Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drugie śniadania

Redakcja
Jakżeż to - bez drugiego śniadania? Horrendum! Bo chociaż dawno już zapomniano o podśniadaniach i kolejnych śniadankach, ale drugie musiało być! Na mur, koniecznie, bez dyskusji!

Marginałki

Więc śniadaniówka zapełniała się. Śniadaniówka, kto ją jeszcze pamięta… Malutkie pudełko, często tekturowe, pokryte papierem imitującym dermę albo dermą, bo śniadaniówek z prawdziwej skóry albo nie było, albo ich nigdy nie widziałem. Śniadaniówka, obok tornistra, stanowiła niezbędne wyposażenie ucznia wyruszającego rano do szkoły.
Co kryła?
Zazwyczaj kromki chleba zawinięte w papier zwany pergaminowym. A pomiędzy kromkami, złożonymi w kształt sandwicza (chociaż nikt nie używał tej nazwy), kryło się to i owo.
Smalec - ze skwareczkami miło trzaskającymi w zębach,
Żółty ser, niezależnie od rodzaju, nazywany szwajcarskim.
Marmolada - twarda, wieloowocowa, twarda, prześwitująca mętną czerwienią.
Sznycle, czyli mielone kotlety, przekrojone na pół, często bardziej bułczane niż mięsne, zawsze pachnące cebulką.
Kiełbasa - różowa, najzwyczajniejsza. Mortadela - też różowa, gąbczasta. Kiełbasa wiejska - napełniająca śniadaniówkę zapachem czosnku i dymną wonią wędzonki. Salceson - pospolity salceson. Ba, nawet kaszanka pokrajana w grube plastry. I szczyt wykwintu, przedmiot zazdrości - szynka, rzadko goszcząca na ubogich, powojennych stołach, ale za to jak smakowita - po prostu prawdziwa!
Nie inaczej - też z drugim śniadaniem - ruszali do pracy robotnicy. Oczywiście, nie używali śniadaniówek. Nie używali pergaminowego papieru. Grube kromki śniadania, przełożone smalcem lub pasztetówką odwijali z gazety - przetłuszczonej, pomiętej.
Dojeżdżający do pracy mieszkańcy wsi, jeszcze nie nazywani chłopo-robotnikami, wozili ze sobą butelki - półlitrowe lub ogromne, litrówki. Butelki były pełne zbożowej kawy z mlekiem lub zgoła mleka. Rzadko zamykał je prawdziwy korek, częściej sprokurowany z kawałka mocno zwiniętej gazety. Inteligenci, jeżeli ruszali w służbową podróż, wozili ze sobą termosy. W termosach chlupała herbata. Czasami w herbacie pływał plasterek cytryny, owocu wówczas egzotycznego, zdobywanego spod lady lub na czarnym rynku.
W szkole drugie śniadania jadało się podczas wielkiej przerwy. Ile czasu trwała? Chyba piętnaście minut, wystarczająco długo, aby wyciągnąć ze śniadaniówki kromki i zjeść je - w zimie na korytarzu, w lecie na podwórzu. A jeżeli ktoś miał kilka groszy, jeżeli udało mu się wymknąć ze szkoły - biegł do sklepiku, aby wypić oranżadę. Chłodną, szczypiącą w język, uderzającą do nosa niebieskawym dymkiem.
AMK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski