MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jabłka obrodziły, ale grad pokrzyżował plany gospodarzy

Redakcja
Monice i Jackowi Olesiom w sadzie pomaga syn Patryk, który w ten sposób zarabia na skuter Fot. Barbara Ciryt
Monice i Jackowi Olesiom w sadzie pomaga syn Patryk, który w ten sposób zarabia na skuter Fot. Barbara Ciryt
Pachną jabłka. Jacek Oleś przemierza alejki swojego sadu. Niesie przed sobą pojemnik przymocowany na szelkach. Zrywa do niego owoce. - Jest co najmniej o 50 proc. więcej jabłek niż w ubiegłym roku. Wiosną cieszyliśmy się, że będzie dużo w pierwszym gatunku. Tak by było, gdyby nie ten grad, co spadł przed miesiącem... - wzdycha pan Jacek, ale przyznaje, że nie jest źle. Spieszy się z robotą, bo słońce już nisko nad horyzontem.

Monice i Jackowi Olesiom w sadzie pomaga syn Patryk, który w ten sposób zarabia na skuter Fot. Barbara Ciryt

RACIECHOWICE. Sadownicy chcieli się w tym roku odkuć po dwóch chudych sezonach. Ale owoce musieli sprzedać do przetwórni...

Sezon już się zaczął. Wielu sadowników raciechowickich jeszcze nie najmuje pracowników. Z robotą musi uporać się rodzina. Panu Jackowi pomaga żona Monika i 13-letni syn Patryk. Mówi, że zarabia u taty na skuter. Najpierw był warunek, że przyniesie świadectwo z czerwonym paskiem. Sprostał zadaniu, ale na połowę skutera musi zarobić sam. Pracuje od początku wakacji. Towarzyszą mu trzy psy. Jeden z nich kręci się po sadzie obowiązkowo, bo ma na imię Ligol. - Żona go tak nazwała od odmiany jabłka, soczystego i twardego. Tylko, że nasz Ligol nie jest twardy, z każdym się zaprzyjaźnia - śmieje się pan Jacek.

W raciechowickiej gminie sadownicze tradycje sięgają XIX w. Ludziom zawsze smakowały tutejsze jabłka - soczyste, pachnące, pięknie wybarwione, podobno dlatego, że tu, na terenach Beskidu Wyspowego, jest duża różnica temperatur między dniem i nocą. Historycy rozpisują się o tym, że kiedyś jabłka trafiały stąd nawet do Wiednia, były pakowane pojedynczo w serwetki lub papierki. Wówczas jednak w gospodarstwach rosło po kilka drzew. Teraz są tysiące, a jabłka pakuje się w skrzynki i wozi do hipermarketów lub na place targowe. Olesiowie niemal codziennie stoją na placu, sprzedając swoje produkty w detalu.

Jeden z pierwszych większych sadów w 1958 r. zakładała pani Zofia, mama Jacka Olesia. Najpierw jabłonie rosły na 30 arach pola, potem był hektar sadu. Dziś pan Jacek ma cztery hektary. Najcenniejsze jabłka to szare renety. Polują na nie diabetycy. - Te jabłka mają najwięcej witaminy C i mało cukru. Doskonale nadają się na sałatki i ciasto - mówi sadownik.

Żona pana Jacka odżegnuje się od robienia przetworów z jabłek. - Najlepsze są świeże owoce. Natomiast szarlotki robię - przyznaje się.

W sadzie roboty nie brakuje. Zaczyna się wczesną wiosną. W marcu jest prześwietlanie drzew, czyli wycinanie niepotrzebnych i chorych gałązek, opryski, wykaszanie trawy, odginanie gałązek, żeby ciężkie owoce ich nie połamały. Potem przywiązywanie każdego drzewka do palika. Pod koniec lipca zaczyna się przerywanie owoców, pierwsze zbiory i tak do później jesieni. Część owoców zostaje w chłodni. Przez całą zimę jest sortowanie i dalsza sprzedaż.

Sadownicy nie ukrywają, że liczyli w tym roku na urodzaj po dwóch latach strat. - W ubiegłym roku wiosna była tak deszczowa, że kwiaty zamokły. Pszczoły ich nie zapyliły, nie było owoców - mówi pan Jacek. Potwierdza to Sławomir Rapacz z Komornik. - Miniony sezon był "pod psem". Zebrałem może 15 proc. jabłek. Do interesu trzeba było dopłacać - kręci głową. - Nikt nie pochwali też sezonu sprzed dwóch lat. Gdyby przyszedł taki kolejny rok strat, to musielibyśmy się zastanawiać, czy nie zaorać sadu. Jak długo można wyżyć bez zarobku? - zastanawia się pan Sławomir, który należy do Grupy Producenckiej "Beskid".

Sadownicy poprzez zrzeszenia próbują ratować swoją sytuację. Łatwiej im sprzedawać owoce hurtowo, nawiązywać kontakty z dużymi sieciami sklepów, wspólnie budować chłodnie, sortownie. Jan Foszczyński z Zegartowic zrzeszony w Grupie Producenckiej "Gór-Sad" ma nadzieję, że Małopolska w tym roku skorzysta, bo jabłonie obrodziły, a w rejonie wrocławskim czy warszawskim nie ma dobrych plonów przez wiosenne przymrozki. - U nas pogoda była łaskawsza. Liczę, że w tym roku zbiorę 100 procent owoców. Tak normalnie z hektara powinno być 20 do 30 ton. Oby przy tym jeszcze cena była dobra - mówi z nadzieją pan Jan.
Przypomina, że dwa lata temu zamiast po 2 zł sprzedawał po 30 czy 40 gr. Natomiast w ubiegłym roku nie było co sprzedać. Najpierw zamokły kwiaty jabłoni, a to, co się urodziło zbił grad. - 95 procent plonów miałem zniszczone - ucina; nie chce sobie przypominać tamtego czasu. W tym roku gradu w jego sadzie nie było. Trzy kilometry dalej grad tuż przed zbiorami zbił jabłka. - A mogliśmy się odkuć po chudych latach - kiwają głowami sadownicy z ekologicznej gminy Raciechowice. Uszkodzone jabłka nadają się tylko do produkcji przemysłowej - na dżemy czy soki. Cena owoców spada wówczas drastycznie - aż o 75 procent.

Barbara Ciryt

[email protected]

Małopolski Szlak Owocowy

Szlak turystyczny. Biegnie przez 23 gminy woj. małopolskiego. Powstał w 2003 r. jako efekt pracy Małopolskiej Organizacji Turystycznej. - Szlak to reklama gospodarstw sadowniczych i możliwość zaistnienia w ofercie turystycznej. Osoby odwiedzające region mogą skorzystać z ofert producentów owoców - mówi Elżbieta Tomczyk-Miczka z MOT.

Produkt tradycyjny

"Jabłko z Raciechowic" jest jednym z produktów tradycyjnych. Na listę "Produkt Tradycyjny z Małopolski" prowadzoną przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi zostało wpisany został w 2006 r. Jabłko jest tak ważnym elementem raciechowickiej gospodarki, że znalazło się w herbie gminy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski