Diabelnie, upokarzająco wysoka, szczupluteńka, niepokojąco nieuchwytna wertykalnie, z góry na dół powłóczysta, ot, cienkie stepy akermańskie – w pionie. Tak, na ostatnim Salonie Poezji, kiedy wystąpiła z monodramem „Właśnie kocham. Poświatowska”, kiedy z okazji rocznicy 80. urodzin Haliny Poświatowskiej recytowała i śpiewała jej wiersze, grając na fortepianie ułożone przez siebie nuty – była taka właśnie.
Sama tylko żyrafia szyja w czarnej sukni aż do ziemi, kolebiąca się, wyginająca się niespiesznie nad klawiaturą. Jak u żyrafy – krucha, doskonała główka na szczycie szyi, i kolosalne oczy w cieniu nieskończenie długich rzęs. No i ten w trakcie recytowania i śpiewania ruch warg Bańki – jakby nimi z czubków drzew na sawannie zrywała najsmaczniejsze listki, z elegancją wargowego wirtuoza omijając ciernie na gałązkach, zarazem marząc o rychłym nadejściu wyśnionej miłości. Ech, ech....
Stary, mądry Witold Gombrowicz przestrzegał: nadmiar poezji – to takie przykre w konsekwencjach. Nadmiar poezji, liryki, lukru lirycznego, słodziusieńkiej nastrojowości, subtelnie nicowanej, a jakżeby inaczej, bólem nieszczęśliwej miłości, nieszczęśliwej, bo śmierć bliska. Jeśli szyja w czarnej sukni nawet kluczowe słowo frazy „zasranie długo to trwa” podała tak, że człowiek radość życia poczuł – to nie o przykrości, a o bólu nadmiaru poezji mówić trzeba. I nie ma się co dziwić, że później trzeba było uspokoić się nieco. Dwa razy podwójna z lodem i cytryną. Plus łyżeczka, oczywiście.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?