Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Cholerni Polacy", czyli jedyna taka dywizja

Redakcja
Czołg sherman 1. Dywizji Pancernej. Fot. archiwum
Czołg sherman 1. Dywizji Pancernej. Fot. archiwum
1. Dywizja Pancerna gen. Maczka to legenda polskiego udziału w II wojnie światowej. Wielka jednostka pancerna, która w 1944 i 1945 r. gromiła Niemców na froncie zachodnim, biorąc odwet za klęskę września 1939 r. Zanim jednak powstała Dywizja, była 10. Brygada Kawalerii - pierwsza polska jednostka zmotoryzowana. Jak w latach 30. ub. w. doszło do jej sformowania?

Czołg sherman 1. Dywizji Pancernej. Fot. archiwum

Z KACPREM ŚLEDZIŃSKIM, krakowskim pisarzem i popularyzatorem historii, autorem pracy "Czarna Kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka" wydanej przez Wydawnictwo Literackie, rozmawia Paweł Stachnik.

- W latach 30. zarówno Niemcy, jak i Związek Radziecki, a w mniejszym stopniu kraje Europy Zachodniej, motoryzowały swoje armie. Również w Polsce postanowiono pójść tym tropem i przeprowadzić taki eksperyment. Eksperyment polegający na stworzeniu jednej większej jednostki zmotoryzowanej. Na razie jednej, bo większość środowiska oficerów kawalerii nie była do tego przekonana. Zdecydowano się więc na jedną brygadę, w dodatku brygadę niepełną. Brygady kawalerii miały po cztery pułki, a nowa jednostka miała ich mieć tylko dwa. Zakładano, że gdyby eksperyment z jakichś względów nie powiódł się, łatwiej i taniej będzie rozformować mniejszą jednostkę niż większą. I tak w 1937 r. 10. Brygadę Kawalerii przeformowano w oddział pancerno-motorowy z zachowaniem dotychczasowej nazwy i tradycji kawaleryjskich.

- Czy wiemy dlaczego na dowódcę nowatorskiej jednostki wybrano ówczesnego pułkownika Stanisława Maczka?

- Po pierwsze poprzedni dowódca brygady płk dypl. Antoni Durski-Trzaska nie sprawdził się na tym stanowisku. Po drugie Stanisław Maczek miał pewne doświadczenia z - nazwijmy to - mobilną piechotą, jeszcze z wojny 1920 r. Eksperymentował wtedy z żołnierzami przewożonymi na furmankach, a jego oddział określany był jako "lotna kompania szturmowa". Doświadczenia te pogłębiał później w okresie międzywojennym, dowodząc czy to brygadą czy to dywizją piechoty. Wyjaśnijmy, że w skład 10. Brygady Kawalerii wchodziły 10. Pułk Strzelców Konnych oraz 24. Pułk Ułanów. Można je określić jako piechotę przewożoną w pojazdach. Nie były to jeszcze pułki wyposażone w czołgi, a ich zmotoryzowanie polegała właśnie na tym, że żołnierze transportowani byli na miejsce walki na samochodach. Maczek nadawał się na to stanowisko ponieważ był dowódcą piechoty i miał doświadczenia z nadawaniem jej mobilnego charakteru.

- Jak nowa jednostka sprawdziła się w kampanii wrześniowej?

- Wchodziła w skład Armii Kraków i operowała na południe od Krakowa, a później na wchód od miasta. Moim zdaniem sprawdziła się bardzo dobrze. Nie dała się pobić i była w stanie oddać przeciwnikowi cios za cios. Oczywiście, nie był to cios nokautujący, bo na to była za słaba. Tuż przed wybuchem wojny Brygadę pozbawiono kompanii czołgów, co mocno ograniczyło jej możliwości zaczepne. Posługując się cytatem z gen. Maczka, "odjęto jej w ten sposób żądło", "śmiertelnego ciosu zadać nie mogła" i nie zadała. Natomiast tę rolę, jaką wyznaczył jej dowódca Armii Kraków gen. Szylling wypełniła i to praktycznie do samego końca walki, tj. w jej przypadku do 18 września 1939 r. 19 września resztki Brygady w sile ok. 1,5 tys. żołnierzy z kilkoma tankietkami na czele z płk. Stanisławem Maczkiem przekroczyły granicę węgierską i zostały internowane.

- Do odtwarzania Brygady przystąpiono we Francji.

- Stanisław Maczek, który przedostał się do Francji, od razu przystąpił do odbudowy jednostki, teraz już pod nazwą 10. Brygada Kawalerii Pancernej. Włączano do niej wszystkich żołnierzy starej Brygady, którzy przedarli się z Węgier. Byli oni cenni ze względu na swoje umiejętności i doświadczenie. Niestety, strona francuska nie przejawiała entuzjazmu do tego pomysłu. Etat Brygady miał wynosić około 5 tys. żołnierzy, jednak na front w lecie 1940 r. wyruszyła połowa z tego. Będący w krytycznej sytuacji Francuzi rzucili do walki niepełną, nie do końca sformowaną polską jednostkę. Co gorsza, we wszystkich francuskich planach i rozkazach traktowano ją jako jednostkę pełnowartościową i takie też zadania jej przydzielano. Mimo to, jednostka Maczka całkiem dobrze sobie radziła. Kampania zakończyła się dla niej jednak tragicznie. Z powodu braku amunicji i paliwa, odcięcia drogi przez Niemców, dowódca nakazał zniszczenie sprzętu i rozwiązanie Brygady, a następnie przedzieranie się na południe Francji.
- Po raz kolejny do odtwarzania jednostki gen. Maczek przystąpił w Wielkiej Brytanii.

- Najpierw trzeba było poczekać aż minie zagrożenie inwazją niemiecką. Gdy Brytyjczycy stali się spokojni o przyszłość swego kraju, dali zielone światło budowie Brygady, a później Dywizji. W lutym 1942 r. zapadła decyzja o formowaniu dywizji pancernej. Do dotychczasowego etatu dołożono drugą brygadę pancerną, którą zresztą jakiś czas potem zabrano. Wynikało to ze zmiany brytyjskiej koncepcji dywizji pancernej. Zdecydowano mianowicie, że brygada czołgów zastąpiona zostanie brygadą piechoty, co miało poprawić skuteczność związku na polu walki i wydaje mi się, że rzeczywiście poprawiło. Brytyjczycy mieli wszak doświadczenia z działań wojsk pancernych w Afryce Północnej. Nawiasem mówiąc, Amerykanie od samego początku tworzenia swoich dywizji pancernych konstruowali je na zasadzie trzech grup: grupy pancernej, grupy piechoty i grupy artylerii.

- Skąd brano żołnierzy do Dywizji?

- Trzon stanowili oczywiście żołnierze 10. Brygady z Polski i Francji. Sporo rekrutów uzyskano z armii gen. Andersa, po jej ewakuacji z ZSRR, dochodzili do tego polscy ochotnicy z Kanady, Argentyny, Brazylii. Już po przeformowaniu Dywizji na jednostkę pancerno-piechotną do piechoty brano ludzi skąd się tylko dało. W batalionach piechoty były bowiem duże braki kadrowe. Nie było z tym tak źle w pododdziałach pancernych, natomiast w piechocie rzeczywiście były luki. Pod koniec formowania zdarzało się, że do piechoty trafiał "element nie najlepszej jakości". Tuż przed wejściem do walki na kontynencie w 1944 r. Dywizja liczyła ok. 16 tys. żołnierzy. Szwadrony czołgów liczyły tylko cztery maszyny (w brytyjskiej dywizji szwadrony miały pięć maszyn), a potem nawet tylko trzy. Należy o tym pamiętać rozpatrując działania Dywizji na froncie we Francji.

- No właśnie, jak wyglądały działania 1. Dywizji Pancernej we Francji?

- Zaczęło się od bardzo trudnego zadania. Dywizja została rzucona na głęboką wodę, a je rola była tam niezwykle trudna. Już pierwszego dnia działań w Normandii nakazano jej atakowanie niemieckich pozycji z niezabezpieczonym lewym skrzydłem. Wywołało to zrozumiałe zaniepokojenie gen. Maczka i innych oficerów Dywizji. Co ciekawe, Maczek niepokoił się tym, ale nie zrobił nic, by jakoś temu zaradzić. Zastanawiałem się dlaczego tak się stało. W swoich wspomnieniach zarówno Maczek, jak i gen. Skibiński, wówczas zastępca dowódcy 10 Brygady Kawalerii Pancernej, napisali, że spodziewali się, iż marszałek Montgomery rzuci na to skrzydło alianckie lotnictwo, które zapewni osłonę. Była też możliwość, że wejdzie tam sąsiedni I Korpus, który miał taką możliwość. W każdym razie lewe skrzydło pozostało odsłonięte i efekt był taki, że po pierwszym dniu walki jego straty były duże. Nauczyło to gen. Maczka, by na przyszłość dbać o skrzydła samemu, a nie liczyć na sąsiadów. Generalnie rzecz biorąc, Dywizja w bitwie o Normandię spisała się dobrze i wykonała wszystkie zadania, jakie narzucił jej marsz. Montgomery jako dowódca I grupy armii. Uwieńczeniem jej działań była bitwa pod Falaise, w której Dywizja walczyła w skrajnie trudnych warunkach, otoczona ze wszystkich stron, atakowana przez kolejne fale nacierających Niemców chcących wyrwać się z kotła. Trudno było małej garstce ludzi zatrzymać potok oddziałów niemieckich uderzający od wewnątrz kotła i dywizji SS nacierających od zewnątrz. Uważam, że tyle ile można było tam zrobić, tyle Polacy zrobili. Wytrzymali do przyjścia Kanadyjczyków z północy i Amerykanów z południa. Uważam jednak, że gdyby zaufanie gen. Maczka do marsz. Montgomery było mniejsze, lub gdyby ten drugi był lepiej przygotowany do prowadzenia działań wojennych (moim zdaniem bowiem miał pewne braki), polska Dywizja mogłaby być lepiej i efektywniej wykorzystana.
- Jaki był dalszy szlak bojowy 1. Dywizji?

- Dalej była pogoń za cofającymi się, a w zasadzie uciekającymi Niemcami, aż do granic Belgii. A zatem rasowe działania dywizji pancernej. Po wejściu na teren Holandii sytuacja się skomplikowała. Zaczął się tam bowiem o wiele trudniejszy teren niż dotychczas: kanały, rzeki, rzeczki i rzeczułki, które spowalniały działania i wymagały bardzo niekiedy uporczywych walk. Maczek musiał robić coś, co robili u siebie Amerykanie: łączył bataliony piechoty ze szwadronami czołgów i takie małe pododdziały kierował do walki, czyli zdobywania poszczególnych przeszkód terenowych, za którymi bronili się Niemcy. Była to taka wojna pancerna na małą skalę. Po wyzwoleniu m.in. Bredy i Gandawy Dywizja przeszła do obrony nad rzeką Mozą.

- Kolejnym etapem jej działań były walki w Niemczech.

- 8 kwietnia ruszyła ostatnia wielka ofensywa aliantów na Zachodzie. 1 Dywizja Pancerna przekroczyła granicę niemiecką i uderzyła w kierunku kanału Kuersten. Teren niewiele różnił się od tego holenderskiego (z licznymi depresjami, kanałami, rzekami i zalewami), więc gen. Maczek nadal tworzył łączone grupy bojowe. Wydaje się, że z tego powodu, iż polska jednostka sprawdziła się w Belgii i Holandii, skierowano ją w Niemczech do podobnych zadań. Po drodze Dywizja wyzwoliła obóz jeniecki kobiet-żołnierzy Armii Krajowej w Oberlangen. Swój szlak bojowy zakończyła zajęciem niemiecką bazę morską w Wilhelmshaven.

- Czy wiemy jak Dywizja była oceniana przez Brytyjczyków i Amerykanów?

- Nie udało mi się dotrzeć do takich opinii, choć nie ukrywam, że ich szukałem. Marsz. Montgomery w swoich wspomnieniach jeżeli już pisze o Dywizji, to pisze mało. W książce "Od Normandii do Bałtyku" nie odnosi się do niej w jakiś emocjonalny sposób, opisuje jedynie jej udział w poszczególnych operacjach. Jakąś formą uznania wobec żołnierzy Dywizji może być określenie Kandyjczyków, którzy dotarli na wzgórze "Maczuga" pod Falaise 21 sierpnia 1944 r. i wyrazili się słowami: "Bloody Poles". Można to przetłumaczyć na dwa sposoby, jeden to "krwawi Polacy", drugi to "cholerni Polacy". Krwawi odnosi się do widoku, jaki zastali na wzgórzu Kanadyjczycy. Wokół polskich pozycji rozpościerało się morze niemieckich trupów i rozbitego sprzętu. Gen. Skibiński napisał we wspomnieniach, że gdy przejeżdżał swoim czołgiem do Chambois, to jechał po zwłokach zabitych Niemów, a gąsienice były czerwone od krwi. Cholerni natomiast, to wyraz podziwu i uznania dla Polaków za żołnierską robotę, jaką wykonali. Mnie osobiście bardziej odpowiada to drugie tłumaczenie.

KACPER ŚLEDZIŃSKI

Urodził się w Krakowie w 1975 r. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach rozpoczął współpracę m.in. z "Dziennikiem Polskim" i miesięcznikiem "Spotkania z Zabytkami". Na łamach tych czasopism publikował teksty popularnonaukowe z architektury militarnej i historii. W 2004 r. ukazała się jego pierwsza książka ("Zbaraż 1649"), po trzech latach kolejna ("Cecora 1620"), a w 2009 r. trzecia, ("Wojowie i grody. Słowiańskie Barbaricum"). Książkę o 1. Dywizji Pancernej wydało wydawnictwo Znak. Autor mieszka w Krakowie z żoną Joanną i synem Jakubem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski