Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fanki szalały, po autografy wchodziły po rynnach

Redakcja
Urodził się w 1946 r. W 1963 r. z Krzysztofem Krawczykiem i Marianem Lichtmanem założyli zespół Trubadurzy. Nagrali takie przeboje jak: „Kasia”, „Znamy się tylko z widzenia”, „Słoneczniki”, „Krajobrazy”, „Byłaś tu”, „Kim jesteś”, „Cóż wiemy o miłości”.
Urodził się w 1946 r. W 1963 r. z Krzysztofem Krawczykiem i Marianem Lichtmanem założyli zespół Trubadurzy. Nagrali takie przeboje jak: „Kasia”, „Znamy się tylko z widzenia”, „Słoneczniki”, „Krajobrazy”, „Byłaś tu”, „Kim jesteś”, „Cóż wiemy o miłości”. Fot. Grzegorz Gałasiński
Rozmowa z Sławomirem Kowalewskim, jednym z założycieli zespołu Trubadurzy.

- Nie chce się wierzyć, że skończył pan 70 lat i ma za sobą pół wieku występów na scenie muzycznej...

- Taka jest prawda. Mojej świętej pamięci kolega Czesław Niemen śpiewał: Bo czas jak rzeka, jak rzeka płynie....

- Jak zaczęła się ta przygoda z muzyką?

- Jeszcze w podstawówce grałem na mandolinie w szkolnym zespole. Była to Szkoła Podstawowa nr 26 w Łodzi, na dawnej ul. Zakątnej. Wybrałem się kiedyś na film w „W rytmie rock and rolla”. Miałem wtedy 12-13 lat. Główną rolę grał w nim piosenkarz Tommy Steele. Tak mnie zafascynował, że ten film obejrzałem kilka razy. Rzuciłem mandolinę i zacząłem oglądać się za gitarą. Tak namawiałem rodziców, że w końcu mi tę gitarę mi kupili. Wcześniej trzeba jednak tę gitarę znaleźć. Nie było to łatwe. Nie sprzedawano ich sklepach. Gitarę kupiłem od marynarza. On też wyrysował mi pierwsze gitarowe chwyty.

- Miał pan już gitarę i co dalej?

- Przyszedł czas na występy podczas „Spotkań z piosenką”. Prowadził je Cezary Juszyński, a na fortepianie grał Czesław Majewski, znany potem m.in. z „Kabaretu Olgi Lipińskiej” czy programu „Śpiewające fortepiany”. Zacząłem grać też w zespole jazzowym Tiger Rag. Dawaliśmy koncerty. Mnie jednak ciągnęło do muzyki rozrywkowej. Założyłem zespół Słoneczni, w którym solistką była Sława Mikołajczyk.

- Jak poznał pan Krzysztofa Krawczyka i Mariana Lichtmana?

- Pierwszego poznałem Mariana. Było to na „Spotkaniach z piosenką”. Śpiewał piosenki Elvisa Presleya, który był jego idolem. Nawiązaliśmy przyjacielskie kontakty. Zaczął występować w moim zespole Twist Chicken. Nazwaliśmy zespół po angielsku, bo taka była moda. Na jednej z prywatek usłyszałem zespół The Beatles. Kolega miał singla Beatlesów! Miał rodzinę w Anglii i przesłali mu płytę. Początkowo Beatlesi mnie nie zachwycili.

Gdy posłuchałem ich jeszcze raz to już zmieniłem zdanie... Z czasem zobaczyłem Beatlesów na zdjęciu. Zobaczyłem trzech gitarzystów i perkusistę. Pomyślałem, że może założyć taką kapelę? Na te „Spotkania z piosenką” chodził także Krzysiek Krawczyk. Miał dobry głos. Zaproponowałem, że założymy zespół wzorowany na Beatlesach. Ale Krzysiek nie grał na gitarze, więc zaproponowałem, że go nauczę. Zbliżało się lato, pojechaliśmy do Mielna.

Zabraliśmy dziewczyny, by nie było nam smutno. Nad morzem uczyłem Krzysztofa grać na gitarze. Miał duże problemy z tzw. chwytem barre. Wpadłem na pomysł, że będę mu na noc wiązać rękę ręcznikiem do gryfu. I Krzysztof spał z tą gitarą. Oczywiście nie każdą noc, ale chyba więcej razy spał z gitarą niż z dziewczyną. Jest zdolny, więc szybko opanował grę na gitarze. Pojawił się problem z gitarą solową. Znałem Jurka Krzemińskiego, który miał zespół Komety.

Zapytałem, czy chce zagrać u nas. Tam w Mielnie ja już komponowałem muzykę dla naszego zespołu, a Krzysiek pisał teksty. Gdy Jurek zobaczył nasz repertuar, to postanowił zagrać z nami. Ale pojawił się nowy problem.

- Jaki?

- Kogo wziąć na perkusistę. Padło na Mariana. On jednak nie chciał o tym słyszeć. Mówił, że jest gitarzystą, a na perkusji niech gra „Krawiec”. Zacząłem mu tłumaczyć, że Ringo Star gra na perkusji i śpiewa. Marian upierał się bardzo. Wybrałem się do jego taty. Powiedziałem: Panie Stasiu mamy zespół i chcemy, by syn u nas grał...

Pojechałem z panem Stasiem do sklepu Szpadelskiego po perkusje. Był zdziwiony, że składa się z aż tylu części. Pan Lichtman zaznaczył, że nie kupi całej perkusji. Nie był pewien, że syn nauczy się na niej grać. Nie kupił centralnego bębna... Marian zaczął grać, bardzo dobrze sobie dawał radę. A, że nie miał tej sekcji rytmicznej, to tak mocno uderzał w podłogę nogą, że tę sekcję imitował. Po koncercie tata kupił mu tę brakującą część perkusji.

- Kto wymyślił nazwę zespołu?

- Na początku grał z nami nieżyjący już Bogdan Borkowski, który potem związał się z „No To Co”. To on wpadł na pomysł, by zajrzeć do encyklopedii. Znaleźliśmy w niej określenie: skaldowie, minnesingerzy i trubadurzy. Najbardziej podobała mi się ta ostatnia nazwa i tak zostaliśmy Trubadurami.

- Gdy staliście się sławni, nagrywaliście kolejne przeboje, byliście panami życia...

- Nie ukrywam, że gdy na przykład po koncercie przyjeżdżaliśmy do Grand Hotelu w Sopocie, to wszyscy w barze pili pierwszego drinka na nasz koszt. Przychodziliśmy tam, by się odprężyć. Oczywiście były kobiety, wino i śpiew... Fanki szalały. Po autografy wchodziły do nas do hotelu po rynnie. Na czworakach przechodziły przed recepcją...

- Mogliście przejść ulicą?

- W Łodzi też było dosyć spontanicznie. Jeden z pierwszych, dużych naszych koncertów miał miejsce w łódzkiej Filharmonii. Tłum był tak wielki, że ul. Narutowicza nie mogły przejechać tramwaje. Gdy graliśmy w muszli koncertowej w parku im. Poniatowskiego, fani zapalili pochodnie, a od nich zajmowały się ławki. Milicyjne psy uciekły. Estrada Łódzka musiała płacić odszkodowanie! Prawie 10 tysięcy złotych za zniszczone ławki. A to był 1965 rok. Ta nasza popularność była już trochę męcząca. Po koncercie musieliśmy uciekać tylnym wyjściem, bo trudno było dać autografy ponad 500 osobom. A graliśmy po dwa-trzy koncerty dziennie. Byliśmy bardzo zmęczeni.

- Potem odszedł Krzysztof Krawczyk

- Zacznę od początku. Pojechaliśmy na koncerty do Związku Radzieckiego. Wprowadzono przepis, który uniemożliwiał nam zamianę rubli na bony walutowe PKO. W ZSRR kupiliśmy więc dolary. I mieliśmy kontrolę na Okęciu. Zabrano nam dolary. Ale aby wytłumaczyć tę sytuację, trzeba się jeszcze cofnąć.

Graliśmy na Śląsku, podczas święta „Trybuny Robotniczej”. Głównym gospodarzem był Edward Gierek, wtedy pierwszy sekretarz PZPR w Katowicach. Przyszedł do nas po koncercie, pogratulował i zaprosił nas do stołu. Powiedział, że jak będziemy mieć problemy to możemy się do niego zwrócić, bo jesteśmy jego kochanym zespołem. Gdy został I sekretarzem KC PZPR to powiedzieliśmy, że mamy problem z walutami. On stwierdził, że tak załatwi to z ministrem spraw zagranicznych, że za koncerty w ZSRR będziemy mogli sobie kupić wołgę. Słysząc zapewnienia Gierka przywieźliśmy z ZSRR te dolary.

- Edward Gierek wam pomógł przy tej sprawie z dolarami?

- Po pół roku oddano nam te dolary, ale nie za sprawą Gierka. Nasza sprawą zajął się znany adwokat, który kiedyś pracował w ministerstwie finansów. Znalazł odpowiedni paragraf, który pozwalał oddać nam pieniądze. Po tej całej sprawie dostaliśmy embargo, zakaz występów. Wydał go pan Ikanowicz, dyrektor departamentu teatru i estrady. Zrobił to nie czekając na wyjaśnienie sprawy. Nie mogliśmy występować przez pół roku w Polsce, za granicą. Byliśmy załamani. Powiedziałem temu panu, że lepiej już by wsadził nas do więzienia, niż wydał taki zakaz. A w tym czasie mieliśmy jechać do Londynu... Nic z tego nie wyszło. Wtedy ktoś namówił Krzyśka, żeby robił karierę solową. Ja z Marianem zostałem. Wycofał się też Rysiek Poznakowski. Rok po tym za granicę wyjechał Marian...

- Minęły lata, pan dalej śpiewa, nie tylko z Trubadurami...

- W naszym wieku mamy zajęcia w podgrupach, ale dalej traktujemy się jako rodzina, dalej gramy z Trubadurami, choć ze starego składu został tylko Marian i ja. Doszli Jacek Malanowski i Piotr Kuźniak. Gramy koncerty jako Trubadurzy. Mimo wszystko nasza przyjaźń z Krzysztofem i Marianem przetrwała.

- W pana ślady poszła córka?

- Tak. Kama została aktorką, ukończyła łódzką Szkołę Filmową. Występuje w kaliskim Teatrze im. Bogusławskiego. Zagrała m.in. w filmie „300 mil do nieba” czy „Europa, Europa”. Druga z moich córek Maja poszła w zupełnie innym kierunku. Mam też trzy wnuczki: Marysię, Sonię i Kaję oraz wnuka Maksa. Może one pójdą w moje ślady?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski