Marek Kęskrawiec: MULTIKULTI
Jak to możliwe, że powojenny Kraków, niekochany przez komunistów, doświadczony ciężkim powietrzem hut stali i aluminium, z niszczejącymi zabytkami i ponurymi ulicami – był mimo wszystko zdolny do wydania na świat indywidualności, których tekstami zaczytywali się ludzie na wszystkich kontynentach? I jak to możliwe, że przez prawie ćwierć wieku wolnej Polski – kiedy miasto zdołało wypięknieć i stać się magnesem dla milionów turystów – nie dorobiliśmy się (może poza Marcinem Świetlickim) żadnego autora, którym moglibyśmy się poszczycić? Co takiego było w atmosferze tego zapyziałego miasta w czasach PRL-u?
Rzecz nie dotyczy tylko literatury. Daleko nam do czasów świetności w teatrze, gdy zespół Starego bił na głowę polską konkurencję, nie widać następców Wajdy i Hasa w filmie. O ludziach pokroju Krzysztofa Pendereckiego nie ma co marzyć, przecież nie liczymy się nawet w muzyce popularnej, w której Warszawa czy Gdańsk biją nas na głowę. Kraków wypiękniał, organizuje prestiżowe imprezy, ale sam przestał być Twórcą, bo stał się konsumentem. I nie czarujmy się, większość turystów nie przyjeżdża do nas dla wielkiej sztuki, ale po to, by w ładnych dekoracjach po prostu się upić, przejść po placach zaanektowanych przez organizatorów jarmarcznych uciech, a potem co najwyżej zabrudzić je swoimi wydzielinami.
Mrożek po nadętej, kiczowatej imprezie trafił do panteonu w kościele, choć zbyt religijny nie był. Teraz w pustej hali leży sam. Mistrz groteski. Nawet Gombrowicz by tego nie wymyślił.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?