MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czas podłości

Liliana Sonik
Dziecko zaczęło piać, z trudem łapało oddech, z gardła wydobywał się przeszywający świst. To kolejny atak pseudokrupu. Poprzednio lekarz z pogotowia dał mu zastrzyk, chyba sterydowy. Teraz leciał przez ręce. Panika.

Bo byłam z nim sama, bo był środek mroźnej nocy, bo nie działały telefony ani transport. Nic nie działało: stan wojenny. Przecież nie mogłam wyjść z maleńkim, posiniałym i nieść go gdzieś do szpitala. Będzie dobrze, szeptałam, będzie dobrze, tylko się pomodlę. Zaklinałam rzeczywistość i… podziałało.

Podobne scenariusze były udziałem tysięcy ludzi. Raz chodziło o dziecko, kiedy indziej o rodzica lub sąsiada. Czasem o chorobę, kiedy indziej o zupełnie inne połamane 13 grudnia sprawy: miłość, praca, plany, studia, nadzieje.

Z uchem przy radiu Wolna Europa lub BBC, lub RFI ludzie starali się coś zrozumieć i dowiedzieć. Ale najbardziej złowrogi przekaz szedł z oficjalnej telewizji. Co z tego, że niewiarygodny, skoro przerażał. I miał przerażać. Na tle przekrzywionego godła generał w ciemnych okularach coś skrzeczał. Wrona! Tak lud to nazwał: cwana, groteskowa i okrutna wrona.

W ludziach odżyły stare traumy. Ci, którzy pamiętali stalinowskie katownie albo i łagry, utwardzali się w oporze lub odwrotnie - rozpadali psychicznie. Jak w klasycznych stadiach żałoby była wściekłość, niedowierzanie i potem apatia. Z książki Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów” dowiadujemy się, że Wrona sięgała po ekspertów. Uradzili by rodziny ubeków, milicjantów i pezetpeerowców straszyć domniemaną krwawą łaźnią, jaką miała im szykować Solidarność. Urban, propagandysta Mordoru, jeszcze niedawno powtarzał te brednie. Mówił, że prowokowała Solidarność, że się bał o rodzinę… Słuchając czułam się jak musi czuć się zgwałcona kobieta, której oprawca zarzuca, że sama sobie winna, bo znalazła się w złym miejscu o złej porze i miała czelność patrzeć prosto w oczy, zamiast w ziemię.

Święta były ponure, pełne lęku i biedne. Jak to w PRL, gdy zdobycie selera stanowiło wyzwanie. Ale rzucili zielone kubańskie pomarańcze i trochę karpia, żeby ciemny lud zobaczył, że „porządek panuje w Warszawie”.

Do dziś nienawidzę stanu wojennego. Nie tylko za to, że wyłamując drzwi zabrali męża, brata i niemal wszystkich przyjaciół. W każdej solidarnościowej rodzinie, ci którzy zostali, zwłaszcza starsi, mieli złe sny o Syberii. Ponad sto lat polskiego losu odcisnęło się podkorowo. Więc gdy zabierali Bogusia ubrał się w co najcieplejsze. I dobrze, gdyż jako szczególnie niebezpiecznego (najniższy numer internowania w Krakowie) wrzucili go do piwnicy z otwartym oknem więzienia w Wiśniczu. A mróz był srogi. To wszystko było oczywiście przykre. Ale nie za to nienawidzę stanu wojennego, lecz dlatego, że łamali kręgosłupy, szczuli jednych na drugich, a pokoleniu nas poprzedzającemu odebrali najlepszy czas - w roku 1989 okazali się już starzy. Wtedy też z Polski wyjechały tłumy wartościowych, energicznych ludzi. Wrócili nieliczni. Bo 13 grudnia władza zabiła polską nadzieję. Ale nie na zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski