Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla urzędników Aniela i Madzia to jakieś tam dzieci. Ale dziadkowie walczą by je odzyskać

Majka Lisińska-Kozioł
Bernadetta i Janusz Opielowie, dziadkowie
Bernadetta i Janusz Opielowie, dziadkowie Fot. Archiwum domowe rodzny Opielów
Reportaż. Minął już drugi miesiąc, jak trzyletnia Anielka i półtoraroczna Madzia zamieszkały wśród obcych. Sąd postanowił, że najlepiej im będzie w zawodowej rodzinie zastępczej, bo ich rodzice mają kłopoty i muszą wyprostować swoje życie. Ale babcia Bernadetta i dziadek Janusz, którzy pomagali w wychowywaniu wnuczek od urodzenia, chcą im dać ciepło i opiekę. Nie widzieli dzieci już od dwóch miesięcy. Od tego czasu dziewczynki mało się śmieją. Nie rozumieją, dlaczego nie ma obok nich mamy, dlaczego zniknęli gdzieś ukochani dziadkowie.

Był 31 grudnia zeszłego roku. Za kilka godzin miało rozpocząć się sylwestrowe szaleństwo. Fryzjerzy szykowali lokówki i brokatowe lakiery do włosów, a kosmetyczki miały dla swoich klientek propozycje wieczorowych makijaży. Ludzie myśleli o tym, co im się w tym mijającym roku udało i jak potoczy się kolejny.

Kilka minut po dwunastej w południe w domu Bernadetty i Janusza Opielów zadzwonił dzwonek. – Otworzyłem – mówi pan Janusz. – Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że za kilka godzin moja rodzina znajdzie się na życiowym zakręcie.

***

Anielka ma trzy latka i jest rezolutną dziewczynką. Madzia, jej siostra, skończyła półtora roku. Mają jedną mamę i każda swojego tatę.

Pewnie, że nie tak wyobrażaliśmy sobie życie naszej córki. Jest wykształcona i ładna. Mogłaby mieć dobrego męża i prowadzić z __nim dostatnie, szczęśliwe życie – opowiada Janusz Opiela. – Ale stało się, jak się stało. Najpierw omotał ją, jeszcze przed dwudziestką, znacznie starszy mężczyzna, no i urodziła się im Anielka, nasza pierworodna wnusia.

Opielowie pokochali dziewczynkę całym sercem i obiecali sobie, że nie będzie jej brakować ptasiego mleka. I tak było. Potem ich córka znów się zakochała. Maciej ma duże gospodarstwo, wychował się bez matki, oboje z Sabiną są młodzi więc zdawało się, że idzie ku lepszemu. Odbyło się wesele, dwudniowe, jak się należy, a na świat przyszła Madzia. Opielowie znów zostali dziadkami. Pokochali też drugą wnusię.

Przez czas ciąży, a potem jeszcze przez miesiąc po porodzie młodszej córki Sabina mieszkała z dziećmi u rodziców.

Trzeba było wyszykować dom męża, bo nie było tam ani bieżącej wody, ani łazienki – opowiada. – Z pomocą taty doprowadzono wodę, położyliśmy panele w pokoju i kafelki w kuchni oraz w łazience. Starałam się, jak mogłam, żeby dom był ciepły, a rodzina szczęśliwa.

***

No i może, gdyby w domu Macieja nie mieszkali jego starsi bracia, byłoby tak, jak chcieli dla swojej Sabiny Bernadetta i Janusz Opielowie; spokojnie, szczęśliwie i dostatnio.

Spokoju jednak nie było. Bracia męża do życia młodych wciąż wtrącali swoje trzy grosze. Panoszyli się w kuchni i łazience, krytykowali młodą żonę, mieli zły wpływ na Macieja. Żeby odetchnąć, Sabina często jeździła z dziećmi do rodziców.

A dziadkowie, jak to dziadkowie, cieszyli się i tyle. Miejsca w ich dwukondygnacyjnym domu było dosyć. Dziewczynki miały u nich swój pokój, kosze zabawek, na lato huśtawkę i basenik. W przedpokoju ciągle stoi kolorowy rower, który w połowie grudnia 2013 roku babcia kupiła starszej wnusi na trzecie urodziny. – Wesoło było – Bernadetta uśmiecha się do wspomnień. – Tort upiekłam i świeczki trzeba było zdmuchnąć. Nie wiedziałam wtedy, że czwarty rok życia moja Anielcia zacznie u obcych ludzi.

***

W salonie, tuż obok stołu, stoi sobie smutny, pluszowy koń na biegunach. A babcia co spojrzy na jego brązową sierść, co zajrzy do pudła z klockami, ociera łzy, które nieproszone płyną jej po policzkach.

Bo widzi pani, Anielkę to ja od małego chowałam. I za Madzią tak mi się ckni. To już dwa miesiące, jak nam ich zobaczyć nie wolno. Sąd rozpatrzy naszą prośbę o możliwość odwiedzenia wnuczek 22 kwietnia. To będzie już cztery miesiące bez kontaktu z nimi. A może one o nas zapomną? Małe są przecież. Czasem mi się zdaje, że to jakiś koszmar senny, że się obudzę i Anielka zapyta: a naleśni-czków z truskawkami nasmażysz? Albo Madzia ze dwie parówki – jej ulubione – zje z takim smakiem, że aż miło będzie patrzeć. Tak bym im zupki nagotowała „z dużymi klusiami”; pomidorowej, bo to ich ulubiona. Domowe pomidory im zawsze na __tę zupę przecierałam, żeby bez konserwantów była.

***

A co babcia z dziadkiem do sklepu idą, serce im się kraje. Pełno tam przecież kolorowanek i wyklejanek. Patrzą i wspominają, że Anielcia tak uwielbiała obrazki tymi kawałkami kolorowego papieru pokrywać, aż jej się do zabawy oczy śmiały. Łzy wyciska każde spojrzenie dziadków na klocki – kosz jest ich pełniusieńki. Starsza budowała, a młodsza rozwalała.

Co ja się im natłumaczyłam, żeby sobie na złość nie robiły, ale dzieci jak to dzieci; co się pogodziły, to się pokłóciły. A bajek co ja się im proszę pani naczytałam? Niech pani patrzy, ile tu ich stoi; cała półka w __tym kalwaryjskim komplecie zajęta.

Babcia każdej wnuczce urodziny urządzała z tortem i ze świeczkami. A jaka była zabawa przy pieczeniu placków!

Mamy na ogół nie mają czasu na wspólne wyrabianie ciasta. Migają się, bo i bałaganu się narobi, i dodatkowe garnki do mycia zostają. Babciom to nie przeszkadza. Zawsze są do dyspozycji. Taka to już ich uroda.

***
Dziadek Janusz trzyma się dzielnie, bo wciąż trzepie go złość, jak pomyśli, co go spotkało, gdy kurator Ewa Doniec z Myślenic zabierała wnuczki z jego salonu. No i córki mu strasznie żal. W dołku go ściska jak czyta, że Sabina to alkoholiczka jakaś i narkomanka. A przecież ona studia skończyła – księgowość przedsiębiorstw. I poddała się badaniom, które wykluczyły jej uzależnienie od picia i ćpania. – Proszę pani, ona przecież samochodem jeździ, prawo jazdy ma, to co: piłaby, jak dzieci w __fotelikach wozi? Głupia nie jest. Testy wykazały jej grubo ponadprzeciętną inteligencję.

Sabina przyznaje, że nie zawsze sobie w życiu radziła, choć się starała. Ale to, że sprawa w sądzie o ograniczenie praw rodzicielskich i jej, i męża, i ojca Anielki się toczy – to jedno. Fakt, że dochodziło w domu do awantur i nawet rękoczynów to drugie, ale że dzieci nie trafiły do dziadków jako rodziny zastępczej – to już zupełnie inna sprawa. – Bo mogły tam trafić choćby na czas powyjaśniania naszych sądowych spraw, żeby się po obcych nie plątały, żeby miały koło siebie ludzi, których znają i __których kochają – mówi Sabina.

A rodzice potwierdzają, że pomagają córce i pomagać będą. Stać ich na to i chcą lepszego życia dla Sabiny. – _Pracuję i żona też. Syn z synową mieszkają na górze; takie same jak my trzy pokoje mają; oboje pracują i studiują. Każde z nas ma samochód i jeszcze jeden zapasowy stoi w garażu. A wnusiom chcemy i nieba przychylić _– opowiada dziadek Janusz.

***

Wracamy do sądnego dnia. 31 grudnia babcia Bernadetta poszła na rano do pracy. W domu była Sabina, obie dziewczynki i dziadek. Anielcia dostawała antybiotyk, bo się zaziębiła. Madzię parę dni wcześniej wypisano ze szpitala i od Anielki złapała chorobę. Też trzeba było podawać lekarstwo.

Ten szpital to cała historia; jeszcze sprzed Bożego Narodzenia. Sabina była z dziewczynkami u rodziców, razem ubierali choinkę. – Zbliżała się Wigilia, Anielka chciała zostać u dziadków więc zabrałam Madzię i pojechałam do __domu męża, żeby tam przygotować rodzinne święta – opowiada mama dziewczynek. Nie wiedziała, że przed jej przyjazdem mąż zgłosił na policji zaginięcie tysiąca złotych i dowodu rejestracyjnego ciągnika; jako podejrzaną podał żonę. – Śledczy z Gdowa kazał mi natychmiast przyjechać na posterunek, mimo że była przecież Wigilia.

Sabina zostawiła męża z Madzią i pojechała. Potem odebrała telefon od Macieja, że podczas gdy on przeczesywał szafy w poszukiwaniu zgubionych pieniędzy, mała zjadła jakąś pastylkę. Było pogotowie i odwiezienie dziecka do Prokocimia a potem trzy dni obserwacji, żeby wykluczyć zatrucie. – Myślałam, że to były najgorsze święta w __moim życiu. Tymczasem szykował mi się jeszcze gorszy Nowy Rok – mówi Sabina.

***

Na wypisie ze szpitala jest informacja, gdzie matka będzie przebywać z małą Madzią i starszą Anielą; w Niegowici, u dziadków.

30 grudnia, zgodnie z zaleceniem szpitalnym Sabina idzie z młodszą córką do pediatry. Ale wcześniej zagląda jeszcze do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdowie i na posterunek policji, żeby powiadomić wszystkich zainteresowanych, gdzie będzie spędzać najbliższe dni. Pod jej nieobecność na ganku domu rodziców zjawiły się dwie pracownice GOPS-u w Gdowie. – _Nie chciały wejść do __środka _– opowiada Janusz Opiela, choć je zapraszałem. – Taksówką pojechały za córką do ośrodka zdrowia.

***

– _Rozmawiałyśmy o tym, że przeniosłam się z dziećmi do rodziców, a mąż zgodził się na __terapię małżeńską. Znów pomyślałam, że idzie ku lepszemu _– opowiada młoda mama.

Nie podejrzewała nawet, że za jej plecami kurator zawodowa Ewa Doniec wystąpiła do sądu, który nakazał odebrać dzieci ich matce. – Pani Doniec jak gdyby nigdy nic zadzwoniła do mnie i powiedziała, że przyjedzie następnego dnia. Myślałam, że na kontrolę. Potem się dowiedziałam, że poinformowała męża – zabraniając, żeby mi przekazał wiadomość – że po 12 w sobotę 31 grudnia przyjedzie odebrać mi dzieci.

I tak się stało.
***

W ostatni dzień 2013 roku żona była w pracy – opowiada Janusz Opiela. – Obie wnusie brały jeszcze antybiotyki. Były z Sabiną w salonie, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Weszły trzy kobiety, których nie znałem. Jedna przedstawiała się jako kurator Ewa Doniec. Miała postanowienie sądu o odebraniu dzieci. Przyjechała też załoga karetki pogotowia – bez lekarza – żeby zbadać dzieci, a potem jeszcze dwóch policjantów z Gdowa, żeby zapewnić ochronę kuratorce. Minęło już trochę czasu, a ja, gdy o tym mówię nie mogę uwierzyć, że coś takiego działo się w moim domu. To był proszę pani iście sądny dzień. W salonie kłębiło się z __dziesięć osób, bo oprócz tych, co przyszli, byłem jeszcze ja, córka oraz dwoje dzieci.

Obie dziewczynki wciąż jeszcze trochę chore zaczęły płakać. Sanitariusze chcieli je zbadać, małe się coraz bardziej bały i coraz bardziej płakały. – Poprosiłemwszystkich, żebyśmy wyszli do przedpokoju. Chciałem, żeby dzieci się uspokoiły i żeby córka mogła małe przygotować do badania. Wciąż spoglądałem, co z dziewczynkami, byłem przerażony całą sytuacją. Nagle rzucił się na mnie policjant z Gdowa. Przewrócił mnie na brzuch i skuł ręce z tyłu kajdankami. Razem z kolegą siedzieli na mnie dobry kwadrans i przyciskali mi głowę kolanem do podłogi.

***

Janusz Opiela poczuł się źle – ma cukrzycę – i chciał zażyć lekarstwo. Sanitariusz zmierzył mu poziom cukru. Było ponad 200 jednostek, a norma wynosi nieco ponad sto. Stwierdził jednak, że Opieli nic nie jest.

A ja nie dość, że czułem się źle z powodu tego cukru, to jeszcze we własnym domu traktowano mnie jak bandytę, choć nic nikomu nie zrobiłem. Widziałem, że córka jest rozdygotana. Zabierano nam dziewczynki. To był horror.

Dopiero gdy wszyscy już opuścili dom, Janusz Opiela doszedł do siebie po zażyciu tabletek, wsiadł do auta i pojechał do żony do pracy. – Ona przecież nic nie wiedziała – mówi.

Na parkingu w Gdowie zablokował mu drogę radiowóz i policjanci zafundowali mu prewencyjną kontrolę drogową. – Kilka minut później spotkałem ojca Anielki, byłego partnera mojej córki, który ze szczegółami opisał mi, jak potraktowała mnie policja w __moim domu. Ze szczegółami znał przebieg interwencji, choć go tam nie było.

***

Od zabrania dzieci minęły już ponad dwa miesiące. Dziadkowie przez ten czas nawet nie widzieli wnuczek. – Tęsknimy i płaczemy. Ale przede wszystkim walczymy o dzieci, także dla naszej córki, która ze zmartwienia nie śpi po nocach i wygląda jak cień.

Rodzina Opielów nadal nie może zrozumieć, dlaczego sąd zdecydował się na odebranie dzieci po dwóch wizytach kuratora w domu męża Sabiny, Macieja. Dlaczego kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej Teresa Kąkol, która uważa, że jej pracownice działały prawidłowo, nie dopilnowała, żeby wspomóc młodą matkę i przydzielić jej asystenta rodziny we właściwym czasie, czyli latem 2013 roku, a nie w połowie stycznia, gdy dzieci już odebrano. Dlaczego skoro GOPS leży ledwie kilka kilometrów od Zręczyc, gdzie mieszkało młode małżeństwo i tyleż od Niegowici – gdzie mają dom dziadkowie – nie skontrolował, jakie warunki mogą zapewnić dziewczynkom.

Ani urzędniczki GOPS-u z Gdowa, ani kurator Ewa Doniec nie sprawdziła w ośrodku zdrowia, czy matka dba o dzieci, nie zajrzała do prywatnego przedszkola w Niegowici, do którego na koszt dziadków (550 złotych miesięcznie) chodziła Anielcia, aby zapytać, czy dziewczynka była zadbana.

Kierowniczka gdowskiego GOPS-u powołuje się na przepisy, a rodzina dziewczynek chciałaby wiedzieć, jakież to bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia dzieci stwierdziły jej pracownice? Dlaczego nikt nie sprawdził, czy na rodzinę zastępczą nadają się dziadkowie, dobrze sytuowani, ledwie po pięćdziesiątce, z trzydziestoletnim stażem małżeńskim, szanowani w lokalnym środowisku? Mimo braku wywiadu środowiskowego i braku jednoznacznej odpowiedzi na podstawowe pytanie – co będzie najlepsze dla dzieci? – sędzia Teresa Ożóg z Sądu Rejonowego Wydział III Rodzinny i Nieletnich nie miała wątpliwości, żeby oddać dzieci obcym ludziom. Pewna swoich racji kierowniczka Kąkol z gdowskiego GOPS-u nie miała ochoty rozmawiać z dziennikarką osobiście – choć chciałam na nią poczekać nawet dwie godziny. Krótka telefoniczna wymiana zdań nic nie wniosła, bo moje pytania zostawały bez odpowiedzi.

Wszyscy w tej sprawie nabrali wody w usta. Rozmawiać nie chciała ani kuratorka, która odbierała dzieci, ani jej zwie-rzchniczka. Rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie SSO Beata Górszczyk na moich pięć pytań dotyczących pracy kuratora odpowiedziała mi krótko, że umieszczono dzieci w zawodowej rodzinie zastępczej, bo cyt. (...) w ocenie sądu dobro małoletnich było zagrożone sytuacją, jaka panuje w rodzinie, a dotychczas stosowany nadzór kuratorski okazał się środkiem w niewystarczający sposób zabez- pieczającym ich dobro.

Urzędnicy zrobili swoje i zabrali mi dzieci _– mówi Sabina. – _A ja proszę pani nie zrobiłam im krzywdy, miały wszystko, co potrzebne z rzeczy materialnych, ale przede wszystkim moją troskę i serce.

***
Już 2 stycznia dziadkowie dziewczynek złożyli w sądzie wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą. – Dołączyliśmy wymagane dokumenty. Mieliśmy nadzieję, że dla tych wszystkich urzędowych kobiet – może matek, a może babć – liczy się przede wszystkim dobro dzieci i że sąd rozpatrzy sprawę eks-presowo. Tak się nie stało.

Natomiast 27 lutego sąd wysłał do Opielów pismo, prosząc o to, co już dostarczyli 2 stycznia: o akt urodzenia dziewczynek, akt ślubu, aktualne zaświadczenie o zarobkach, zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że mogą być rodziną zastępczą, potwierdzenie własności zajmowanego przez nich domu i jeszcze zaświadczenie z Krajowego Rejestru Karalności o tym, czy byli karani.

My to wszystko dostarczymy, tylko że miną kolejne dwa tygodnie bez dziewczynek. A tak byśmy je wzięli do ciepłych źródeł do Bukowiny, Białki Tatrzańskiej, Szaflar. Wie pani, że Madzia z surówek najbardziej lubiła buraczki ćwikłowe? Domowe. Nigdy nie dawaliśmy im gotowych surówek ani zupek ze słoików. Do picia miały ulubiony kompot truskawkowy. Z gospodarstwa zięcia były domowe kurczaki i króliki. Córka chciała przekazać dla dzieci królika, ale rodzina zastępcza na to się nie zgodziła.

Sabina spotkała się z córkami w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Wieliczce. Mówi, że mało się śmieją. Nie rozumieją, dlaczego nie ma obok nich mamy, dlaczego zniknęli gdzieś ukochani dziadkowie. – Dla tej sędzi, kuratorki, kierowniczki z GOPS-u Aniela i Madzia to jakieś tam dzieci. A my czujemy się bez dziewczynek, jakby nam ktoś wyrwał kawałek serca.

Jak powinna być Wspierana Rodzina

a 1 stycznia 2012 r. weszły w życie przepisy Ustawy z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.

Jest tam napisane, że dziecku pozbawionemu całkowicie lub częściowo opieki rodzicielskiej zapewnia się opiekę i wychowanie w rodzinie zastępczej. (...) Pierwszeństwo w pełnieniu funkcji rodziny zastępczej mają osoby spokrewnione lub spowinowacone z dzieckiem, jeżeli dają gwarancję poprawy sytuacji dziecka. W przypadku gdy osoby spokrewnione z dzieckiem nie mogą pełnić funkcji rodziny zastępczej, sąd opiekuńczy wskazuje innych kandydatów(...). Funkcje rodzin zastępczych spokrewnionych będą pełniły jedynie następujące osoby: babcie, dziadkowie i rodzeństwo dziecka, czyli członkowie rodziny, na których zgodnie z kodeksem rodzinnym i opiekuńczym ciąży obowiązek alimentacyjny.

a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej pisze na swojej oficjalnej stronie:

Art.12 a ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie stanowi, iż w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka w związku z przemocą w rodzinie pracownik socjalny wykonujący obowiązki służbowe ma prawo odebrać dziecko z rodziny i umieścić je u innej nie zamieszkującej wspólnie osoby najbliższej. W rozumieniu art. 115 § 11 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny (Dz.U. nr 88, poz. 553, z późn. zm.) – Osobą najbliższą jest małżonek, wstępny, zstępny, rodzeństwo, powinowaty w tej samej linii lub stopniu, osoba pozostająca w stosunku przysposobienia oraz jej małżonek, a także osoba pozostająca we wspólnym pożyciu. Dopiero w drugiej kolejności wskazywana jest rodzina zastępcza lub całodobowa placówka opiekuńczo-wychowawcza.

27 lutego 2014 r. z-ca naczelnika Wydziału Kontroli Komendy Wojewódzkiej w Krakowie uznała skargę Janusza Opieli za bezzasadną i stwierdziła m.in., że skucie dziadka przy małych dzieciach i rzucenie go na podłogę przez aspiranta z Gdowa było zasadne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski