Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwa procent brunetek

Redakcja
Czyli spacer po jedynej w Polsce fabryce lal

   Zofia Wiśniewska prowadzi schodami w dół. Jedno piętro, drugie. Przy ścianie stoi worek "Jaś i Małgosia, nogi, sto sztuk".
   Na początku jest forma - negatyw buzi: galwaniczna, obrastająca miedzią, pokryta parafiną, wypolerowana piaskiem. Z zagwintowanymi dziurami na oczy. Pucułowata jak barokowy amorek. Pewnie pozowała do niej czyjaś córa. Czyja? Tego pani Wiśniewska nie wie. - Formy mamy stare, robione przez rzeźbiarzy.
   Fabryka powstała w 1948 r., ale na początku nie robiła lal, tylko chemię.
   Czyją twarz ma kilkaset tysięcy lalek? I jak ta twarz wygląda teraz, po 54 latach?
   - Nam się czasem wydaje, że one są podobne do naszych dzieci - mówi Zofia Wiśniewska, która w Krakowskiej Wytwórni Lalek "Krawal" pracuje 37 lat. Tu zaczęła pracować, tu skończyła. Jej córka bawiła się misiami, bo w domu Zofia Wiśniewska miała już przesyt lal.

Marian i Marzena

   W sali obok stoi maszyna do mieszania pasty. Wsypuje się do niej polichlorek winylu i ftalan, odrobinę silikonu, cielisty barwnik i biel tytanową. Polichlorek winylu wygląda jak mąka, ftalan - jak olej. Po gotową pastę Marian Kornio przychodzi z wiaderkiem.
   Najładniejsza, jego zdaniem, była Carmen. - Panom się podobała, bo i z biustem, i z bioderkami - tłumaczy Zofia Wiśniewska.
   Dziś Marian będzie robił Małgosie i Bobasy. Osobno główki, rączki, nóżki.
   Marian Kornio w fabryce lal pracuje od 36 lat. Nauczył się obsługiwać piece obrotowe, w których wypełnione pastą formy obracają się, by surowiec przylegał do ścianek, a środek pozostał pusty. W tym fachu trzeba mieć wyczucie: wsadzisz Małgosię do pieca na zbyt długo - wyjdzie Murzynek. Wsadzisz na za krótko - zakalec. Powinno być równo osiem minut, w temperaturze 220 stopni Celsjusza. Żeby piec zdążył się nagrzać, portierka włącza go o czwartej rano.
   Marian Kornio operuje trzema paletami z formami: kiedy do pierwszej wlewa pastę, druga siedzi w piecu, a trzecia studzi się w wodzie. Potem otwiera formę i wyciąga jeszcze ciepłe główki. - Kleszczami, jak ząbki - opisuje Wiśniewska.
   Przy głowach pomaga Ryszard Kotula, ale już kończyny wyjmuje tylko Marian Kornio. Innym rączki i nóżki wychodzą różnej długości. Trochę lepiej Marianowi pracuje się, kiedy wyciąga Marzeny. Trochę, ale nie bardzo, bo po tylu latach…
   - Kiedy w fabryce rodzi się nowa lalka, schodzimy się z całego działu handlowego, przychodzi szef firmy i bierzemy kalendarz. Lalka dostaje imię z kalendarza albo po dzieciach pracowników - mówi pani Wiśniewska.
   Jest Rysio, Bożena, Iwona, Agnieszka, Ewa, Sabrina, Bartek… Ponad sto imion. _- Pierwsza wyprodukowana lalka miała na imię Zosia. Obie przyszłyśmy na świat w 1948 r., tak to się jakoś zbiegło - _mówi Zofia Wiśniewska.
   Córka Mariana nazywa się Marzena.

Maria i Beata

   Maria Pytel, 31 lat pracy, wyciąga z maszyny polietylenowe nogi i korpusiki lalek twardych. Jej córka ma na imię Beata, jak ta duża blond lala, którą fabryka już dawno chciała wycofać, ale nie może, bo ciągle jest zbyt. Maria też jest, ale najpierw w wytwórni była lalka, a dopiero później pani Pytel, której największy kłopot sprawia wspinanie się na maszynę, żeby nasypać surowca.
   Lalki twarde robi się z polietylenu, który tak nieprzyjemnie piszczy, podrapany paznokciem. Maszyna rozgrzewa go do temperatury stu stopni i wypuszcza w postaci dwóch półpłynnych "węży", które zatrzaskuje się w matrycy, nakłuwa igłami i dmucha. Wypadają same do podstawionego koszyka. Pani Maria musi tylko poobrywać resztki.
   Na korytarzu, na metalowych półkach leżą rzędy łysych głów bez oczu: wyglądają jak czaszki. Stukają obcasy, Zofia Wiśniewska prowadzi schodami w górę.
   - Tu panie fryzjerki naszywają włosy. Włosy sprowadzamy z Włoch.

Helena i Piotr

   Helena Szymska, 25 lat pracy, nabija główkę Łukasza na stalowy kolec. Główka się kręci, igła przebija czaszkę, nóż ucina przędzę na krótkie kędziorki. - To jest szybkotnące, więc pracować tu musi człowiek, który się nie boi maszyny - mówi Wiśniewska.
   Helena Szymska się nie boi. Prowadzi równiutko, Łukaszowi z każdą sekundą gęstnieje fryzura. - Najtrudniej zrobić włosy na warkocze: przedziałek musi być finezyjny. Ale mnie to już wszystko jedno, co szyję, byle popłatnie - uśmiecha się znad szybkotnącej maszyny.
   Za dziesięć Łukaszków dostaje 57 groszy. Za sto Krystyn - 31 zł. Szyje też Piotrusie - tak ma na imię jej syn.
   - Ale ja mogę wszystko. Co się powie, to ja lubię.
   Chociaż może najmilej się jej naszywa długie włosy, na koki. Całe życie nosiła taką fryzurę.
   Lalki czeszą Agata Pasek i Krystyna Doroń. - Pani Agata to najmłodszy pracownik fabryki - chwali Zofia Wiśniewska. - Niech pani powie, ile pani pracuje. No właśnie, dwadzieścia lat.
   Krystyna Doroń pracuje rok dłużej i właśnie plecie warkocz Milenie. Długich włosów nie lubi, bo zabierają więcej czasu, a ona ma płacone od sztuki. Sama zresztą też ma krótkie.
   Nigdy się nie uczyła na fryzjerkę. Na początku lalki czesała delikatnie, jak dzieci. Dopiero z czasem się przełamała. - Bo tu się trzeba przyłożyć do włosa, pociągnąć. Lalki nie boli - _mówi.
   Czesze np. Łukaszka, który ma prawie taką samą fryzurę jak jej syn Łukasz, który już od dawna zanim wyjdzie z domu, stoi pół godziny przed lustrem. Krystyny też czesze, i to na trzy sposoby, bo - jak mówi pani Wiśniewska - pod jednym imieniem są trzy asortymenty.
   - _Te lalki to mają lepiej niż my
- blond warkocz Mileny śmiga w palcach Krystyny Doroń. - Włosy mają lepsze, bez łupieżu, kręcą się ładnie, nie śmierdzą płynami.
   W magazynie pełno pięknie ufryzowanych główek. Prawie same blondynki.
   - Nawet jak dwa procent brunetek zrobimy, to nie sprzedamy - wzrusza ramionami pani Wiśniewska. - Szyjemy je właściwie tylko na przykład. Klient chce blondynek, handel jest blond.
   Krystyna Doroń i Agata Pasek mają ciemne włosy.

Maria i Maria

   - Nudne to trochę - mówi Maria Góralczyk, szybkimi pociągnięciami pędzelka malując Łukaszowi usteczka. Przeciągnie po pucułowatej twarzyczce dwa razy i wargi robią się różowe. Zrobi dwie kreseczki - w buzi pojawiają się ząbki. Muśnie czoło - są brewki. I już sięga po kolejną główkę ze stosu. Miesza farby, dobiera kolory.
   - Czasem robimy Joanny, nasze Barbie, te z biustem. Im się dodatkowo maluje cienie na powiekach - dodaje. Cienie przeważnie są niebieskie. - Jak przyszłyśmy do pracy, to same nie umiałyśmy się umalować - opowiada. Teraz pewnie by umiały, ale im się nie chce. Mało się namalują w pracy?
   Z sąsiedniej sali buczy maszyna do wypychania watą Bobasów, które mają płócienne korpusy. Stanisława Jankowicz, która od 30 lat pracuje w fabryce, wtyka im rurę w szyję, puszcza watę pod ciśnieniem. Dziennie wypcha 300 sztuk, w sezonie - 700. Sezon jest przed Gwiazdką.
   - Pozostałe lalki się składa. Tu np. jest twarda, z polietylenu: to Zosia, starego typu - Zofia Wiśniewska prezentuje naguska o kobiecych biodrach. - Kupują je od nas tylko rękodzielnicy: szyją im regionalne stroje i sprzedają turystom.
   Miękkim lalkom, które idą do handlu, stroje szyje dział nakładztwa. Chałupnicy.

Kazia i Asia

   Większość lalek chodzi w sukienkach. - Tak 70 procent - precyzuje Kazimiera Ożóg, która szyje im ubranka. Najbardziej lubi drelichy, bo syn Łukasz ma słabość do moro. Fasony wymyśla projektantka. Co jakiś czas firma prosi o pomysły dziewczyny ze szkół projektowania, zawsze wymyślą coś ciekawego.
   - I was też podpatrujemy, jak chodzicie ubrane - wyznaje Zofia Wiśniewska. Jednego stałego projektanta nie mają. - Nie może być. Kiedyś był i nagle stwierdził, że już nic się nie da zrobić, że wszystko już było.
   Kupują miesięcznie po 50 metrów różnych materiałów. Na zimę szyją z polaru, na wiosnę z lnu, z kolorowej bawełny.
   Pod oknem stoją lalki w strojach z nowej kolekcji. - Koronka - zdradza pani Kazia. W fabryce pracowała 30 lat, wcześniej robiła włosy, teraz kroi, wycina i szyje ubranka. - Wszystko, łącznie z majteczkami, pieluchami, skarpetkami. Spodnie biodróweczki, żeby pępek był na wierzchu - objaśnia z figlarnym błyskiem w oku. Oczywiście, wszystko rzecz gustu: niektóre lale są takie wyfiokowane, że aż… "Tapczanówy" - mówi o nich Kazia Ożóg, i te wcale się jej nie podobają.
   - Ale niektórym to chce koralik do pępka wsadzać - mruga Zofia Wiśniewska.
   - Bo mi się podoba! I dziewczyna, i lalka, jak ma co pokazać, to powinna pokazywać - Kazia Ożóg lubi nowości i czasem na lalach podpatruje, w co tam dzieci, wnuki ubrać. A ona? - Niestety, nie ten wiek - śmieje się wesoło.
   Czasem, kiedy kilkanaście lal naraz zacznie płakać, śmiać się i wołać mamę, Kazimiera Badura i Jolanta Mętel czują się w ubieralni jak na porodówce.
   Jolanta Mętel wkłada lalkom oczy.
   - Część oczek sprowadzamy, żeby były kolorowe - z przykrością przyznaje Zofia Wiśniewska. - Tak wychodzi taniej. Chińskie.
   Większość robią sami na wtryskarce: z polistyrenu wykonuje się gałkę, obudowę i źrenicę. Chałupnice montują, naklejają rzęsy.
   Jolanta Mętel włoży oko, posztura pęsetą, żeby prawidłowo się otwierało, wyprostuje zeza.
   Dobiera pod kolor włosków, ale najczęściej daje niebieskie. Ewentualnie brązowe, ale dużo mniej. Nie chcą się sprzedawać.
   - Żeby tak sobie można było wybrać kolor oczu - wzdycha, nie bardzo wiadomo czemu.
   Sama ma niebieskie.

Zofia i Zosia

   Trzeba dogonić Zofię Wiśniewską. Jest już w magazynie.
   - Tu mamy przytulanki - pokazuje. - To jest Joanna, polska Barbie: obraca się w talii, zgina rączki i nóżki, może sobie zrobić szpagat. Dłonie ma mięciutkie.
   Barbie nigdy się pani Zofii nie podobała.
   Joannę robią od jakichś dziesięciu lat, ma imię po pracownicy fabryki, ale już nie idzie tak dobrze jak kiedyś. - Dawniej to był zysk, teraz miesięcznie schodzi 30. Przeszła moda. To znaczy one się może dobrze sprzedają w supermarketach, ale nie nasze. Chińskie, po 10 zł. Bo nasza kosztuje 36 zł.
   Chińczyków pani Zofia w ogóle nie lubi. - Tak jak wszędzie, kończą wszystkich - złości się. - Co tu dużo mówić, pracowało nas tu 300, teraz będzie pod 70.
   Polskie wytwórnie też kupują chińszczyznę i składają. - Tylko my jeszcze robimy lalki od zera - z dumą mówi pani Zofia, prowadząc przez magazyn.
   Tu leżą Bobasy: 17 rodzajów, 17 różnych imion. - Mamy też takie ze siuraczkiem. Znaczy chłopców. Ale więcej produkujemy dziewczynek - Zofia Wiśniewska tłumaczy, że chłopców w fabryce robiło się od zawsze. - Tylko mama nie chciała kupić, żeby się córka nie zgorszyła. Bardzo mało się sprzedaje z tym siurakiem. Od razu mówimy, że on jest i wtedy babcia na pewno nie kupi.
   W magazynie fabryki wszystkich wzorów jest ponad 100. W ubiegłym roku sprzedali 70 tysięcy sztuk.

Barbie i Murzynek

   - Lalka jest dla dziecka bardzo ważna - mówi psycholog z oddziału psychiatrii dziecięcej Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego im. św. Ludwika. - To ludzka postać, którą dziecko może odgrywać scenki, naśladować mamę, siostrę. Powinna być estetyczna, ale dobrze, jeśli przedstawia różne wzorce urody. Czy lepsza jest Barbie czy bobasek? Dziecko potrzebuje i takiej, i takiej.
   - Z perspektywy terapeuty ważne jest, żeby lalka była normalna - podkreśla Aleksandra Lorenc-Steinmec, doktor psychologii. - Wyglądała normalnie i była normalnie ubrana, nie jak z wybiegu dla modelek.
   Jeśli dziecko bawi się wyłącznie wyszukanymi lalami, rośnie prawdopodobieństwo, że będzie cenić taki wzorzec urody. - Ale nie można demonizować. To tylko przedmioty i same w sobie nie są niebezpieczne. Ważne, żeby mama porozmawiała z córką, powiedziała jej: "Zobacz, babcia ma siwe włosy i pomarszczoną twarz, a przecież bardzo ją kochamy i też jest piękna". Warto uczyć dziecko dostrzegania szczegółów, np. uroczego, ciepłego uśmiechu - mówi Aleksandra Lorenc-Steinmec.
   W kupowaniu lalek z zaznaczonymi cechami płci także nie ma nic złego. - Mogą pomóc dziecku oswoić się z tą różnorodnością, uznać ją za coś naturalnego, a przy okazji nauczyć szacunku, dyskrecji, intymności - uważa Aleksandra Lorenc-Steinmec.
   Podobnie sądzi pani psycholog ze szpitala dziecięcego. - Lalki z cechami anatomicznymi przyzwyczajają do wyglądu ciała. Zresztą w ogóle byłoby dobrze, gdyby lalki uczyły różnorodności: że Barbie na wózku inwalidzkim też może być ładna.
   Fabryka mogłaby robić lalki-Murzynki. - Trzeba by tylko pastę przypalić - wzrusza ramionami Zofia Wiśniewska.
   Nie robią. Murzynki kiepsko się sprzedają.
KATARZYNA KOBYLARCZYK
Zdjęcia: Piotr Kędzierski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski