Marginałki
Więc śniadaniówka zapełniała się. Śniadaniówka, kto ją jeszcze pamięta
Malutkie pudełko, często tekturowe, pokryte papierem imitującym dermę albo dermą, bo śniadaniówek z prawdziwej skóry albo nie było, albo ich nigdy nie widziałem. Śniadaniówka, obok tornistra, stanowiła niezbędne wyposażenie ucznia wyruszającego rano do szkoły.
Co kryła?
Zazwyczaj kromki chleba zawinięte w papier zwany pergaminowym. A pomiędzy kromkami, złożonymi w kształt sandwicza (chociaż nikt nie używał tej nazwy), kryło się to i owo.
Smalec - ze skwareczkami miło trzaskającymi w zębach,
Żółty ser, niezależnie od rodzaju, nazywany szwajcarskim.
Marmolada - twarda, wieloowocowa, twarda, prześwitująca mętną czerwienią.
Sznycle, czyli mielone kotlety, przekrojone na pół, często bardziej bułczane niż mięsne, zawsze pachnące cebulką.
Kiełbasa - różowa, najzwyczajniejsza. Mortadela - też różowa, gąbczasta. Kiełbasa wiejska - napełniająca śniadaniówkę zapachem czosnku i dymną wonią wędzonki. Salceson - pospolity salceson. Ba, nawet kaszanka pokrajana w grube plastry. I szczyt wykwintu, przedmiot zazdrości - szynka, rzadko goszcząca na ubogich, powojennych stołach, ale za to jak smakowita - po prostu prawdziwa!
Nie inaczej - też z drugim śniadaniem - ruszali do pracy robotnicy. Oczywiście, nie używali śniadaniówek. Nie używali pergaminowego papieru. Grube kromki śniadania, przełożone smalcem lub pasztetówką odwijali z gazety - przetłuszczonej, pomiętej.
Dojeżdżający do pracy mieszkańcy wsi, jeszcze nie nazywani chłopo-robotnikami, wozili ze sobą butelki - półlitrowe lub ogromne, litrówki. Butelki były pełne zbożowej kawy z mlekiem lub zgoła mleka. Rzadko zamykał je prawdziwy korek, częściej sprokurowany z kawałka mocno zwiniętej gazety. Inteligenci, jeżeli ruszali w służbową podróż, wozili ze sobą termosy. W termosach chlupała herbata. Czasami w herbacie pływał plasterek cytryny, owocu wówczas egzotycznego, zdobywanego spod lady lub na czarnym rynku.
W szkole drugie śniadania jadało się podczas wielkiej przerwy. Ile czasu trwała? Chyba piętnaście minut, wystarczająco długo, aby wyciągnąć ze śniadaniówki kromki i zjeść je - w zimie na korytarzu, w lecie na podwórzu. A jeżeli ktoś miał kilka groszy, jeżeli udało mu się wymknąć ze szkoły - biegł do sklepiku, aby wypić oranżadę. Chłodną, szczypiącą w język, uderzającą do nosa niebieskawym dymkiem.
AMK
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?