Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dworski skarb

Redakcja
Podniosłem jedną z kartek, założyłem okulary i połapałem się, że znalazłem...

ADAM MOLENDA

Podniosłem jedną z kartek, założyłem okulary i połapałem się, że znalazłem...

   Jesień zażółciła już drzewa wokół budowli i na tle brunatnego nieba wyglądają jak namalowane. Liści na ziemi jest tak dużo, że trudno rozeznać się, gdzie biegną alejki. Powietrze pachnie wilgocią, a gdy wiatr dmuchnie od strony dworu, roznosi woń stęchlizny wiekowych murów. Takie miejsca, kiedy odchodzą z nich ludzie, tracą wdzięk i natychmiast stają się ponure. Bo co komu może podobać się w starej szlacheckiej sadybie, która jeszcze sześćdziesiąt lat temu hołubiła klasę dziś wymarłą, a gdy właścicieli zabrakło, sama zaczęła umierać i robi to po dziś dzień?
   -Do tego dworu pod Miechowem trafiłem przez przypadek - opowiada Grzegorz Brom, "archeolog strychów", właściciel sklepu ze starociami w Czańcu koło Kęt. - Znajomy wypatrzył tam piece z białych kafli i wybierał się je kupić, więc pojechałem razem z nim. Coś mnie tknęło i polazłem na strych, którego podłoga zaścielona była papierzyskami. Podniosłem jedną z kartek, założyłem okulary i połapałem się natychmiast, że znalazłem... skarb!
   "Szliśmy z Tyńca: ja, Damazy i Stach Radziejowski, akurat dobrana trójca, że lepiej nie trza, w humorach arcy. Podobaliśmy się wszystkim po drodze, Damazy kłaniał się i świat radował się fantazją, i dzielnością naszą. Świecił z dala Wawel we mgle, srodze zagadani nie dostrzegliśmy zrazu przydrożnej karczemki, takiej sobie i owszem. (...) Hulaszcza ciżba kłębi się, a muzyczka rżnie od ucha. Toć w sam raz dla nas. Damazy pierwszy daje susa w sam środek i już tańcuje. (...) A Staś Radziejowski na przypiecku wybija takt piętami. (...) Jedna chwila i zakotłowało się pośrodku (...) Damazego "wylewano" już wprost łbem na dół przez okno, w poszarpanej szacie, bez krawatki i bez kapelusza. Ten to właśnie kapelusik nie spodobał się ułanom. (...) Przeplatani cokolwiek na ambicji, nie mówiąc słowa na marne, ocknęliśmy się u... Hawełki".

Sekrety cynowej balii

   Przyjemnie czyta się realację o młodzieńczych radosnych chwilach sprzed ponad stulecia. Podpisu autora wesołego listu nie udało nam się odcyfrować, ale dla naszej opowieści najważniejsze jest nazwisko Stanisława Radziejowskiego.
   Grzegorz Brom, który nie spodziewał się znaleziska, nie miał ze sobą żadnej walizki czy torby, ułożył więc pozszarzałą zakurzoną korespondencję, zeszyty, szkicowniki, broszury i książki w płaskiej cynowej misie o średnicy znacznie przekraczającej metr. Czytał przez tydzień, następny tydzień czytałem ja. Obaj dostaliśmy kataru i kaszlu...
   Daty listów wyznaczają okres pomiędzy 1907 a 1941 rokiem i są ilustracją 34 lat z życia ziemiańskiej rodziny. Pewien ciekawy ślad stanowiło to, że znalezisko zawiera dwa szkicowniki wypełnione rysunkami wykonanymi ołówkiem i piórkiem. Są także rękopisy: powieści, której stylistyka utrzymana jest w klinicznie młodopolskim stylu oraz sztuki teatralnej, pełnej wczesnośredniowiecznych realiów oraz kneziów w rolach głównych. To były sygnały, które kazały domyślać się familii o artystycznych oraz literackich zainteresowaniach.
   Kiedyśmy próbowali segregować dworski skarb według kryteriów tematyki oraz dat, naraz spośrod innych kart wysunął się czterostronicowy spis malarzy eksponujących swoje prace podczas wystawy plastycznej w Łodzi, w 1923 roku. Wśród mistrzów pędzla, wymienianych ówczesnym zwyczajem z nazwiska, bez imion, znajdują się m.in.: Malczewski, Styka, Kossak, Fałat, Pronaszko, Tetmajerówna i Radziejowski.
   Pośród dość licznych pism z miechowskiego oddziału Związku Ziemian z 1920 r. jest zaświadczenie, potwierdzające, iż Stanisław Radziejowski, właściciel dóbr Trzebienice, prowadzi gospodarstwo rolne od 25 lat. Cóż, malarz ożenił się z panną szlachcianką, będącą dziedziczką majątków Trzebienice i Zbychów o łącznej powierzchni kilkuset hektarów.

Artysta ziemianin

   - Radziejowski? Nie przypominam sobie, ale zaraz zajrzę do naszego katalogu - mówi Elżbieta Nowak z Domu Aukcyjnego "Rempex" w Krakowie. - O, jest! Trzy lata temu oferowaliśmy do sprzedaży jego obraz. Był to olej na tekturze, o wymiarach 25 x 40, "Przeprawa przez Styks". Praca była nisko wyceniona, na 2,4 tys. złotych, ale i tak się nie sprzedała. Może dlatego, iż malował bardzo podobnie jak Jacek Malczewski… który był sławniejszy?
   W krakowskim Muzeum Narodowym dowiedziałem się, że Stanisław Radziejowski urodził się w 1863 r. w Zegartowicach, zmarł w 1950 roku w Krakowie. W muzealnym katalogu znajduje się tylko jeden obraz jego... współautorstwa. "Szkice z Radłowa", pochodzące z 1889 r., malowało aż siedmiu artystów. Nazwisko Radziejowskiego w archiwum Szkoły Sztuk Pięknych pojawiło się po raz pierwszy w roku akademickim 1874/5. Nie wiadomo, co robił przez następnych pięć lat, ale wrócił na akademię na całe osiem kolejnych. Jako student był laureatem trzech pierwszych nagród w konkursach i pewno marzyła mu się sława mistrza o międzynarodowej renomie. Studiował również w Monachium i Paryżu. Pośród listów kierowanych do dziedzica Trzebienic są zaproszenia z Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz galerii zagranicznych, zachęcających do udziału w konkursach i wystawach malarskich, z czego zapewne korzystał.
   Do objęcia majątku skłoniła Radziejowskiego zapewne miłość albo proza życia, co z kolei zmusiło go do dzielenia czasu na gospodarzenie i sztukę. Z czasem uważany był przez środowisko za najlepszego malarza wśród właścicieli ziemskich, przynajmniej w Małopolsce. Sam Józef Mehoffer pisał do niego tak: "_Szanowny i łaskawy Kolego! _Prośba jest nietypowa, sonduje bowiem autor "Dziwnego ogrodu", czy Radziejowski nie wie o jakimś majątku ziemskim wystawionym na sprzedaż. Mehoffer miał zamiar nabyć go i wejść w biznesową spółkę z... chłopami, jak to się ponoć praktykowało na kresach.

21 postulatów

   Większą część I wojny Radziejowscy spędzili pod Wawelem. Zachowała się "Legitymacja do pozostania w twierdzy Kraków" wystawiona na nazwisko Heleny Radziejowskiej, z domu Strasburger.
   W 1919 roku właściciel klucza trzebienickiego, a także pracujący u niego rzemieślnicy, wykonali spis strat wojennych. W majątku stacjonowali wyjątkowo bezceremonialni ułani wojsk austro-węgierskich. 30 zniszczonych uli wyceniono na 70 koron za jeden, bramy wiodące do podworca i ogrodu po 100 koron. Wywołany przez żołdaków pożar strawił kuchnię, zabudowania gospodarskie, 50 fur owsa i mnóstwo innego dobytku. Odszkodowań domagali się także kowal, stelmach i karbowy. Adam Jagiełło, fornal dworski, żądał od władz kozy, zabranej mu przez cesarskich na początku wojny. Żaden z tych wniosków nie został załatwiony pozytywnie. W dodatku, na koniec, dworskie konie zaraziły się parchem od ułańskich rumaków.
   Wraz z odrodzeniem państwa polskiego Radziejowskim wcale nie ubyło trosk. Świadczą o tym chociażby wyroki sądowe, na podstawie których pan Stanisław wygrywał sprawy z Żydami i sąsiadami o mniejsze lub większe należności. Można się tylko domyślać, że chodziło o bezprawne użytkowanie części jego majątku.
   A 16 stycznia 1919 r. odbyła się w Trzebienicach bezkrwawa... rewolucja w mikroskali. Służba dworska urządziła zebranie, podczas którego postawiła dziedzicowi warunki dalszej współpracy. Postulatów, spisanych kopiowym ołówkiem, jest 21. Żądano całkowitego zniesienia obowiązku "posyłki", użyczenia ziemi pod kartofle, prawa do hodowli krów i cieląt, przydziału mleka i drewna opałowego. Służba chciała, by pan porozumiewał się z nią w ważnych sprawach za pośrednictwem jej delegatów. Tu rzecz ważna - delegat nie mógł być wyrzucony z pracy, chyba że popełnił kradzież. Od wiosny do jesieni dzień pracy miał trwać od 7 rano do 20, z dwugodzinną przerwą na obiad i półgodzinną na podwieczorek. Od 1 kwietnia do 1 października dniówka miała trwać od wschodu do zachodu słońca. Stróż dworski zażyczył sobie prawa spania do godz. 12 w południe. Są żądania emerytury po 20 latach pracy, stworzenia szkoły w każdym folwarku i pomocy medycznej dla służby na koszt dziedzica. Czy doszło do kompromisu, nie wiadomo.
   Najważniejszy problem ziemian wiązał się z reformą rolną. W marcu 1922 A. Walchnowski, prezes Reprezentacyi Wojewódzkiej Związku Ziemian, pisze tak: "..._będzie rozpatrywana sprawa przymusowego wykupu majątków prywatnych. Do szeregu majątków, przeznaczonych na ten cel, zaliczone zostały również dobra Trzebienice...". _Prezes radzi, by w ciągu kilku dni dziedzic Radziejowski zgromadził niezbędne dokumenty, mogące mu posłużyć do obrony swojej własności.

Wsi spokojna, niewesoła

   Dziś Trzebienice to mała osada, gdzie cztery lata temu zlikwidowano nawet szkołę. Dzieci dowożone są po nauki do innej wsi.
   - Przejęłam szkolne archiwum z Trzebienic, ale nie sądzę, by były tam wzmianki o dawnych właścicielach wsi - mówi Ewa Wojciechowicz, dyrektorka placówki w Szreniawie. - Przejrzę te dokumenty, kiedy będę miała trochę wolnego czasu.
   Archiwum familijne stanowi kopalnię wiadomości o międzywojennej Małopolsce. Silne były związki rodziny z Krakowem, chociaż jej dobra leżały w ówczesnym wojewódzwie kieleckim. Są zaproszenia na bale i rauty, upoważnienia z Towarzystwa Szkoły Ludowej na zbiórkę pieniędzy, informatory o imprezach kulturalnych. W korespondencji przewijają się ówczesne ceny, emocje związane z wydarzeniami politycznymi, zamówienia na sprzęty oraz produkty rolne. Na trzebienickich polach znakomicie rodził się kminek, o czym świadczą zamówienia z Biura Zleceń Syndykatów Rolniczych w Warszawie, która to firma miała swoje przedstawicielstwo m.in. w Chicago. "Ostatnio zakupywaliśmy większe partie tego nasienia na rynku lwowskim i wołyńskim, po cenie od 55 do 60 zł za 100 kg. W rejonie WPana możemy płacić powyżej 60 zł."
   W latach 20. minionego wieku była całkiem nieźle rozwinięta komunikacja publiczna, skoro z Krakowa przez Trzebienice (może przez Miechów do Wolbromia albo odwrotnie) jeździł codziennie kursowy autobus.
   W Polsce odrodzonej syn oraz dwie córki Radziejowskich byli już dorośli. Ówcześni ludzie też chyba nie mieli zbyt wiele czasu, bowiem listy pisane są zazwyczaj na małych twardych tekturkach, drobnym ścieśnionym pismem. Korespondencja dotyczy spraw codziennych, przy czym dzieci informują już o własnych rodzinnych problemach: z dziećmi, z brakiem pieniędzy, urządzaniem się gdzieś "w świecie". W epistolarnej twóczości familii można się pogubić, bowiem z czasem zaczęły pisać również wnuki państwa Radziejowskich, do swoich rodziców, którzy przebywali akurat w Trzebienicach. Z jednego z takich listów wyziera historia mocno podejrzana. Otóż mowa w nim o wekslach, nazwijmy to delikatnie - o kontrowersyjnej wiarygodności. Skruszony młodzian pisze, przyznając się do winy, przedstawiając swoje lęki przed prokuratorem oraz prosząc o wybaczenie i pomoc.
   Co ciekawe, nieco wcześniej niejaki M. Mitelmann z Zawiercia pisał do Stanisława Radziejowskiego:
   "Dziwi mnie najmocniej, iż Wpan protestuje swoje weksle, narażając siebie na koszta. (…) Wobec tego specjalnie wysyłam oddawcę niniejszego listu, by zawiadomić WPana, żeby w ciągu 3 dni weksle zostali wykupione, by nie narażać WPana na sądów i komornika".

Pieniądze i talenty

   Horodenka nie znaleźliśmy w szczegółowym atlasie Polski, zapewne dziś leży poza granicami RP, ale to stamtąd, w 1929 r. słał prośby o gotówkę syn Bogusław - nauczyciel z zawodu:
   "...Jak kochany Tatuś wie, zarabiam 300 zł miesięcznie, z tego płacę 120 zł za mieszkanie, reszta pozostaje na służącą, światło, opał i życie. Z powodu tego, że za 180 zł wyżyć nie można (...) znowu narobiłem długów. (...) Państwowe zarobki dopiero po 10 latach służby dają wynagrodzenie takie, że jest się w stanie założyć i jako tako utrzymać rodzinę."
   Aż dziw bierze, iż nękany kłopotami życia codziennego, dobiegający siedemdziesiątki Stanisław Radziejowski miał jeszcze ochotę malować. W sierpniu 1932 r. jeden z przyjaciół informuje w liście, iż oglądał w warszawskiej "Zachęcie" pięć jego obrazów: "Widmo", "Koszmar", "Sen - Życie", "Piorun" i "Boruta". Podpisany inicjałami AK pyta: "W jakiej cenie?". _I dodaje na koniec: "Jest pewien zwrot ku wyobraźni w malarstwie."_
   Korespondencja czasu drugiej wojny jest przykra i opisuje zawiłości losów bliźniaczych z innymi ludźmi, którzy żyli w czasach hekatomby.
   Archiwum rodziny Radziejowskich wymaga fachowego opracowania. Zawiera kilka tysięcy, w większości zapisanych ręcznie, stronic, często z dziurami, podartych lub wyblakłych tak, że trudnych do odczytania. Szkoda byłoby ten dworski, historyczny skarb zaprzepaścić, stanowi bowiem cenny przyczynek do historii polskich rodzin ziemiańskich. Nie dowiemy się już nigdy, o czym myślał wyzuty z majątku Stanisław Radziejowski, który pod koniec lat 40. dożywał swych dni na krakowskim bruku. Z pewnością wspominał tamte lata, kiedy był jeszcze Stasiem i mógł beztrosko wędrować wieczorami wraz z przyjaciółmi szlakiem rozbawionych krakowskich restauracji.
   Próby znalezienia potomków dziedzica - malarza nastręczyły wiele trudności. Pomogła nam dr Małgorzata Biernacka z Instytutu Sztuki PAN w Warszawie, autorka noty biograficznej o Stanisławie Radziejowskim, zamieszczonej w kolejnym tomie "Słownika artystów", który ma się ukazać do końca bieżącego roku. Otóż, w Krakowie mieszkały po wojnie córka i wnuczka właścicieli Trzebienic, obie zresztą utalentowane plastycznie. Elżbieta z Radziejowskich Reissowa malowała, udzielając się także w ruchu artystycznym. Jej córka, również Elżbieta, należała do sekcji konserwatorskiej ZPAP i pracowała w Bibliotece Jagiellońskiej. Obie panie, niestety, już nie żyją. Może ktoś z rodziny odezwie się po przeczytaniu tych wspomnień?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski