Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głos ma towarzysz kałasznikow

Andrzej Kozioł
Najsłynniejsza broń. Kałachy z Collegium Novum. Popisy sztukmistrza z Bukówki. Wielka Rodzina AK 47. Z sierżanta generał. Cerkiewny order za narzędzie szatana.

W tamtych czasach, na początku lat sześćdziesiątych, w murach czcigodnego Collegium Novum mieściło się Studium Wojskowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na parterze sale wykładowe, w podziemiach magazyny, w których na studentów czekały mundury, buty podkute solidnymi ćwiekami, saperki, maski gazowe i pistolety maszynowe Kałasznikowa. Kalekie, pozbawione iglic, z przewierconymi komorami na- bojowymi.

Kiedy zbliżało się strzelanie, z magazynów VI Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej przywożono sprawną broń. Lekko tłustawą od smarów, ze składanymi kolbami, dla wojsk desantowych, co wprawiało w dumę tych z nas, którzy lubili wojsko i strzelanie. Zdarzali się wielcy miłośnicy strzelaniny, którzy wręcz żebrali o ślepe naboje, zwane ślepakami, aby nonszalancko ostrzeliwać wieś Tonie, na której skraju rozłożył się nieprzyjaciel, z całą pewnością pododdział NATO.

Ten wrogi wówczas pakt wojskowy, zdaniem naszych dowódców, szczególnie upodobał sobie podkrakowską wieś, ale gdyby doszło do prawdziwej wojny, przeciwnicy nie mieliby szans. Absolwenci Studium Wojskowego UJ znali tu każdy kamień, każdy krzaczek, każdą tajemnicę. Na przykład najkrótszą drogę do wiejskiego sklepiku, dobrze zaopatrzonego, ale nie w zakąski, co i tak nie miało znaczenia, bo major Proniewicz, autentycznie noszący militarne imię Napoleon, nie zakąszał.

My, niechętni do strzelaniny, zabezpieczaliśmy lufy jakimiś koreczkami z drewna, z papieru, aby, broń Boże, nie dostało się do nich jakieś świństwo. Nie wiedzieliśmy, że Amerykanie podczas wojny wietnamskiej chronili swą broń przy pomocy prezerwatyw, ale gdybyśmy nawet wiedzieli, taka profanacja kałasznikowa była niemożliwa. Po ćwiczeniach my, niechętni do strzelania, przeżywaliśmy chwile słodkiego nieróbstwa, podczas gdy miłośnicy strzelaniny musieli rozebrać kałasznikowa na kawałki, oczyścić, zakonserwować...

W tej sztuce nikt nie mógł dorównać pewnemu zawodowemu oficerowi z podkieleckiej Bukówki. To tam elewom Studium, nadawano ostateczny szlif, po którym czekał nas rozbrat z kałasznikowem, którą miała zastąpić przywieszona do pasa oficerska tetetka. Od czasu do czasu sztukmistrz z Bukówki rozpościerał na trawie brezentową płachtę, kładł na nią kałacha, po czym rozkazywał, aby mu zawiązać oczy. „Mocno! – krzyczał. – Mocniej, żebym nic nie widział!”

Kiedy już wyglądał, jakby grał w ciuciubabkę, zastygał z uniesionymi w górę ramionami, niczym dyrygent przed rozpoczęciem koncertu, niczym ksiądz Skarga na obrazie Matejki. Po chwili jego ręce opadały, chwytały broń. Kilka ruchów i kałasznikow rozpadał się na części. Znów kilka ruchów, pewnych, ale pieszczotliwych jednocześnie i wszystkie części wracały na miejsca, tworząc dobrze nam znaną metalowo-drewnianą całość, a kapitan (może major, kto to dzisiaj pamięta) zrywał z oczu przepaskę, prezentując pełną zadowolenia minę cyrkowego prestidigitatora, któremu udała się szczególnie trudna sztuczka.

Nikt z nas nawet nie próbował dorównać sztukmistrzowi z Bukówki, jednak musieliśmy – nawet wyrwani ze snu, jak mówił osławiony pułkownik Siwak – wyrecytować podstawowe dane kałasznikowa.

Znaliśmy oczywiście kaliber – 7,62 milimetra. Wiedzieliśmy, że łukowy magazynek kryje 30 pocisków, ale tak naprawdę jednym naciśnięciem języczka spustowego („Języczek spustowy, pamiętajcie podchorąży! Żaden cyngiel!”) można posłać w stronę nieprzyjaciela 31 kul, licząc dodatkowy pocisk w komorze nabojowej.

Każdy, nawet zaciekły antymilitarysta obudzony ze snu, potrafił wyrecytować długość kałacha, i to w dwóch wersjach, ze składaną i stałą kolbą.

Wiedzieliśmy – i czuliśmy podczas forsownych marszów – że to diabelstwo (Kto nazwał karabin narzędziem szatana? Oczywiście podchorąży Gałczyński!) waży 3,8, a z pełnym magazynkiem nawet 4,3 kilograma.

Jednego nie wiedzieliśmy – ćwicząc chwyty kałachami z magazynu w Collegium Novum, strzelając na prastarej, jeszcze austro-węgierskiej strzelnicy na Woli Justowskiej – że trzymamy w dłoniach legendę.

Minęło kilka dziesięcioleci, świat skurczył się niczym zeschnięte jabłko, zamiast jednego mamy w telewizorze setki kanałów i jeżeli zechcemy obejrzeć jakikolwiek informacyjny program, zapewne zobaczymy ludzi uzbrojonych w kałasznikowy, strzelających z nich, ludzi w mundurach i cywilnych ubraniach („cywilnych mundurach” – jak mówili oficerowie Studium Wojskowego UJ). Czarnoskórych, białych, Arabów, Azjatów. Ba, nawet dzieci. Na całym świecie. Pod palmami, na piasku pustyni, w zaśnieżonych miastach Ukrainy. Kałach trafił nawet na flagę Mozambiku, obok motyki i książki, stanowiąc razem z nimi przejrzysty symbol źródeł bytu państwa.

Także Hezbollach odwołuje się do kałasznikowa; zaciśnięta dłoń podnosi karabin podobny do kałacha.

Od czasu do czasu z telewizora, z radioodbiornika runie piosenka Gorana Bregovica z filmu „Underground” Emira Kusturicy zatytułowana „Kalashnikov”. Nic dziwnego, kiedy w byłej Jugosławii wszyscy walczyli ze wszystkimi, głos miał, uciekając się do parafrazy słynnego wiersza, przede wszyskim towarzysz kałasz-nikow. Podobnie jak u Majakowskiego towarzysz mauzer:

W gadaniach robimy pauzę.
Ciszej tam, mówcy!
Dzisiaj ma głos
Towarzysz mauzer.

Mówiąc najkrócej i używając modnego słowa, stał się kałasznikow bronią kultową, no bo skoro są kultowe knajpy, kultowe filmy, kultowe piosenki i kultowe powieści, mogą być też kultowe karabiny...

Prawdę mówiąc, odmian tego karabinu, pistoletu automatycznego, automatu (potocznie używano wszystkich tych nazw) było sporo, podobnie jak sporo było jego producentów.

Do wspólnego worka wrzucono pierwowzór, sowiecki AK-47 i jego licznych krewnych: AKM, AKS, chiński Typ 56, północnokoreański Typ 58, Typ 68, produkowany w NRD Mpi-K, węgierski AMD, polski kbk AK. Do licznej rodziny kała-sznik owa należała też broń produkowana poza obszarami tak zwanej wspólnoty krajów demokracji ludowej: misr z Egiptu, iracki tabuk, jugosłowiański M70.

Ściśle mówiąc, prawdziwy AK 47 był pierwszym modelem z tej serii i nie jest nawet w przybliżeniu tak rozpowszechniony jak jego późniejsze odmiany. Jednak w debacie publicznej ta nazwa przyjęła się jako skrót oznaczający całą rodzinę broni.

Tak w książce (opasłej, szczegółowej) zatytułowanej „Kałasznikow. Prawdziwa historia najsłynniejszej broni świata,” wydanej niedawno przez „Znak,” pisze C. J. Chivers.

Książka, aż rojąca się od szczegółów, jest monografią niezwykłego fenomenu, kałasz-nikowa , którym od lat czterdziestych walczy cały świat. Przy okazji jest też niezwykłą historią jego twórcy Michaiła Timofiejewicza Kałasznikowa (czy całkiem samodzielnego, skoro mówi się o współudziale wziętego do niewoli niemieckiego konstruktora broni, Hugona Schmeissera?).

Zaczynał jako sierżant, umarł jako generał, był członkiem KC KPZR, czyli wspiął się na szczyt sowieckiej piramidy władzy. Gdyby przypiął do munduru wszyskie swoje odznaczenia, wyglądałby jak pokryty łuskami pancernik. Byłaby wśród nich Złota Gwiazda Bohatera Federacji Rosyjskiej , trzy ordery Lenina, Czerwony Sztandar, nawet Order Świętego Wielkiego Księcia Dymitrija Dońskiego, nadany w 2007 roku przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną.

Osobliwe odznaczenie, zważywszy, że otrzymał je twórca najpopularniejszego na świecie narzędzia szatana...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski