Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Galicja była dla Niemców małą ojczyzną

Redakcja
Isabel Roeskau-Rydel Fot. Paweł Stachnik
Isabel Roeskau-Rydel Fot. Paweł Stachnik
- Dietlowie, Zollowie, Mehofferowie, Estreicherowie - to niemieckie lub austriackie rodziny przybyłe w XVIII lub XIX w. do Galicji, których potomkowie stali się wybitnymi Polakami i zapisali w polskiej historii i kulturze. A przecież ojcowie lub dziadkowie tych wybitnych Polaków przybyli do Galicji jako cesarscy urzędnicy mający zgermanizować nową prowincję.

Isabel Roeskau-Rydel Fot. Paweł Stachnik

Rozmowa z dr hab. ISABEL ROESKAU-RYDEL*, historykiem z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, badaczką dziejów galicyjskich Niemców, laureatką Nagrody im. W. Felczaka i H. Wereszyckiego.

- To prawda, że wielu Niemców lub austriackich Niemców przybyło do Galicji w charakterze urzędników po włączeniu jej do cesarstwa austriackiego. Nowa prowincja musiała zostać objęta administracją i włączona w system prawny całego państwa. Natomiast pogląd o jej germanizowaniu jest zdecydowanie przesadzony. Najprawdopodobniej powstał on w XIX w. w pismach polskich publicystów, przyjął się i jest powtarzany do dziś, bo pasuje do motywu zmagań polsko-niemieckich. Gdyby jednak Wiedeń rzeczywiście chciał zgermanizować Galicję przysyłałby tu znacznie więcej urzędników, niż to się stało. Podobnym mitem jest obecny do dziś pogląd, że biurokraci wysyłani do Galicji prezentowali wyjątkowo niski poziom (bo w urzędach pozbywano się tych najgorszych). Przekonanie, że rząd wiedeński celowo posyłał do nowego kraju koronnego akurat gorszych urzędników jest bez sensu. Oczywiście, na początku Wiedeń miał problemy ze znalezieniem odpowiednich ludzi, by zbudować administrację według wzoru austriackiego, ale bynajmniej nie leżało w jego interesie przysyłanie tu słabszych urzędników. Wręcz przeciwnie, chcąc w miarę szybko zintegrować nową prowincję należało do niej wysyłać dobry materiał urzędniczy.

- Jak więc było z ową germanizacją?

- Gdyby uważnie spojrzeć na działania Wiednia w Galicji po jej aneksji, to można zobaczyć, że owe działania germanizacyjne ograniczyły się w istocie do wprowadzenia niemieckiego jako języka urzędowego. Wbrew pozorom nie było to takie groźne, bo urzędnicy przysyłani do Galicji musieli też znać jakiś język słowiański (np. czeski), by móc porozumiewać się z ludnością. Do uczenia się niemieckiego zmuszona została tylko wąska warstwa szlachty i inteligencji. Nie musieli oni zresztą posyłać dzieci do szkoły publicznej, bo mieli możliwość zatrudnienia nauczycieli domowych uczących po polsku. Choć oczywiście, chcąc robić potem karierę w administracji, wojsku czy szkolnictwie należało niemiecki znać.

- W swojej książce pt. "Niemiecko-austriackie rodziny urzędnicze w Galicji 1772-1918" uhonorowanej Nagrodą im. W. Felczaka i H. Wereszyckiego opisała Pani proces wchodzenia niemieckich urzędników w polskie środowisko i ich stopniową polonizację. Jak przebiegało to zjawisko?

- Kiedy zaczynałam bliżej zajmować się tą tematyką, moją uwagę zwróciły dosyć popularne twierdzenia XIX-wiecznych publicystów na temat asymilacji Niemców. Chciałam je sprawdzić w oparciu o dokumenty urzędowe, korespondencję oraz wspomnienia zachowane w archiwach i bibliotekach austriackich, polskich oraz ukraińskich. Na przykładzie dziesięciu wybranych rodzin przeanalizowałam procesy akulturacji i asymilacji kolejnych pokoleń rodzin niemiecko-austriackich urzędników w Galicji w latach 1772-1918. W przypadku niektórych przedstawicieli tych rodzin procesy te doprowadziły do całkowitej asymilacji. Fenomen "wrośnięcia" w grupę odmienną narodowościowo był możliwy, bowiem pomimo faktu, że w urzędach i szkolnictwie obowiązywał język niemiecki, to język polski był w Galicji nadal głównym medium komunikacji. Potomkowie przybyłych z Austrii urzędników od najmłodszych lat stykali się z miejscowym językiem i kulturą przez kontakty szkolne z polskojęzycznymi kolegami, a nawet wcześniej - poprzez opiekunki i służbę domową. Powodowało to najczęściej, że polski stawał się ich drugim językiem. Za tym szło utożsamienie się z polskością i przyjęcie polskiej narodowości za własną.
- Często drogą do polonizacji było małżeństwo z Polką. Czy niemieccy urzędnicy często żenili się z Polkami?

- Istnieje takie stereotypowe wyobrażenie o Niemcu, który zaraz po ślubie z Polką bardzo szybko się akulturował oraz że dzieci pochodzące z takiego związku stawały się dobrymi Polakami, a czasami nawet wrogami narodowości własnego ojca. Oczywiście mogło tak być i często bywało, ale nie jest to jakaś stuprocentowa reguła. Wybór narodowości w rodzinie dwujęzycznej zależał oczywiście od indywidualnego podejścia wybierającego. Zdarzało się, że jeden brat wybierał polskość, a drugi niemieckość. Tak było np. z braćmi Dietlami, Józefem i Franzem, których matka była Polką. Józef wybrał polskość i bardzo się dla niej zasłużył, Franz całe życie był Niemcem. Tak też było z braćmi Mehofferami: Józefem, Viktorem i Wilhelmem. Józef został znanym polskim malarzem, a jego bracia osiedli w Wiedniu i, ku zgryzocie swojej polskiej matki, uważali się za Niemców.

- Do legendy przeszli synowie niemieckich urzędników, którzy po wybuchu powstania listopadowego uciekali z domu, by przekraść się do Królestwa i przyłączyć do powstania. Na ile takie zachowanie było typowe, czy też możemy mówić raczej o incydentach?

- W samym Lwowie kilkudziesięciu młodych Niemców, studentów i praktykantów gubernialnych, ale też i żołnierzy, przyłączyło się do powstania. W stolicy Galicji największe emocje wywoływały ucieczki synów urzędników znanych z lojalności wobec rządu wiedeńskiego. Najgłośniejszym przypadkiem był chyba Józef Reitzenheim, syn radcy gubernialnego Wilhelma Reitzenheima i Juliany Josefy z domu Hörding, który uciekł do Królestwa i wziął udział w powstaniu. Potem, żyjąc na emigracji po 1831 r. w Szwajcarii, Anglii i Francji, mając żonę Angielkę, do końca życia poświęcił się sprawie polskiej i wziął również udział w powstaniu styczniowym. Był też Moritz Ostermann (poległ w sierpniu 1831 r. w walkach), syn starosty Johanna Georga von Ostermanna, synowie kierownika więzienia kryminalnego Josepha von Pressen lub syn radcy gubernialnego Josepha Van Roya. Nie był to masowy fenomen, ale fakt, że wśród powstańców znaleźli się synowie urzędników niemieckich, wywołał ogromną sensację we Lwowie i w całej Galicji. Zresztą sam Reitzenheim napisał w krótkich wspomnieniach o sympatii wśród niemieckich urzędników i wojskowych dla dążeń niepodległościowych Polaków. Zajmowane stanowisko nie pozwalało im jednak na otwarte okazywanie uczuć demokratycznych i patriotycznych, ponieważ poważnie nie byli majętni i dysponowali wyłącznie dochodami, jakie przynosiła im służba państwowa.

- Prócz niemieckich urzędników w Galicji mieszkali również niemieccy koloniści osadzeni tutaj przez cesarza Józefa II. Czy zdarzały się jakieś konflikty o podłożu narodowościowym między nimi a polskimi sąsiadami?
- Wydaje się, że to współżycie przebiegało bez konfliktów tego typu. Życie na wsi lub w małym mieście zbliżało ludzi do siebie. Niemieccy koloniści z czasem uczyli się polskiego, a nawet niekiedy ukraińskiego. Zdarzali się galicyjscy Niemcy władający trzema językami, a nawet czterema, bo mówili też trochę po żydowsku. Raczej nie było antagonizmów. Zajmuję się teraz badaniem dziejów galicyjskich Niemców w okresie 20-lecia międzywojennego i okupacji. Niemieccy koloniści mieszkali tu bowiem nadal po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Galicja była dla nich małą ojczyzną. Utrzymywali niemiecką kulturę, specyficzne obyczaje wywodzące się zresztą z rejonu ich pochodzenia, oraz język jeszcze w okresie międzywojennym. Chciałabym też zbadać, jak wyglądało ich życie podczas okupacji i jaki był ich stosunek do niemieckich władz okupacyjnych podczas II wojny światowej. Podczas zorganizowanej niedawno na Uniwersytecie Pedagogicznym konferencji "Pogranicze etniczne i kulturowe w Polsce w świetle historii i literatury: Polacy - Niemcy - Żydzi" przygotowaliśmy panel "Spotkanie ze świadkami II wojny światowej". Zaprosiłam na nie dwóch galicyjskich Niemców, którzy urodzili się we Lwowie, a podczas wojny chodzili w Krakowie do szkoły. Ich wspomnienia - przedstawicieli społeczności, której już nie ma: niemieckiej mniejszości w Małopolsce - były niezmiernie ciekawe. A sama konferencja poświęcona była rozmaitym aspektom obecności w Polsce Niemców i Żydów i badaniom nad nimi. Nie tylko historycznym zresztą, także literackim, muzycznym czy etnograficznym. Oprócz urzędników i kolonistów do Polski przyjeżdżali bowiem także niemieccy rzemieślnicy, muzycy, malarze. Mało kto wie, że syn Wolfganga Amadeusza Mozarta, Franz Xaver Wolfgang Mozart, przez 25 lat pracował jako nauczyciel gry na fortepianie we Lwowie.

Rozmawiał Paweł Stachnik

CV

*Dr hab. ISABEL RÖSKAU-RYDEL - urodziła się w Bochum, studiowała historię Europy Wschodniej i Południowej oraz filologię słowiańską i baltologię w Monachium, Moguncji i Krakowie. Jej praca magisterska poświęcona była stosunkom polsko-litewskim w latach 1918-1939, a doktorat życiu kulturalnemu, oświatowemu i naukowemu we Lwowie w okresie 1772-1848. Od 2005 r. pracuje w Instytucie Neofilologii i Instytucie Historii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Jej książka "Niemiecko-austriackie rodziny urzędnicze w Galicji 1772-1918. Kariery zawodowe - środowisko - akulturacja i asymilacja" otrzymała w grudniu 2011 r. przyznawaną w Krakowie prestiżową Nagrodę im. Wacława Felczaka i Henryka Wereszyckiego dla najlepszej książki dotyczącej dziejów Europy Środkowo-Wschodniej w XIX-XX w. Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski