Cóż o Halinie wyżej powiedziałem? Nic. Ot, marny szkic do jej portretu paroma szybkimi ruchami na papier rzuciłem. To nawet nie szkic, to żałośnie postny cień szkicu. Bo żeby Halinę sportretować w miarę udatnie, trzeba by mieć, jak nie przymierzając Gabriel Garcia Marquez, pięciusetstronicową ryzę czyściuteńkiego papieru A-4 do dyspozycji. A ja? Cóż ja mogę na okoliczność salonowych urodzin Haliny – na jednej stroniczce uczynić? Boga chwalić – do końca nie było wiadomo, co będzie. No i już! Mam Halinę! Mam, bo czy z nią kiedykolwiek wiadomo, co jest?
Wszystkie wcześniejsze Salony Poezji planowane były z tygodniowymi, miesięcznymi wyprzedzeniami. Wszystkie dopięte były na wszystkie guziki. Mało miejsca na niespodzianki, improwizacje, zaskoczenia. Zawsze tak było, ale nie teraz, bo teraz szło o Halinę.
Posiada ona to rzadkie wyczucie bliskości tonów wysokich i niskich, tragedii i komedii, powagi i rechotu, czerni i bieli, bólu i ulgi, dziegciu i miodu, słowem – bliskości koniaku Ludwik XIV i bimbru stryjka Staszka. I tak jedno, jak drugie – i wszystkie pozostałe pozorne sprzeczności życia – Halina przełyka z łagodnym uśmiechem i w tej samej sekundzie. W tym rzecz. Oto Halina. I taki też był ostatni Salon. Cudownie pełny.
Idealne pomieszanie góry z dołem, liryki z powagą, przygotowania z improwizacją. A w trakcie i później – życzenia od wszystkich. Nie obrażą się występujący, że ich przemilczę. Bo nieważne, kto i jak wybrzmiał. Istotne, że przez godzinę było ciepło.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?