Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fantazje babci Masi

red
Anna i Leopold Stuhrowie - pradziadkowie Jerzego Stuhra Zdjęcia z domowego archiwum autora
Anna i Leopold Stuhrowie - pradziadkowie Jerzego Stuhra Zdjęcia z domowego archiwum autora
Masia, jak wszystkie żony zgładzonych w Katyniu polskich oficerów, mogła uważać się za wdowę i ponownie wyjść za mąż. Tymczasem Oskar miał wciąż problem z uzyskaniem kościelnego unieważnienia małżeństwa z niemiecką żoną Elsą, choć ta nie chciała utrzymywać z nim żadnych kontaktów.

Anna i Leopold Stuhrowie - pradziadkowie Jerzego Stuhra Zdjęcia z domowego archiwum autora

(Fragment książki "Stuhrowie. Historie rodzinne")

Okres mojego dzieciństwa to w małżeństwie dziadków Masi i Oskara czas gorączkowych zabiegów o zalegalizowanie związku w Kościele. Było to ważne zwłaszcza dla babci Masi, jako osoby pochodzącej z rodziny silnie związanej z Kościołem. Jedna jej siostra była zakonnicą, druga prowadziła kościelną ochronkę, a syn trzeciej, brat Dziuni, był księdzem, który zginął, odprawiając mszę świętą w czasie powstania warszawskiego w kościele św. Andrzeja Boboli na ulicy Rakowieckiej.
Początkowo dziadkowie liczyli na wstawiennictwo proboszcza podgórskiego z parafii św. Józefa, do której należeli. Proboszcz Niemczyński był bardzo szanowanym kapłanem. To on jeszcze przed wojną zakupił dla kościoła organy wykonane w Baku, na które swoją cegiełkę wpłacił sam marszałek Piłsudski.
Do proboszcza Niemczyńskiego Masia Stuhr miała specjalne dojście dzięki siostrze Feli, która prowadziła ochronkę na Ludwinowie. Bo w organizację tej ochronki był zaangażowany proboszcz Niemczyński. I bardzo cenił oddanie Feli dla dzieci.
Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że w 1946 roku, gdy Masia z Oskarem rozpoczęli starania o ślub kościelny, proboszcz Niemczyński przekazał pałeczkę w parafii księdzu Franciszkowi Mirkowi, a z tym Oskar miał na pieńku.
Strasznie się dziadek pienił. O co były te kłótnie z księdzem Mirkiem, nie pamiętam, ale wiem, że dotarło to wszystko do biskupa krakowskiego. Potem, gdy został biskupem Karol Wojtyła, dziadek na nowo rozpoczął starania, ale ślubu nie dostał, mimo że świadczył w procesie beatyfikacyjnym Anieli Salawy.
Przed wojną Oskar robił aplikanturę u adwokata Edmunda Fischera, u którego Salawa przez jedenaście lat była służącą. Fischer często wyjeżdżał, a wówczas duże, sześciopokojowe mieszkanie pozostawało pod opieką Oskara i Salawy. W czasie procesu beatyfikacyjnego ktoś rzucił podejrzenie, że owa służąca dopuściła się kradzieży. Faktem było, że często pomagała podobnym jak ona dziewczętom przyjeżdżającym ze wsi do miasta w poszukiwaniu pracy. Dokarmiała biednych, ale jak zaświadczył Oskar w Watykanie, dzieliła się zawsze tylko tym, co sama miała, często oddając innym całą porcję swego wyżywienia. To zeznanie okazało się istotne, bo odrzucało zarzut, ze Salawa mogła dopuścić się kradzieży.
Po tych przesłuchaniach Oskar był już pewien, że ślub kościelny muszą mu dać. I biskup Wojtyła spojrzy nań łaskawszym okiem. Ale dziadek się przeliczył.
Salawa została beatyfikowana przez papieża Jana Pawła II w sierpniu 1991 roku, a Oskar nigdy nie doczekał się pozwolenia na zawarcie ślubu kościelnego z Masią, primo voto Chorąży, z domu Wędrych.
W domu na Celnej zostali tylko Oskar i Masia. Schorowany i prawie całkiem głuchy Leopold wyprowadził się do pielęgniarki, która opiekowała się nim na starość. Mieliśmy wybór: albo dom opieki Helclów, albo ta pani. Znali się od czasów wojny. Mieszkała na osiedlu Oficerskim i wzięła dziadka do siebie, żeby u niej skonał. Starsza kobieta. Chodziliśmy do niej z ojcem. I za to, że mój tata pozwolił, by jego ojciec Leopold poszedł na starość do kochanki, babcia Masia nie wpuszczała nas do domu na Celnej. Obraza była totalna.
Leopold zmarł jesienią 1961 roku. Jego część kamienicy, jak i wszystkie aktywa odziedziczone po Iglickich, przeszły na mojego ojca. Ten jednak nie miał ochoty zajmować się rodzinną posiadłością. Podzieloną szpetnie murem przez żonę po Rudolfie. Ograbioną ze wszystkich rodowych pamiątek podczas wizyt ubeków, którzy w zamian za łapówki przymykali oko na przedwojenną, endecką przeszłość Oskara. Cały kapitał z takim oddaniem, lojalnością i pracą gromadzony od lat osiemdziesiątych XIX wieku przez pradziadków zaczął w tych ponurych, stalinowskich latach nagle topnieć. Gdy dziś o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że destrukcyjnej sile tamtych czasów oparła się tylko rodzina. To ona, a nie materialne zabezpieczenia, pozostała ostoją wartości, mimo wszystkich zawirowań historii.
Nawet restauracja na parterze po pradziadkach została rodzinie odebrana i dogorywała jako społemowska knajpa "Bajka". Czasami wpadałem do niej z kolegami na setkę, gdy kręciliśmy coś w telewizji na Krzemionkach. W 1977 roku nakręciłem w niej jedną ze scen do filmu "Wodzirej".
Dziś znów do nas należy, ale jest w niej filia banku.
Oskar umarł rok po Leopoldzie. 3 października 1962 roku.
Wdowa po nim - Masia - zgodnie ze swoją filozofią, że kobieta bez mężczyzny nic nie znaczy, szybko wyszła ponownie za mąż. Tym razem za bankiera Alfreda Michejdę ze znanego cieszyńskiego rodu, z którego wywodził się zasłużony pastor ewangelicki Franciszek Michejda.
Rodzinne historie mówią, że poznała go, zanim zmarł Oskar. Podobno nieraz miały miejsce na Celnej piekielne awantury z powodu laski Michejdy znajdowanej przez Oskara w kancelarii adwokackiej.
Masia jako świeżo poślubiona żona Michejdy, dobiegająca już siedemdziesiątki, dostała wiatru w żagle. Ze zdwojoną siłą wróciła jej wena artystyczna.
Dowiedziała się, że znajomy Dziuni zakłada zespół Pogodna Jesień. Natychmiast kazała jej zorganizować spotkanie. Przyszła wyfryzowana, wymalowana, zrobiona na cudo. Do zespołu została przyjęta, ale szybko się obraziła, bo nie dostała partii solistki. Wtedy przyszła do mnie i powiedziała: "Jurku, ty znasz tam w »Piwnicy pod Baranami« tego Koniecznego. Niech on mi piosenkę napisze, taką tylko dla mnie, jak dla Demarczyk. Bo widzisz, ja z tymi starymi babkami z Pogodnej Jesieni nie chcę w chórze śpiewać. Ja chcę solo".
Ostatecznie artystyczny wentyl znalazła w szkolnym chórze na Woli Justowskiej.
Małżeństwo z Michejdą było najdziwniejszym z dotychczasowych. Masia potrzebowała głównie społecznej pozycji i zabezpieczenia finansowego tego bankiera. Jego samego jako męża mniej.
Michejda był malutki i Masia strasznie się tego wstydziła. Ona, kobieta postawna, zawsze na wysokich obcasach, chodziła trzy kroki przed nim. I ciągle w biegu, jakby chciała, by mąż jej nie mógł dogonić.
Ten Michejda umarł na moich rękach. Poszedłem akurat do babci w odwiedziny, a ta poprosiła mnie, bym podniósł go i poprawił poduszkę. Podniosłem i w tym momencie on umarł. Był taki chudziutki, leciutki jak piórko.
Po Michejdzie została Masi obsesja poszukiwania ukrytych dolarów. Ile ona się o tym nagadała. Kazała mi kopać w piwnicy, bo jej się wydawało, że jakiś znak znalazła, jakiś krzyżyk na cegle i była przekonana, że tam na pewno zakopany był skarb Michejdy.
Oczywiście żadnego skarbu nie znalazła. Za to w tajemnicy przed nami znalazła ogłoszenie matrymonialne w jakiejś gazecie. I nikt się nie obejrzał, a tu już czwarty mąż był, poznaniak. Okazał się oszustem. Ależ byliśmy umęczeni tymi ekscesami miłosnymi naszej babki. Na szczęście miała dar przeżywania swoich mężów. I ten czwarty dość szybko zniknął z naszego życia.
Wtedy pojawił się piąty. Miłość jej życia — tak zawsze mówiła o profesorze Stanisławie Czernym, ojcu słynnej pianistki Haliny Czerny-Stefańskiej.
Masia miała wtedy ponad osiemdziesiąt lat. Czernego poznała dużo wcześniej. Dzięki córce, a mojej mamie, która właśnie u profesora uczyła się gry na pianinie. Podobno potrafił bić uczniów linijką po rękach. Mama go nie znosiła, ale dla babci Masi okazał się najlepszym mężem. Nie pozwoliła mu odstępować się na krok.
Gdy Masia umierała i opiekowała się nią moja mama, babcia zrobiła jej straszną awanturę. Za to, że mama kazała temu staremu, umęczonemu Czernemu odpocząć w drugim pokoju.
- On musi przy mnie być! Musi mnie za rękę trzymać! Niech nikt nie waży się go ode mnie oddzielać - wołała babcia na łożu śmierci.
Gdy ostatni raz wiozłem Masię ze szpitala, prosiła, by obwieźć ją po Krakowie: na Wolę Justowską, na Rynek Podgórski, na Celną, na Salwator, kopiec Kościuszki i na Pędzichów, gdzie się wychowała w sklepiku spożywczym swoich rodziców. Jakby chciała całe swoje życie zza okien samochodu raz jeszcze zobaczyć.
Babcia Masia zmarła w listopadzie 1976 roku. Pochowano ją w rodzinnym grobowcu jako Marię z Wędrychów Stuhr Michejdę-Czerny.
Jej ostatni mąż zmarł dwa lata później.
Wraz ze śmiercią babci Masi los kamienicy na Celnej stanął pod znakiem zapytania. Trzej bracia Stuhrowie już nie żyli. Jedynymi potomkami rodziny byli: mój ojciec, jego syn, czyli ja, i mój urodzony w czerwcu 1975 roku syn Maciek.
Ojciec nie chciał na Celną już nawet chodzić. Uczynił mnie swym pełnomocnikiem we wszystkich spadkowych sprawach. Sprowadzało się to do tego, że przelewałem mu na konto część wpływów z prowadzenia kamienicy. Ta kamienica, gdzie miało miejsce tyle rodzinnych namiętności, konfliktów, pasji, miłości, nagle stała się nam obca. Zamieszkali w niej obcy ludzie. Wymknęła się nie tylko z naszych rąk, ale także myśli i uczuć.
Dopiero, gdy Piotr Łazarkiewicz zaprosił mnie do swojego projektu nakręcenia przez reżyserów związanych z Krakowem dziesięciominutowych filmów o tym mieście, uświadomiłem sobie, jak ważnym miejscem jest dla mnie rodowa posiadłość. Od razu pomyślałem, że nakręcę film o krakowskiej kamienicy i mieszkającej w niej emerytce, której prototypem miała być babcia Masia.
O tym, jak staruszeczka wycina koronkowy kołnierzyk z kartki papieru i zakłada go do czarnej bluzki, bo moja babcia Masia tak robiła, gdy nie miała pieniędzy na nową bluzkę. Jak znosi zimno w domu, bo zakręcili gaz i nie stać ją na naprawę urządzeń, ale idzie na koncert w Sukiennicach, bo bez muzyki nie umie żyć. Babcia była dla mnie symbolem walki o utrzymanie odpowiedniej klasy, mimo biedy tamtych czasów. A kamienica, w której mieszkała, symbolem zakorzenienia w tym mieście.
Babcię Masię grać miała Danuta Szaflarska. Pozostałe odcinki tworzyć mieli Andrzej Wajda, Roman Polański, Marta Mészáros. Serial jednak nie powstał, bo cofnięto fundusze na jego realizację.
Kamienica na Celnej zaczęła powoli powracać w posiadanie naszej rodziny po upadku w Polsce komunizmu. I dopiero wtedy to wszystko, co ta kamienica ze sobą niosła, cała ta rodzinna historia, która w niej się tworzyła, znów jakby ożyła. Zacząłem coraz częściej do niej sięgać i zastanawiać się nad dziejami mojej rodziny.
Jerzy Stuhr

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski