Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas słów czystych

Paweł Głowacki
Mariusz Benoit i Justyna Kowalska czytali wiersze Józefa Czechowicza
Mariusz Benoit i Justyna Kowalska czytali wiersze Józefa Czechowicza fot. Wacław Klag
Salony. Dwa okna, wysokie, podwójne, zamknięte dzień po dniu, noc po nocy, i zawsze zatrzaśnięte okiennice. Żeby żadne chwilowe blaski świata, żadne brzmienia momentalne nie właziły do ogromnego pokoju, wysokiego na cztery metry prawie.

I stale zaciągnięte firanki z niebieskiego atłasu podbitego flanelą. Nic, tylko cisza doskonała i potężna ciemność, a w niej wszystko tak, jakby niczego nie było: żyrandol, marmurowy kominek, szafa z lustrem, fortepian, dębowe biurko, komoda, stół z rzeźbionego bambusa, korkowe płyty na ścianach, na suficie.

W łóżku – postać wsparta na poduszkach, postać w cieniu, postać z twarzą poza małym kręgiem światła, bo wysoka lampa przy łóżku wykrawała blaskiem z ciemności jedynie zeszyt otwarty na lekko podkurczonych kolanach i pióro w bladych palcach. Dzień w dzień, noc w noc, zawsze – tylko tak. Gdyż liczyło się wyłącznie pisanie, wyłącznie schodzące niespiesznie ze stalówki słowa, o których uwiedziony prozą o pamięci i poszukiwaniu czasu Samuel Beckett powie: „Krople ciszy spadające w ciszy”.

Nie porównuję Mariusza Benoita z Marcelem Proustem. Wyrecytowałem pokój Prousta, gdyż kiedy na Salonie Poezji Benoit, który tę godzinę wymyślił, i Justyna Kowalska czytali wiersze Józefa Czechowicza, było tak, jakby ktoś wszystkie okna szczelnie zasłonił, jakby nagle przestały istnieć inne dźwięki i kształty świata, jakby zostały na Ziemi tylko stare przez Czechowicza złowione krople ciszy, co dawno, dawno temu spadły w ciszy, tylko dojmująco cienkie szkło jego wierszy. Żeby nic nie pękło pod zbyt toporną intonacją – tak czytali. I tak na saksofonie grał Leszek Szczerba.

Blisko ciszy, nie popędzając liter, pozwalając im na ponowne snucie ich sennych labiryntów, mgielnych pajęczyn, całej tej językowej delikatności. Nie dociążali słów żadnymi kontekstami, nie pstrzyli ich wziętymi z ulicy, radia, telewizji atrakcjami brzmieniowymi, nie pacykowali, nie dekorowali, nie zaprzęgali do niczego. Żeby nie spłoszyć samotności wierszy – pięknie rezygnowali z siebie. Z gestów, z tików twarzy, z pantomimy spojrzeń, z malowniczości dykcji, z arabesek mocnych akcentów, operowych pauz, teatralnych kadencji i antykadencji.

Po prostu, czytali – znikając prawie zupełnie. Któryś już raz Benoit czynił na Salonie właśnie tak. Plaster po plastrze odrzucał wszystko, co nie jest teatrem wiersza samego. I któryś już raz skończyło się tym, czym musiało się skończyć. Czasem słów czystych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski