżam w cywilku do Kołobrzegu. Ulica Jedności Narodowej. Wyszli na mnie ze skórzanymi pasami owiniętymi wokół ręki. Dwie noce nie spałem i się z czterema napieprzałem. Potem pracowałem w magazynie, potem byłem kierowcą majora. Co miesiąc do żony mogłem jeździć. Koniec służby też pamiętam. Na pociąg o 16.10 odwiózł mnie sam major.

Czy Pan nie zabłądził?
Ostatnio mi te wspomnienia jakoś dokuczają. Widzę na przykład byłych milicjantów w kościele. W pierwszych ławkach siedzą, a ci sami przecież mogli mnie w worku przywieźć. Nie złamałem się, tak jak mnie rodzice, na esbeckim podwórku wychowali. Teraz też życie mam inne. Zomowcy już dawno na emeryturach, a ja w stolarni hebluje i cyklinuje. Byłem dwa lata temu w Kołobrzegu z żoną i córkami. Pokazywałem im pokój, w którym spałem w wojsku. Teraz tam są mieszkania. Do obcego budynku w Kołobrzegu mnie wpuścili, ale do domu rodzinnego, tego esbeckiego, już wstępu nie mam. Zabrałem tam przyjaciół. Nie chcą mi wierzyć, że mieszkałem za tymi zasiekami. Niby nigdzie nie ma napisane „Zakaz wstępu”, ale kiedy ostatnio zbliżaliśmy się do głównej bramy to zatrzymał się samochód. Uchylili szybę i usłyszałem, czy ja przypadkiem nie zabłądziłem.

***

Piotr Idem, autor tekstu:

Do domu Leszka przyszedłem, żeby porozmawiać o jego ucieczkach z wojska: - I nie mogłem wrócić do domu, bo tam mieszkali esbecy. Między esbekami się wychowałem - zaczął mi opowiadać o tym, gdzie mieszkał i jak wyglądało jego dzieciństwo.

Pojechaliśmy zobaczyć jego rodzinne podwórko. Tamtejsi mieszkańcy twierdzą, że w jednym z budynków byłej siedziby SB jest dziś „burdel” dla „ludzi na warszawskich blachach”. Dla pozostałych budynków oddalonych o kilometr, jak mówi Leszek, znaleziono nowe zasto-sowanie.

Przejść zasieków ani grubego muru nie mogliśmy. Podwórko obserwowaliśmy tylko z okolicznych pól

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski