Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Dywizjon 303” na pewno nie podzieli Polaków

Rozmawiała Anna Kot
Replikę słynnego Hawkera Hurricane’a MK wykonał Jan Bromski z Suchego Lasu. Stoją przy niej Arkady R. Fiedler (z lewej) i Marek Fielder
Replikę słynnego Hawkera Hurricane’a MK wykonał Jan Bromski z Suchego Lasu. Stoją przy niej Arkady R. Fiedler (z lewej) i Marek Fielder Fot. GRZEGORZ DEMBIŃSKI
Rozmowa. Polski Instytut Sztuki Filmowej przyjął projekt scenariusza na podstawie książki Arkadego Fiedlera. Jak powstawała opowieść o polskich lotnikach, jak zabiegali o realizację filmu opowiadają Arkady Radosław i Marek Fiedlerowie, synowie pisarza.

- Dywizjon 303 czekał 76 lat na swój czas w polskim filmie. Nie za długo?

Arkady: To pytanie retoryczne - o wiele za długo.

- A może popełniliście Panowie grzech zaniedbania, nie zabiegając o realizację filmu na podstawie książki ojca „Dywizjon 303”.

Marek: Nie sądzę. Proszę posłuchać. Chcieliśmy uczcić pamięć ojca i złożyć hołd lotnikom walczącym w bitwie o Anglię [od 10 lipca do 31 października 1940 r. - red]. I wpadliśmy na pomysł, aby zbudować replikę słynnego myśliwca Hawker Hurricane MK I i postawić w naszym Ogrodzie Kultury i Tolerancji w Puszczykowie.

- To jednak wciąż daleka droga do filmu.

Marek: No tak, ale to chyba wokół tej repliki budowanej przez naszego sprawdzonego przyjaciela z Suchego Lasu - Janka Bromskiego zrodziła się jakaś dobra energia, bo podczas budowy przyjechał do nas producent pan Jacek Samojłowicz z Film Media i oznajmił, że chciałby zrobić film fabularny. To był rok 2011. A co ja się wcześniej nie nachodziłem, pisałem, dzwoniłem, tłumaczyłem, prosiłem. Pokazaliśmy już tyle tych klęsk w filmach, pokażmy też, że Polacy umieli zwyciężać. I zjawił się u nas pan Samojłowicz.

- Tak po prostu? Przecież nie był pierwszy - od jakiegoś czasu słyszymy, że ktoś zabiera się za tę legendę polskiego lotnictwa wojskowego, a to Jerzy Skolimowski, a to Władysław Pasikowski. Same mocne nazwiska w branży.

Marek: Uporządkujmy. Najpierw oczywiście powstawał scenariusz. W 2011 r. pojawiły się pierwsze pomysły. Ja byłem konsultantem, zaczął go pisać Jerzy Skolimowski, ale tak naprawdę pisało go wiele osób. Nie podobał się nam, bo bitwa o Anglię to fantastyczny przykład zwycięskiej walki Polaków, a tymczasem ta pierwsza wersja kończyła się tragicznie - katastrofą, czyli upadkiem Powstania Warszawskiego. A przecież skoro kręcimy film o zwycięstwie, to nie możemy dawać końcowego akordu brzmiącego klęską. Autorzy zgodzili się z moimi sugestiami i wszystko się dobrze skończyło i dziś mamy - naszym zdaniem - bardzo dobry scenariusz nareszcie atrakcyjnego polskiego filmu fabularnego o Dywizjonie 303. Pan Samojłowicz jest bardzo zdeterminowany, aby go nakręcić. Ostatnio do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej trafiły trzy projekty filmu - jeden angielski i dwa polskie. Nasz zwyciężył i dostaliśmy na realizację 2 mln złotych. To nie jest dużo, ale to ważny sygnał dla potencjalnych sponsorów, iż projekt został zaakceptowany, a nasz scenariusz okazał się najbardziej obiecujący.

- A co z pomysłem Władysława Pasikowskiego?

Marek: Pan Pasikowski zamierzał zrobić autorski film, powołując do życia fikcyjnych bohaterów Dywizjonu 303. I jego projekt przepadł - no bo po co wymyślać nowych ludzi, skoro ci autentyczni są tak barwni i plastyczni, że chyba żadna wyobraźnia by lepszych nie wykreowała.

- Jaka będzie Panów rola?

Arkady: Na bieżąco będziemy konsultantami, nasz samolot na pewno zagra w filmie. Wprawdzie w Krakowie jest muzeum lotnictwa, ale nie mają Hurricane’a. Co do obsady nie będziemy spekulować. Film ma reżyserować Łukasz Palkowski i to jego sprawa, kogo obsadzi w rolach głównych. Powiem tylko, że oś fabularną tworzą losy Jana Zumbacha, osoby niezwykle barwnej, ale będą także w filmie Witold Urbanowicz i Mirosław Ferić.

- Tyle że musiało upłynąć równo 70 lat od rozwiązania dywizjonu, by mógł powstać u nas film. Inne nacje lepiej wyczuły świetny materiał filmowy w losach lotników.

Marek: Tak to się ułożyło. Najpierw powstawały filmy nazwijmy je: narodowe - Anglicy kręcili przede wszystkim o swoich lotnikach, a Czesi o swoich. A przecież bez naszych albo by się nie udało, albo zwycięstwo byłoby okupione wielkimi ofiarami. Oczywiście w bitwie było najwięcej Brytyjczyków, ale zaraz po nich pod względem liczebnym byli Polacy - 145. I to oni mieli największy wkład w zwycięstwo, a wśród nich legendarny Dywizjon 303, który wyróżniał się największą skutecznością, był najlepszą jednostką w tej bitwie.

- Pierwsza była książka - „Dywizjon 303” Arkadego Fiedlera ukazał się w… 1942 r. Jak ojciec trafił na taki świetny temat? On podróżnik, miłośnik tropików, nagle zjawia się w mglistej, chłodnej Anglii.

Arkady: Och, to cała historia rodzinna, prawdopodobnie by nas na świecie nie było, gdyby ojciec tam nie trafił. Jego ciągnęło słońce, palmy, egzotyka, więc wyruszył w 1939 roku na Tahiti i tam zastała go wieść o wojnie. Sielanka się skończyła - pierwszym możliwym statkiem popłynął do Francji, ale kraj niebawem został zdobyty przez Hitlera i trzeba było uciekać, a jedyna nadzieja była w Anglii. Ojciec był porucznikiem piechoty, a ta formacja stacjonowała w Szkocji. Próbował się tam dostać. Tymczasem Hitler już ruszył na Anglię. I nagle ojciec czyta w angielskich gazetach entuzjastyczne artykuły o fantastycznej walce polskich lotników. Wtedy już pod koniec sierpnia 1940 roku do akcji wszedł słynny Dywizjon 303.

- Ojciec interesował się lotnictwem?

Marek: Skądże! Ale zgłosił się do gen. Władysława Sikorskiego z prośbą o możliwość spotkania z lotnikami. Czuł nosem, że to doskonały temat. Nawet pomyślał, że to grubo spóźnione starania, bo w Anglii byli już polscy pisarze specjalizujący się w tematyce lotniczej. Tymczasem okazało się, że był pierwszy. Wziął aparat i pojechał do bazy w Northolt - zresztą ta baza lotnicza istnieje do dziś pod Londynem. Polacy byli na pierwszej linii frontu, bronili samego Londynu. Lotnicy ojca przyjęli serdecznie i wiele z nim rozmawiali, tym bardziej, że znali go już z przedwojennych książek podróżniczych.

- A trafić podczas wojny na pisarza, to jakby zagwarantować sobie pamięć na pokolenia.

Marek: Oczywiście i dlatego z nim chętnie rozmawiali. To nie były manewry, tylko regularna wojna - wylatywali w bój i nigdy nie było wiadomo, czy wrócą, więc się ucieszyli, że ktoś ich upamiętni, opisze. A ojciec był z nimi w najbardziej krytycznych dniach bitwy. Kiedy wracali i na gorąco opowiadali, on pilnie notował to, co się działo podczas ich lotu. I tak powstała ta książka - reportaż z podniebnego pola walki.

- Musiały się narodzić jakieś męskie relacje.

Marek: Ojciec serdecznie zaprzyjaźnił się z dowódcą dywizjonu Witoldem Urbanowiczem. Kiedy zmarł w 1985 roku, napisałem do generała Urbanowicza do Nowego Jorku. Odpowiedział mi długim listem, było tego ze 30 kartek - to piękne świadectwo - opowieść o ich przyjaźni. Mimo upływu lat ta więź była wciąż silna i niezwykle serdeczna.

- Zgubiliśmy wątek Panów narodzin przy okazji pisania książki.

Arkady: Wracajmy więc do Londynu. Nasi rodzice mieli tu mieszkanko, bo ojciec poznał mamę w czasie wojny w 1940 roku i do tego właśnie mieszkanka przychodził Urbanowicz. Mama była Włoszką, nie znała języka polskiego, a ojciec pisał już książkę, natomiast mama mu pomagała, na ile mogła, przepisując słowo w słowo, litera po literze nie znając ni w ząb języka. Ojciec pisał ręcznie, a mama przepisywała na maszynie… Ale siła uczucia była ogromna... Książka ukazała się najpierw oczywiście w języku polskim, ale szybko została przetłumaczona na angielski. W wersji polskiej była przerzucana do kraju i tam powstały jej przedruki. „Dywizjon 303” drukowano w podziemnych wydawnictwach - 4 były warszawskie i jedno kieleckie. To było po kilkaset egzemplarzy - one przechodziły z rąk do rąk. Jak to w konspiracji. W lasach radomskich został zrzucony pierwszy egzemplarz. Książka odegrała wielką rolę w krzepieniu polskich serc.

Marek: I nie tylko polskich. Książka była swoistym żołnierzem, Anglicy potrzebowali sojusznika. Naturalnym wydawała się Francja. W Londynie jest pomnik z tablicą zawierającą nazwiska wszystkich lotników walczących w bitwie o Anglię, wśród setek jest najwięcej Anglików, zaraz potem Polaków - 145, no i Czechów - 80, a Francuzów - kilkunastu! Dywizjon 303 to była najbardziej skuteczna jednostka i dlatego ojcu się spieszyło, żeby książka jak najszybciej się ukazała.

- Wielu z nas książkę zna od lat szkolnych, bo to przecież była lektura, ale przynajmniej za czasów PRL - chętnie czytana. I aż dziw bierze, że tyle lat nikt nie wpadł na to, aby ją sfilmować.

Marek: Bohaterami są fantastyczni ludzie, z charakterem, niezwykle barwne osobowości i o równie barwnych biografiach. To właściwie gotowy materiał, że tak brzydko powiem, na bohaterów filmowych. Nie byli kryształowi, ale naprawdę nietuzinkowi, superwyszkoleni… Mimo, a właściwie na skutek klęski najpierw wrześniowej, potem we Francji, dodatkowo mieli jakąś nieludzką zaciętość. I do tego dostali o niebo lepszy sprzęt od tego, jakim dysponowali w Polsce i wtedy pokazali, kto tu rządzi i jest najlepszy na świecie - jak potrafią fantastycznie walczyć. Czasem mam wrażenie, że scenariusz na ten film po prostu sam się od dawna pisał. To naprawdę gotowy materiał na epicką opowieść...

- Może zabrakło wątku miłosnego...

Arkady: Ooo!! Teraz będzie, rzecz jasna. Ojciec pisał o walce na gorąco, to jest reportaż, ale przecież film fabularny rządzi się innymi prawami. Akcja tego filmu zaczyna się w 1938 r. w Dęblinie - tu jest początek: legenda dywizjonu zrodziła się w legendarnej szkole. Trzeba pokazać, skąd wzięli się tacy fantastyczni lotnicy.

- Mówił Pan, że Polska, w porównaniu z innymi krajami Europy, nie miała najlepszych samolotów ani szkoleniowych, ani wojskowych.

Marek: No tak, dzieliła nas od angielskiego lotnictwa przepaść technologiczna, ale Polacy mieli coś, czego nie mieli Anglicy - takie umiejętności, że już we wrześniu w Polsce strącali o wiele lepsze niemieckie maszyny. Niestety, szybko się to skończyło, bo Niemcy zbombardowali lotniska, potem brakowało benzyny, a potem wiadomo - klęska…

- Anglicy nie od razu dopuścili Polaków do walki.

Arkady: Trudno się dziwić… Anglicy liczyli na pomoc, ale początkowo byli bardzo nieufni wobec Polaków, którym krew się gotowała, a wciąż przechodzili jakieś kursy, szkolenia... Bitwa toczyła się już na dobre, a oni ciągle nie brali w niej udziału. Aż w końcu Ludwik Paszkiewicz podczas lotu ćwiczebnego wypatrzył Niemca, wyrwał się, strącił wroga i wrócił. I to było pierwsze zestrzelenie Dywizjonu 303 - 30 sierpnia 1940 r.

Marek: Dostał naganę, ale nieoficjalnie poklepano go po ramieniu: fajnie jest, jutro będziecie walczyć!

Arkady: I jak dosiedli tych supernowoczesnych szybkich i zwinnych hurricanów, natychmiast pokazali, co potrafią.

Marek.: Anglicy się pomylili, myśleli, że nasi lotnicy są frustratami po przegranej kampanii wrześniowej, potem klęsce we Francji - na dodatek nie znali języka, nie radzili sobie czasem z supernowoczesnymi myśliwcami, bo sami w Polsce latali na znacznie starszych, więc Anglicy myśleli, że ich trzeba szkolić i szkolić.

- Ale problem na pewno nie leżał w umiejętnościach pilotów. Bo przecież oni na swych PZL P.11 we wrześniu 39 roku często nie mogli nawet dogonić bombowców niemieckich, a i tak zestrzelili ponad 100 samolotów.

Marek: Bo Dęblin to była legenda - brali tam najlepszy, że tak powiem, materiał ludzki. Sito było ogromne. Niesłychanie wysoko była postawiona poprzeczka - i co do zdrowia ogólnego, i co do wzroku, i walorów psychiczno-mentalnych. Proszę sobie wyobrazić, że lotnicy w Dęblinie musieli np. lecieć związani liną blisko siebie i wykonywać jakieś ewolucje.

Arkady: Albo lecieli jeden na drugiego i zdawał egzamin ten, który najpóźniej dokonał uniku. Jak komuś puszczały nerwy i schodził z toru z daleka, wiadomo było, że nie nadaje się na pilota myśliwca. Jeżeli ktoś wolniej reagował, szedł do bombowców. A dzięki fantastycznemu wzrokowi podczas walki z daleka dostrzegali przeciwnika. Byli wszyscy jednakowo doskonale wyszkoleni - to była elita elity o wybitnych uzdolnieniach bojowych. I potem wychodziło to podczas bitwy o Anglię. Anglicy strzelali z 300-400 metrów, a Polacy podchodzili do Niemców nawet na 50 m i jak przygrzali, to wróg nie miał szans.

- Trudno będzie pokazać taką walkę w filmie.

Marek: W filmie zapewne również zagra komputer, ale pamiętajmy, że minuta efektów to 100 tys. złotych, a to wcale nie jest tanio.

Arkady: Wśród rekwizytów jednym z najważniejszych jest samolot, nasz został już obfotografowany z każdej strony, kto wie, czy go nie wypożyczą do kręcenia - budowniczy Janek Bromski z Suchego Lasu ma już umowę z producentem i buduje przód samolotu z kabiną. Hurricany są jeszcze w Anglii robione, ale są szalenie drogie. Na szczęście myśmy zachowali wszystkie formy. Część pracy więc odpada.

- Tym razem film na pewno powstanie?

Marek: Odpowiem tak: Cieszy nas powstawanie filmu o Dywizjonie 303, zwłaszcza teraz, bo ten temat nie dzieli i nie podzieli Polaków, a ostatnio wszystko nas dzieli. Nie ma chyba nikogo, kto by z dumą nie myślał o tym, czego dokonali nasi lotnicy w bitwie o Anglię.

Fakty

„Dywizjon 303” ukazał się w Anglii w 1942 r. w języku polskim. Szybko został przetłumaczony na angielski, a potem na inne języki. Ostatnie to 30. z kolei wydanie przygotowane w 2009 r. przez Wydawnictwo „Bernardinum” w Pelplinie. W Polsce książka przechodziła różne losy - już w 1948 została wycofana i dostała się na indeks komunistyczny. Po 1956 r. wróciła do księgarń i weszła do kanonu lektur szkolnych.

Jacek Sajmołowicz, producent: Pierwszy klaps może paść jeszcze w czerwcu. Będziemy chcieli sprawdzić, jak latają modele, które widzowie zobaczą na wielkim ekranie. Latem i jesienią filmowcy wybiorą się także do Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, sama historyczna produkcja ma być gotowa w lutym 2017 r. i kosztować ok. 15 mln zł. Na tę chwilę mamy już przygotowany teaser filmu, budujemy kabiny samolotów, a taże modele w oryginalnych rozmiarach. Rozsyłamy też propozycje spotkań do aktorów.

Mirosław Ferić ( 17.06. 1915 - 14.02. 1942) Absolwent szkoły w Dęblinie. 3 września 1939 r. stoczył pierwszą walkę. Po klęsce wrześniowej uciekł do Rumunii, a potem przez Francję w 1949 r. dotarł do Anglii. W czasie wojny zestrzelił 9 samolotów. Zginął śmiercią lotnika w trakcie lotu treningowego.

Witold Urbanowicz (30.03.1908-17.08.1996) Po klęsce we wrześniu 1939 przekroczył granicę Rumunii. Brał udział w obronie Francji, a po jej klęsce dostał się do Anglii. Był dowódcą eskadry, a później Dywizjonu 303. Podczas Bitwy o Anglię zestrzelił dwa razy w ciągu jednego dnia po 4 samoloty. W 1946 osiadł na stałe w Nowym Jorku. W trakcie wojny zestrzelił 18 samolotów na pewno i 2 prawdopodobnie.

Jan Zumbach (15.04 1915 - 3.01.1986) Przeszedł drogę przez Rumunię i Francję. W Anglii formował Dywizjon 303. Podczas jednego z lotów nad Francją został zaatakowany przez pięć myśliwców. Cudem uszedł z życiem. Po wojnie mieszkał w wielu krajach. Miał firmę transportową, dyskotekę, restaurację, był... przemytnikiem, najemnikiem.... O tym wszystkim pisze w swych wspomnieniach pt. „Ostatnia walka”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski