Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czasem harfa, czasem trąbka, czasem perkusja

Redakcja
- Propozycja wyszła od samego aktora i od wydawcy, Państwowego Instytutu Wydawniczego. A Ignacego Gogolewskiego poznałam w czasach, gdy pracowałam w dziale literackim rzeszowskiego teatru. Zajmowałam się m.in. organizowaniem festiwali. Pan Inek przyjechał na jeden z nich. Grał wtedy z Niną Andrycz w "Krzesłach" Ionesco w reżyserii Macieja Prusa. Nawiasem mówiąc, jestem przekonana, że nie późniejsza "Operetka", jak zwykło się sądzić, zrealizowana przez Jerzego Grzegorzewskiego, gdzie Gogolewski zagrał fenomenalnie Hrabiego Szarma, lecz właśnie "Krzesła" były odkryciem nowoczesnego aktorstwa artysty. W moim przekonaniu od tej roli zaczęła się druga młodość artystyczna Gogolewskiego. Spotkanie z "Krzesłami" miało miejsce jakieś 15 lat temu. Grali Starego i Starą, lecz w programie funkcjonowali jako On i Ona - na życzenie pani Andrycz. Na scenie zobaczyłam jednak dwoje starców - niedołężnych, autentycznych starców. Gdy pokracznie wspinali się po krzesłach opowiadając o swojej umierającej miłości, przekonałam się, na czym polega siła aktorskiej metamorfozy. Zobaczyłam też, jak to nowoczesne aktorstwo budowane jest przy użyciu środków zaczerpniętych ze starej szkoły ich mistrzów: Zelwerowicza, Węgrzyna, Kreczmara… Tak więc to spotkanie przy "Krzesłach", a potem nasza wizyta m.in. w zakładzie karnym, gdzie pan Inek czytał swoje wiersze, a skazani recytowali nam Szekspira - od tego wszystko się zaczęło. Potem zrobiłam z panem Inkiem jeden, drugi wywiad - aż nagle padła propozycja książki. Przyjęłam ją z radością, ale i z poczuciem trudnego wyzwania. Wiedziałam przecież, że przyjdzie mi spotykać się z wielkim artystą, może z ostatnim "co tak poloneza wodzi", o którego aktorstwie Erwin Axer powiedział mi: "On jest synem Janka Kreczmara i wnukiem Kazimierza Junoszy-Stępowskiego". Że przyjdzie mi doskrobywać się do najbardziej intymnych pokładów jego osobowości. Ponad 400 stron książki - rozmowa, wspomnienia, materiał fotograficzny. Kawał świetnej roboty!

Książka

O burzach, gradobiciu, rzucaniu łyżeczką, strzepywaniu kurzu i zakładaniu masek z JOLANTĄ CIOSEK, autorką kilkuset wywiadów z aktorami, na marginesie wydania książki o Ignacym Gogolewskim, rozmawia Marcin Wilk

Zacznijmy od początku: dlaczego akurat Ignacy Gogolewski?
- Odbywałam wielokrotne peregrynacje do Warszawy spotykając się nie tylko z panem Inkiem, ale także z innymi artystami, prosząc ich o garść refleksji, analiz na jego temat, m.in. Erwina Axera, Andrzeja Łapickiego, Jana Englerta czy Krzysztofa Kolbergera. Seanse z panem Inkiem trwały po pięć, sześć godzin. Początkowo oswajaliśmy się ze sobą, pierwsze godziny rozmów miały "miękki" charakter. Wraz z upływem czasu temperatura wzrastała. Słowem: były pogodne, słoneczne dni, ale też burze, a nawet gradobicia. Aż tak?
- Raz gościłam pana Inka u siebie, w Krakowie. Po kilku godzinach rozmowy zaproponowałam przerwę na obiad. A rozmawialiśmy wtedy o jego trudnych związkach z kobietami. Wściekł się, naindyczył i wycedził: "Pani każe mi jeść zupę, gdy dotykamy najboleśniejszych i najintymniejszych spraw w moim życiu?". Ale gdy skosztował i okazało się, że to grzybowa z kluskami, taka sama, jaką gotowała jego matka - rozczulił się - wzburzone fale ucichły. Były starcia?
- Zdarzyło się, że pan Inek raz czy drugi rzucił łyżeczką. W talerzyk. "Pani to się wszystko kojarzy z polityką" - denerwował się. Gdy dopytywałam o bukiet róż od Bieruta albo o czas stanu wojennego i zlekceważenie przez niego bojkotu "środków masowego rażenia" - też się denerwował. To było nie do uniknięcia, jako że politycznie i światopoglądowo mocno się różnimy. Ale też chciałam, żeby ta książka miała charakter wywiadu polemicznego, by była ringiem, starciem rozmówców, czasami chropawym, czasem pryncypialnym, niekiedy łagodnym, ale starciem. Trzeba też pamiętać, że przyszło mi rozmawiać z wrażliwym człowiekiem i jednocześnie wybitnym aktorem, którego sztuka wywodzi się ze znakomitej szkoły mistrzów, do której w jego pokoleniu należeli Holoubek czy Łomnicki. W biografii Gogolewskiego odbija się 50 lat świetności polskiego teatru, ale też kawał historii Polski, historii trudnej, która często brutalnie wkraczała w jego życie osobiste i artystyczne. Chciałam, by ta książka była wędrówką po bogatej, często dramatycznej biografii aktora. By była swoistą "spowiedzią dziecięcia wieku". Stąd też przeplata się w niej życie artystyczne z życiem prywatnym i publiczną działalnością aktora. Nie pojawiło się poczucie, że czasem to jest coś więcej niż wywiad? Chodzi o to, że wywiad-rzeka czasami działa jak sesja terapeutyczna. Trzeba zamknąć duży kawałek życia, pewne sprawy ponazywać…
- Niektóre nasze spotkania były rodzajem psychodramy. Szczególnie wtedy, gdy dotykaliśmy spraw bolesnych. Wypalaliśmy dziesiątki papierosów, wypijaliśmy po kilkanaście kaw i gadaliśmy wsłuchując się w siebie, spierali się, a potem długo milczeli. Pamiętam, kiedy opowiadał mi o pierwszej powojennej premierze "Dziadów" w inscenizacji Aleksandra Bardiniego, w których grał Gustawa-Konrada i matce, obecnej na tej premierze… Gdy doszedł do tego momentu opowieści - wstał. Pomyślałam, że coś zaczyna inscenizować, grać, ale kiedy popłynęły z jego oczu łzy, poczułam jak silne emocje dochodzą w nim do głosu. To było szczere?
- Na pewno nie było kłamstwem. Na początku naszych spotkań uprzedziłam, że oczekuję szczerości, że postawię każde pytanie, nawet najbardziej bolesne. I już po wszystkim pan Inek powiedział mi, że te nasze sesje były dla niego niebywale cenne. Że dzięki nim mógł uporządkować swoje życie artystyczne i osobiste. Że wreszcie mógł zrobić swego rodzaju rachunek sumienia z pięćdziesięciu lat na scenie i 75 lat pobytu na tym łez padole. Takie wywiady uczą i pytającego, i rozmówcę, prawda?
- Rozmowa niemal z każdy człowiekiem, a szczególnie osobowościami, z jakimi mam przyjemność robić wywiady - uczy. Przed naszymi spotkaniami z panem Inkiem wiedziałam, że jest aktorem - gigantem, jako że widziałam go wielokrotnie na scenie. Z dotychczasowych spotkań sądziłam, że jest uroczym, szarmanckim starszym panem. Po owych sesjach zobaczyłam też człowieka pogmatwanego, walczącego z samym sobą, popękanego, któremu przyszło niejednokrotnie dokonywać piekielnie trudnych wyborów. A że z wieloma z nich się nie zgadzałam, to też była we mnie ciekawość jego argumentów. I tak spieraliśmy się. W atmosferze szczerości. Ale mimo wszystko zdarzyło mu się czasami w życiu zagrać…
- Na przykład wtedy, gdy przed wojewodą lubelskim odegrał rozpaczliwą sytuację finansową teatru, którego był dyrektorem. Dzięki temu scena dostała dodatkowe pieniądze. No właśnie. Można pewnie by sobie na tej podstawie zadać pytanie: czy jest szansa, żeby wydobyć z aktora prawdę podczas rozmowy, skoro on wciąż gra - w życiu i na scenie?
- Zbójeckim prawem, a nawet zawodowym obowiązkiem każdego aktora jest zakładanie masek. Są aktorzy, którzy po wyjściu z garderoby zatrzaskują jej drzwi. Jeśli zostaje w nich trochę z Romea, Otella czy Hamleta - są to śladowe ilości. Ale są też tacy, którzy przenoszą swe role na życie. Znałam aktora, który grał Nerona nie tylko na scenie. To nie jest bezpieczne. Trzeba umieć strzepnąć z siebie kurz teatru. Pan Inek opowiadając o Tadeuszu Łomnickim mówił, że on do roli zakładał wciąż nowe maski. W życiu zresztą również, zaprzeczając zasadzie, że dobry aktor zachowuje się w życiu normalnie a gra na scenie, natomiast słaby aktor zachowuje się normalnie na scenie i strasznie dużo gra w życiu. A szczerość w rozmowach z aktorami? Kiedyś, po pierwszej rozmowie z Anną Seniuk, gdy siedziałyśmy w restauracji przy kotlecie, usłyszałam: "Czy pani wierzy, że wszystko, co mówiłam, jest prawdą?". Zgroza!
- Powiedziała to z charakterystycznym dla siebie uśmiechem, z filuternym spojrzeniem. No cóż, aktorzy mają prawo grać, a dziennikarza obowiązkiem jest dociekanie prawdy. Liczy się doświadczenie, przygotowanie, intuicja, stopień zażyłości z daną osobą i poczucie humoru. Różne rozmowy, różne emocje, jak przypuszczam.
- Oczywiście. Podczas jednej z pierwszych rozmów z Kazimierzem Kutzem miałam z nim ostre starcie. To było boksowanie na słowa - poszło o zasady w sprawach polityczno-artystycznych. I muszę przyznać, że ze strony reżysera, znanego z mięsistego języka, nie spotkał mnie żaden faul. Z kolei w rozmowie z Niną Andrycz, kiedy pytałam o znane osobistości ze świata teatru, to pani Nina oprowadzając mnie po swoim mieszkaniu, zaczęła pokazywać mi podarki od komunistycznych notabli z różnych świata stron otrzymane w czasie licznych podróży, które odbyła ze swoim mężem, ówczesnym premierem Józefem Cyrankiewiczem. A gdy pytałam konkretnie o aktora X czy aktorkę Y, zawsze zaczynała od słowa: "Ja" … Pyszne!
- Uwielbiam rozmowy z panią Anną Polony. Mówią o niej "diabełek w drobnym ciałku". I to prawda. Gorąca, rozemocjonowana, lubiąca stawiać na swoim i świetnie opowiadająca, bo jędrnym językiem. A że znamy się wiele lat, to po pierwszym wejrzeniu zwykle wiem, co mnie czeka. Kiedy zastaję panią Anię spokojną, z anielskimi oczami, myślę: oj, trzeba ostrożnie. I rzeczywiście, po pięciu minutach wszystko wraca do normy - jej oczy stają się witkacowskie, a całe ciało wyrzuca z siebie niezwykle interesującą opowieść. Przeciwieństwem Anny Polony jest Jerzy Trela. Zawsze spokojny. Zawsze zrównoważony. Zawsze opanowany. Za bardzo?
- Każdy aktor jest instrumentem, na którym przychodzi grać reżyserowi i zdarza się, że również dziennikarzowi. Czasami jest harfą, czasami trąbką lub basem, czasem perkusją. A Gogolewski?
- Jest jak kwintet jazzowy. Z niezwykłą lekkością przechodzi z dur do mol.

"Ignacy Gogolewski. Od Gustawa- -Konrada do… Antka Boryny"

Opublikowany przez Państwowy Instytut Wydawniczy tom "Ignacy Gogolewski. Od Gustawa-Konrada do… Antka Boryny" to wywia-drzeka, który ze sławnym aktorem przeprowadziła Jolanta Ciosek - fragmenty do przeczytania w jutrzejszym magazynie "Piątek". Znanej doskonale Czytelnikom "Dziennika Polskiego" dziennikarce słynny aktor opowiada o swojej drodze artystycznej, specyfice zawodu, najważniejszych rolach i kolegach ze sceny. Wiele miejsca w tej książce zajmują także wyznania osobiste - historie z dzieciństwa, wczesnej młodości i tajemnice rodzinne. Ignacy Gogolewski to wymagający partner w dialogu, ale na szczęście Jolanta Ciosek nie boi się stawiać odważnych pytań.
(MW)
CO POWIEDZIAŁ JOLANCIE CIOSEK IGNACY GOGOLEWSKI?
O SOBIE…
\ …chciałbym, aby rozmowa nasza dodała otuchy tym, którzy szczerze uprawiają lub w przyszłości chcieliby uprawiać ten zawód, i tym, którzy trwają w wierze, wbrew zewnętrznym okolicznościom, w terapeutyczną moc sztuki.
\
Nie jestem prorokiem. Wolę analizować zdarzenia przeszłe, aby z nich wyczytać przyszłość. Dziś je Pani relacjonuję i wierzę, że kiedy wyrzucę to wszystko z siebie, to będzie świt i pójdę oglądać wschód słońca.
\ Umiem przeprosić, przebaczyć, przyznać się do błędu. Fakt, że bywam emocjonalny…
…I O AKTORSTWIE:
\
Podejrzewam, że bez kompleksów trudno być dobrym aktorem, bo to właśnie one są drożdżami fermentującymi w scenicznej postaci, która z kolei z tych kompleksów nas wyzwala, "rozsznurowuje", przemawiając do nas swoją tajemną mową: "Słuchaj, po co hodujesz te swoje urazy: że urodziłeś się w biednej rodzinie, że nie uzyskałeś sukcesów na miarę kolegów? Pomyśl, wejdziesz na scenę, będziesz kimś innym i jednocześnie sobą, wypowiesz się wspaniałym tekstem - prawie że swoim, i wszyscy będą patrzeć na ciebie!".
\ Jest też dobra recepta na zawód aktora: "Trzeba mieć wrażliwość dziecka i odporność nosorożca". Mnie się wydaje, że tę dziecięcość, wrażliwość skądś wygrzebałem, a nosorożcem jestem z metryki.
\
Aktor obecnie to bardziej showman, facet od opowiadania anegdot, tancerka, model… Przystojny, ładnie się rusza, mówi nie za bardzo, ale można na niego patrzeć. (Wybrał: MW)

Andrzej Łapicki o Ignacym Gogolewskim:
I wreszcie przyszedł moment, że zrobiłem "Zemstę", do której udało się zebrać "błyszczącą" obsadę. Inkowi oczywiście zaproponowałem Rejenta, choć wiedziałem, że grał tę postać przed laty. Tym razem poprowadził ją w zupełnie innym kierunku. Chciałem zrobić radosne, jasne przedstawienie. A on wprowadził do tego nastroju nutę serio, strunę, która brzmiała jak z kontrabasu. To był groźny Rejent, Rejent-Świętoszek. Niezwykle ciekawa, wielka rola. Widziałem w niej nie najgorszych poprzedników Inka: Józefa Węgrzyna, Gustawa Holoubka. W tym rzędzie równolegle stoi Gogolewski-Rejent. To była rola wyrzeźbiona bardzo cienkim i czułym dłutem.
Maciej Prus o Ignacym Gogolewskim:
Z kolei przy "Juliuszu Cezarze" Gogolewski zaskoczył mnie swoim samozaparciem. Poprosiłem go, by w scenie śmierci padał na kant sceny i w tej cholernie niewygodnej pozycji dość długo leżał. Wykonywał to bez zmrużenia oka, choć podczas prób sapał, dyszał, brzuch mu pracował jak młot mechaniczny. Był wykończony. Na pierwszej generalnej oczy przecieram: Inek leży i ani drgnie. Wyćwiczyła ta bestia aktorska bezruch i jeszcze trzymał to do końca w tajemnicy. Po raz kolejny pokazał, że technikę aktorską doprowadził do perfekcji. (Wybrał: MW)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski