MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Delikatna odrębność

Redakcja
- Skomponował Pan kilka niezapomnianych piosenek dla Ewy Demarczyk - m.in. Skrzypka Hercowicza, Cygankę, Sur le pont D`Avignon, Ronda del fuego, Balladę o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego, a odnoszę wrażenie, że nie zażywa Pan sławy na miarę talentu?

Z ANDRZEJEM ZARYCKIM rozmawia Wacław Krupiński

   - Sława na miarę talentu? To sformułowanie całkowicie mi obce. Nigdy nie potrafiłem się eksponować... Zarazem mam świadomość, że moje piosenki mogą się podobać, ale nie przesadzajmy, one - Krzywousty, Hercowicz - powstawały w kilkanaście minut, w związku z czym, wydaje mi się, nie ma o co rozdzierać szat. A z kolei te, w których chciałem się wykazać, nad którymi pracowałem dłużej, są przeładowane treścią, harmonią, zatem trudne do słuchania i nie znalazły już takiego powodzenia, uznania... Więc, co jest ważniejsze - czy to, co się ludziom podoba, a co mnie się wydaje, że poszło łatwo i gładko, czy to, nad czym bardziej pracowałem, tylko że prawie nikt tego nie chce słuchać, bo jest zdecydowanie trudniejsze.
   - A z czego chciałby Pan być zapamiętany?
   - To pytanie o to, co może sprawić, że mógłbym się ustawić w szeregu ludzi, którzy coś nowego dopowiadają, bo o to chodzi - by nie powielać, a dodać coś od siebie. Jak Zygmunt Konieczny, w którego cieniu żyłem i do którego mam głęboki szacunek. On w sposób przekorny, zgodnie ze swoim charakterem, wniósł do literatury muzycznej mnóstwo nowego. Bo szedł przeciw normom, zasadom, przykazaniom... I te utwory mają wartość.
   - Życie w cieniu oznacza kompleks starszego kolegi?
   - Może nie kompleks, może by trzeba poszukać alternatywnych określeń - to bardziej było z mojej strony poczucie obecności przewodnika, idola, wzorca... A zarazem byliśmy tacy odmienni. Zygmunt wszystko burzył i dlatego jest taki odkrywczy. Ja byłem o wiele bardziej uładzony, poddawałem się temu, czego mnie nauczono w szkole - z harmonii, z kontrapunktu... U mnie wszystko musiało się zgadzać.
   - W życiu również jest Pan taki - trzymający się wyznaczonych reguł, konserwatywny?
   - Uwielbiam przepisy. Dla mnie zakaz parkowania to zakaz parkowania, co nie oznacza, że, przymuszony sytuacją, nie stawiam samochodu tam, gdzie nie wolno. Kiedy mam zajęcia w szkole, to w każdym tygodniu jeden raz jestem w niezgodzie z przepisami. Nie mam wyjścia. Wówczas jednak przyjmuję ryzyko otrzymania mandatu. Ale wolałbym, żeby wszyscy poruszali się według wytyczonych schematów; to - wbrew pozorom - daje mi poczucie wolności. Bo wiem, z czym mam się liczyć, co kto zrobi, gdzie jestem w ramach grupy społecznej. Na pewno nie należę do burzycieli. I nie lubię chaosu; prawdopodobnie się go boję.
   _- _Pana córka Julia też śpiewa. Nie boi się Pan, widząc, co się dzieje na estradzie, że córka, skończywszy studia uniwersyteckie, wybierze śpiew?
   - Nie wiem, czy estrada jest czymś złym, pod warunkiem oczywiście, że podchodzi się z szacunkiem dla materii piosenki i samej estrady. Wszystko można robić, jeśli się robi uczciwie. Nie wolno się tylko szmatławić i wybierać rzeczy bez wartości - byle się przypodobać ludziom. I to staram się wpajać moim uczniom ze średniej szkoły muzycznej pokazując, dlaczego jeden utwór jest dobry i jakie daje możliwości interpretacyjne, a drugi - błahy i płytki. Bez duszy.
   - A potem ci młodzi będą mieć pretensje, że wskazał im Pan wzorce nijak nie przystające do realiów współczesnej estrady? Bo na niej liczy się odsłonięty pępek...
   - ...z kolczykiem najlepiej. Ucząc interpretacji piosenki - są to raczej warsztaty niż lekcje - a więc czegoś, czego przecież sam nie robię, mniej narzucam wzorce, a bardziej oczyszczam z błędów, co pozwala tym młodym zachować swoją odrębność. I też nie mam złudzeń, że nikt z moich uczniów nie wybierze drogi łatwizny. Mam jednak nadzieję, że część będzie szukała w piosence treści, wartości ponadczasowych, których i ja się uczyłem od szkoły podstawowej po studia z kompozycji - bym wiedział, o co chodzi w tym wszystkim.
   - A o co chodzi?
   - By nie schlebiać nikomu, tylko sobie. Po napisaniu utworu muszę dobrze czuć się w "jego" towarzystwie. Można napisać łatwą muzykę, ale to trzeba zrobić świadomie, jako sprostanie zadanemu tematowi i umieć szybko zawrócić na swą drogę. Rozdźwięk między wartościami istniał zawsze, a więc - i sztuka nie wymagająca ani dobrego gustu odbiorcy, ani wiedzy. W każdej dziedzinie sztuki jest gorszy i lepszy pejzaż.
   - Tylko że teraz ten pierwszy dominuje, zwłaszcza na estradzie.
   - Wiem. Widzę, jak i moje uczennice czasem się temu poddają; na zajęciach są jeszcze powściągliwe, ale już podczas audycji, widząc publiczność, często nie wytrzymują - chcą się pokazać. To pewnie przejaw miernego zaufania do mnie, niezgody na moje podejście. W przyszłości i tak pójdą "po swoje". Acz, przyznam, irytuje mnie fakt, że taka osoba, legitymując się świadectwem naszej szkoły, może robić coś zupełnie odwrotnego, dając złe świadectwo naszej pracy.
   - Ale też może taka osoba powiedzieć, że patent na estradowe istnienie np. lidera Ich Troje jest znacznie bardziej skuteczny niż rady Pana.
   - Na krótką metę - tak. Jak widać.
   - A jak Pan sądzi, czy dziś Ewa Demarczyk miałaby szansę się przebić?
   - Nie umiem powiedzieć.
   - Porażająca to uwaga.
   - Cóż, lata, gdy Ewa zaczynała śpiewać, to był zupełnie inny czas. Nam w ówczesnych studenckich kabaretach, teatrach, teatrzykach o coś chodziło, myśmy chcieli się różnić od tego, co oferowała "dorosła" estrada. Teraz nie dostrzegam, by młode, sporadycznie zawiązujące się kabarety miały jakąś własną ideę. One po prostu chcą się podobać w ramach zastanej estetyki.
   - W przeciwieństwie do Pana pokolenia czy generacji późniejszej...
   - To mimo wszystko były cudowne czasy. Szczęśliwy jestem, że wtedy żyłem. I szczęśliwie się złożyło, że rodzice wynajmowali w Zakopanem mieszkania gościom z Krakowa, a ci, słysząc, jak w domu gram, poradzili, by ojciec zawiózł mnie do liceum muzycznego w Krakowie. Szczęśliwie ojciec ich posłuchał. I w ten sposób spotkałem się z moim do końca opiekującym się mną nauczycielem: Lucjanem Kaszyckim, u którego później uczyłem się kompozycji, a także z zacnymi kolegami m.in. z Wackiem Kisielewskim, Romkiem Kowalem, Andrzejem Nowakiem, Antkiem Mleczką, Adamem Makowiczem, Katarzyną Gaertner... W przerwach między lekcjami, mimo że to była muzyka zakazana, graliśmy jazz. I pamiętam film o Louisie Armstrongu, na który poszliśmy z nauczycielką fortepianu, panią Weberową. Nie kryła, że nie znosi tej muzyki, ale mądra, uznała, że skoro jest sposobność, to należy poznać człowieka, posłuchać, jak gra... Konfrontacja dużo zmieniła w jej myśleniu o tej muzyce, jak przyznała.
   - A potem wybrał Pan studia z kompozycji i trafił do Teatrzyku Piosenki UJ, a następnie Teatru Piosenki Hefajstos. Jak Pan teraz słucha swoich ówczesnych piosenek, to...
   - ...wydaje mi się, że teksty są lepsze od muzyki. To proste melodie. A zarazem nietuzinkowe ani w stosunku do tego, co teraz się pisze, ani w stosunku do tego, co było wówczas. Są odrębne. Mam jednakowoż z tymi piosenkami pewien kłopot; pamiętam nuty, mam je w palcach, ale ponieważ grałem piosenki swoje i kolegów jako akompaniator podczas spektakli, nie zawsze jestem pewien, które są czyje. Bardzo trudno byłoby ustalić teraz ich ojcostwo. Na pewno mój jest np. Hefajstos do tekstu Zbigniewa Korwin-Piotrowskiego, Kowboj Iwan do tekstu Wicka Fabera, ale czy np. Krowa kołchozowa też - już nie jestem pewien. A jest tych piosenek wiele.
   - To co Panu zostało w pamięci?
   - Szczegółów niewiele, to było 40 lat temu. Pozostała pamięć o beztrosce, fantazji, zabawie... Pisałem piosenki, a że były przyjmowane przez Wincentego Fabera, Leszka Aleksandra Moczulskiego, Zbyszka Korwin-Piotrowskiego - to mi wystarczało. Sam nie byłem przekonany o wartości tej muzyki. Pamiętam, jak po pierwszej premierze podszedł do mnie Marian Wallek-Walewski, wówczas autorytet, porozmawiać o moich piosenkach. Ledwo powiedział, że bardzo mu się spodobały, na co ja: Tak, to bardzo się cieszę... _I odszedłem. Oto przejaw mojej małej wiary w to, co robiłem. Dopiero w Ameryce, pracując w fabryce organów, gdzie skręcałem klawiatury, zatęskniłem za pisaniem piosenek, za Hefajstosem...
   - Dalej pozostawał Pan w kręgu muzyki.
   - Tyle że słuchałem głównie dźwięku pneumatycznych wkrętarek.
   - Opuścił Pan Kraków po pierwszym roku studiów.
   - Już nawet nie zdając wszystkich egzaminów - nie miałem motywacji, skoro jesienią czekała mnie emigracja. A był to wielki rodzinny exodus - rodzice, rodzeństwo, dalsza rodzina...
   - W 1966 roku, po niespełna dwóch latach, zostawił Pan amerykańską ziemię obiecaną.
   - Dla mnie tutaj była ziemia obiecana, tu - co zrozumiałem - miałem szansę coś zrobić w domniemanym wówczas zawodzie. Dlatego z radością podjąłem na nowo studia i powróciłem do klubu "Pod Jaszczurami", gdzie Andrzej Kosowicz pozwolił mi grać na fajfach, dzięki czemu zarabiałem na życie, ale też coraz bardziej angażowałem się w pracę z Ewą Demarczyk, wówczas gwiazdą Piwnicy pod Baranami.
   - Spotkaną w drodze powrotnej na "Batorym".
   - To był maj, co pamiętam, bo akurat przypadały moje urodziny, i tymże rejsem wracała wielka grupa artystów - z Anną German, Wackiem Kisielewskim, Markiem Tomaszewskim, Lucjanem Kydryńskim, wówczas krakowianinem, i m.in. Zygmuntem Koniecznym i Ewą Demarczyk, która znała moje dawne, Hefajstosowe piosenki. Szukała nowego repertuaru i zaproponowała mi współpracę.
   - Nie czuł Pan lęku, że zajmuje miejsce po Koniecznym, opromienionym sławą wielu piosenek?
   - Nie czułem, że zajmuję jego miejsce. Początkowo pracowaliśmy równolegle. A podobnie, jak to było w Hefajstosie, poddawałem się cudzym ocenom, co było postawą szalenie wygodną; jeżeli biorą moje piosenki, to znaczy, że są one tego warte. Oczywiście starałem się pracować jak najlepiej, ale _de facto _odpowiedzialność za te utwory brała Ewa. I oczywiście Piotr Skrzynecki, który dla niej i dla mnie był wielkim autorytetem. To on wynajdywał często wiersze, do których pisałem muzykę, nierzadko były to wersje w języku oryginału - niemieckim, francuskim, hiszpańskim, rosyjskim.
   - Kto decydował, że piosenka trafiała do programu?
   - Nie było przypadku, bym napisał piosenkę, której Ewa nie włączyła do repertuaru. Dopiero kiedy się rozstawaliśmy - po 19 latach wspólnej pracy i wojaży po świecie - zostało jej bodaj sześć utworów, które nie zdążyły zaistnieć.
   - I nie dał ich Pan komu innemu?
   - Nie miałem partytur, a to były kompozycje zbyt świeże, bym umiał odtworzyć je z pamięci. Tak więc do dziś nie wiem, ile są warte. Nigdy ich nie usłyszałem.
   - Co spowodowało rozstanie?
   - To już był czas istnienia Teatru Ewy Demarczyk, która postanowiła wymienić cały zespół. I wymieniła.
   - I tak został Pan, podobnie jak wcześniej Zygmunt Konieczny, bez tej wyjątkowej artystki.
   - Tak, miała intuicję niezwykłą, i niesamowitą siłę ekspresji. I coś, z czego korzystam do teraz - stuprocentowy szacunek do materiału. Ewa wyciągała wszystkie wartości z utworu literackiego i z tego budowała tak wyraziste interpretacje. Dlatego dziś tak trudno wyjść w tych piosenkach poza kanon, jaki wyznaczyła. Niemal wszelkie próby są nieudane. Tak więc oczywiste jest, że zostałem "skażony" jej wyrazistością i siłą sugestii.
   - I Pan pewnie również, jak i Konieczny, szukał potem podobnej wykonawczyni.
   - Każdy kompozytor chce znaleźć kogoś, kto mógłby śpiewać utwory tak specyficzne i kto stojąc w świetle punktowego reflektora śpiewa z takim wyrazem.
   - Pan przez wiele lat współpracował z teatrami.
   - Zebrało się kilkaset realizacji teatralnych, przedstawień telewizyjnych w Polsce...
   **- Ostatnio słuchaliśmy Pana świetnych piosenek w spektaklu _Zielona Gęś
w krakowskiej PWST.
   - Dziękuję. To dzięki zaproszeniu Marty Stebnickiej, z którą miałem wielką przyjemność po raz pierwszy pracować, teraz mam przygotowywać na tej uczelni spektakl dyplomowy Choinka u Iwanowów z Bogdanem Hussakowskim.
   
- Do filmu pisał Pan rzadko, nie pociągał Pana?
   - To ja nie byłem pociągany. Dwa seriale, pierwszy film Agnieszki Holland Aktorzy prowincjonalni - niewiele tego.
   
- Może za mało się Pan rozpycha?
   - W ogóle się nie rozpycham. Co mam mówić - bierzcie mnie, bo jestem świetny?
   
- Kiedyś w wywiadzie wyznał Pan: Jestem artystą usługowym. _Domyślam się, że przekornie, nie wierzę, że weźmie Pan każde zlecenie.
   - Tu nie ma sprzeczności; co jest do zrobienia, zrobię, ale też składane mi propozycje pochodzą od ludzi znających moją twórczość, a tym samym poza nią nie wykraczają. A zespoły i wokaliści sami sobie teraz piszą piosenki.
   
- Przed naszą rozmową przeglądnąłem półkę z płytami - z Pana piosenkami jakże niewiele. Ale też, gdy spotykaliśmy się w ostatnich latach, nie krył Pan rozgoryczenia, że nagrać trudno, a wydać jeszcze trudniej.
   - Zapotrzebowanie na dany gatunek piosenki nie spada z nieba; jeśli słuchacz jest karmiony nieustannie wyłącznie jednym gatunkiem muzyki, to tylko tego oczekuje.
   
- Na szczęście wiosną pojawiła się piękna płyta Anny Szałapak "Serca na rowerach" z "wierszami do piosenek" Ewy Lipskiej, głównie z Pana kompozycjami.
   - Napisałem je, gdyby zebrać czas im poświęcony, w jeden dzień.
   
- To może Pan powinien pisać wszystko krótko?**
   - Może, ale jak później przykładać wagę do utworów tworzonych tak bez wysiłku. Napisałem ostatnio ponad 10 piosenek ze Zbigniewem Książkiem, to program na święta. Może ktoś go kupi. I kilkanaście piosenek dla Elżbiety Kuryło - ładne, melodyjne proste utwory, jak niegdyś _Hercowicz
czy Sur le pont D'Avignon. One mają taką delikatną odrębność. I wpadają w uszy.
   - A kolejna płyta?
   - To będzie, mam nadzieję, Hanny Banaszak z tekstami Józka Barana. Pracujemy nad nią już jakiś czas, wymieniamy się uwagami. Jedna z tych piosenek - Odwieczna ballada na "Alternatywnej liście przebojów" Radia Kraków była już bodaj na drugim miejscu.
   - To jak się żyje takiemu kompozytorowi jak Pan?
   - Hmmm... Piszę piosenki, rozsyłam, ale dopóki ktoś czegoś nie nagra, jest to praca nie dająca dochodu.
   - Ma Pan u boku świetnie śpiewającą aktorkę - Beatę Paluch; wydawałoby się, że jest Pan w sytuacji dość komfortowej.
   - I jestem - jeśli chodzi o wykonanie w domu. Beata kiedyś zaśpiewała recital złożony z moich piosenek, z samym fortepianem, co nie brzmiało dobrze, nie miało dostatecznej energii, bo nie mogła przygotować tego repertuaru z zespołem muzyków, nie mając odpowiednich pieniędzy, bez sponsorów... A ilu ich znajdzie aktorka, proponująca piosenki kojarzonego z poezją śpiewaną Andrzeja Zaryckiego? My zresztą podobnie umiemy się eksponować. Więc teraz śpiewa to, na co ma, że się tak wyrażę, zbyt. Teatr Piosenki Hefajstos to czas dawno miniony.
   - _A` propos _przeszłości, ma Pan po ojcu korzenie góralskie…
   - Nieżyjący już ojciec grał w kapeli na skrzypcach, w Chicago wydał dwie płyty i tomik wierszy.
   - Pan również pisze.
   - Takie próby i zabawy. Piszę z zamiłowaniem, odnajdując to, czego brakuje mi w komponowaniu - bo muzyka posługuje się językiem abstrakcji - realnego świata. To niewielkie formy, jakaś proza, i rzeczy dla teatru...
   - To może jakiś teatr wystawi sztukę Andrzeja Zaryckiego z jego muzyką?
   - Wielce frapujące przypuszczenie. Tyle że te utworki wcale nie wymagają muzyki - poza jednym. To propozycja raczej dla filmu animowanego, opowieść o małym chłopcu, który zapragnął uczyć się muzyki, bo chciał być kompozytorem. W snach spotykał się z Bachem, Chopinem, Beethovenem...
   - Czyli szybko nie doczekamy się Pana książek?
   - Na razie nawet nie udało mi się wydać w PWM nut z piosenkami do tekstów Ewy Lipskiej; byłem na rozmowie, redaktor bardzo się ucieszył, tyle że minęło kilka miesięcy i nic. Pan mówi, by się rozbijać łokciami. Jak?
   - Samemu zadzwonić, pytać, przypominać się...
   - Ale ja wolałbym, by komuś także zależało, nie tylko mnie.
   - To nie te czasy. Już kiedyś z innym krakowskim kompozytorem ustaliliśmy w rozmowie, że np. warto bywać na bankietach. Pan bywa?
   - No, nie, bo dzieci jeszcze małe, a poza tym na wsi mieszkam.
   - To może Pan powinien znowu na "Batorym" się znaleźć?
   - Kłopot w tym, że czas "Batorego" już przeminął.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zakaz handlu w niedzielę. Klienci będą zdezorientowani?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski