MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jeszcze się pośmiejemy

Redakcja
Fot. Marek Sendek
Fot. Marek Sendek
- Gdy rozmawialiśmy nie tak dawno, zapytałem Pana, kto jesienią zostanie prezydentem RP, na co usłyszałem: "Nie wiem, za wcześnie, by przewidywać, aż takim wróżbitą nie jestem.". Teraz wie Pan coś więcej; prawybory za nami...?

Fot. Marek Sendek

Mówi JAN PIETRZAK przy okazji swego jubileuszu pod hasłem "Pół wieku śmiechu" w rozmowie z Wacławem Krupińskim

- No cóż, współczuję Polsce, że tym razem ja nie kandyduję...

- Rozmawiamy w Pana roku jubileuszowym; zaczął Pan karierę przed półwieczem w Estradzie Poetyckiej warszawskiego klubu Hybrydy...

- Recytowaliśmy wiersze z kolegami, a potem zaczęło ciągnąć mnie w stronę kabaretu. Na 5-lecie klubu przygotowałem program "Kąpiel w Rubikonie", składający się m.in. z tekstów kolegów z kręgu "Orientacji Poetyckiej Hybrydy"...

- Andrzej Ibis-Wróblewski recenzję z niego zatytułował "Nie metaforyzować kaloryferów"...

- Oddawała istotę tego kabaretu; nie byliśmy zbyt komunikatywni ani przebojowi - coś między krakowską Piwnicą Pod Baranami a gdańskim Bim-Bomem. To były przymiarki, próby, dopiero następne programy - bardziej satyryczne, publicystyczne przyniosły nam większe uznanie. W nich już ujawniłem swój charakter i temperament. A motywowały mnie cenzura i ubecja, dając sygnały, że żarty, które mówimy, wywołują straszne emocje władzy. W przekonaniu, że ta działalność ma głębszy sens, utwierdziłem się, gdy w 1967 roku wyrzucono nas z Hybryd. Wcześniej wcale nie byłem przekonany, że będę całe życie pracował w kabarecie.

- To Pan tamtej władzy wiele zawdzięcza.

- Paradoksalnie - tak. Było coś niesamowitego w tym, że oto władza komunistyczna, która trzęsie połową świata, boi się moich żartów i mojego kilkuosobowego kabareciku. Później już te mechanizmy zrozumiałem, ale na początku byłem mocno zdumiony, że władza tak poważnie nas traktuje.

- Tenże kabaret Hybrydy stał się następnie słynnym Kabaretem pod Egidą, trzy lata temu obchodził Pan z nim wspólny jubileusz - 40-lecie "Egidy", i swoje 70. urodziny...

- Odbył się wielki koncert jubileuszowy z udziałem kilkudziesięciu osób, od Kraftówny i Siemiona poczynając, mój obecny benefis, pod hasłem "Pół wieku śmiechu", potraktowałem już znacznie skromniej.

- Z tych pięciu dekad na estradzie, którą Pan szczególnie wyróżnia, do której ma największy sentyment?

- Początki są zawsze najciekawsze, był to czas, kiedy jeszcze jako młody człowiek poszukiwałem swego miejsca w życiu... A zarazem wtedy tyle się działo. Pojawił się w Hybrydach Wojtek Młynarski, który zachodził na karty, a uwielbiał kierki, namówiłem go do pisania, powstały programy "Radosna gęba stabilizacji" i "Ludzie to kupią", doszedł Jonasz Kofta, z którym stworzyliśmy piosenkę "Pamiętajcie o ogrodach"... Widziałem, że ma wielką osobowość, przekonałem go do występów. Niemal za uszy wyciągnąłem go na estradę, a później tak ją polubił, że nie można go było z niej ściągnąć... Dołączył Adam Kreczmar. Prowadziłem też w Hybrydach teatr. W ciągu siedmiu lat daliśmy kilkanaście premier. Miałem wokół siebie Staszka Grochowiaka, Ernesta Brylla, Janusza Krasińskiego, Edwarda Stachurę... Byłem na przykład świadkiem pojedynku Kofty i Stachury, którzy spór o poezję kończyli walką na pięści... Świadom nierównych szans, musiałem interweniować. Długo by można snuć wspomnienia z tych pierwszych lat.
- A dekada najciekawsza?

- W sensie czysto artystycznym najistotniejszym sezonem było 16 miesięcy karnawału Solidarności, kiedy historia dogoniła nasze teksty i okazało się, że są one szalenie popularne w środowiskach robotniczych, że młodzi ludzie przegrywają je nocami na kasety, że one funkcjonują w fabrycznych radiowęzłach, że cała generacja, która w latach 70. miała 18-20 lat, wychowywała się na tekstach kabaretowych. Ci ludzie przystępowali do buntu już przekonani, że można się nie bać. To było bardzo ważne. Oni wiedzieli, że są takie kabarety, jak Salon Niezależnych, Tey czy nasza Egida, w których ludzie mówią własnym głosem i się nie boją.

- A z czego jest Pan najbardziej dumny?

- Trudno mi nie być dumnym z piosenki "Żeby Polska była Polską", która zaczęła żyć własnym życiem i stała się hymnem Solidarności. Bo choć stworzony jestem do mówienia żartów, to właśnie ta piosenka jest - obiektywnie biorąc - największym powodem do satysfakcji - oto sformułowane w piwnicznej izbie kabaretowej marzenie wyraziło aspiracje narodu, który miał dosyć komunizmu. Niezwykle istotne były też dla mnie występy w stanie wojennym. To była pełna konspiracja i ryzykowna gra, bo już bez żadnych osłonek mówiło się zdecydowanie szydercze teksty... Teraz w donosach ubeckich odnalazłem sprawozdania z tamtych moich występów, na przykład żarcik po śmierci Breżniewa, o tym, że w jego trumnie zrobiono otwory, by robaki mogły wychodzić i się wyrzygać...

- I co władza na takie meldunki?

- Miałem jakieś kolegia, dostawałem trzy miesiące aresztu z zamianą na grzywnę, którą płaciłem i występowałam nadal. Inny z kolei ubek bardzo pochlebnie zapisał, że żegnając się z publicznością, Pietrzak powiedział "do zobaczenia w wolnej Polsce, bo to nastąpi już niedługo". Ten donos przypomniał mi, iż rzeczywiście wszystkie występy w początkach 80 lat, od stanu wojennego, kończyłem słowami "do zobaczenia w wolnej Polsce", ponieważ uważałem, że moją misją, moją rolą jest podtrzymanie nadziei, woli walki i przywrócenie nastroju, wyzwolonego w nas w ciągu 16 miesięcy karnawału Solidarności.

- A jakiegoś kroku z tych 50 lat Pan żałuje?

- Paru decyzji personalnych. Moja rola lidera, szefa dużej grupy artystów zawsze była bardzo skomplikowana. Artyści to są ludzie egocentryczni, szczególni; inaczej by nie wychodzili na scenę, nie narzucali publiczności swego punktu widzenia, swej wizji świata, nie mówili, jaka ma być Polska, kto jest dobry, kto zły... Bywały zatem konflikty, buzowały emocje... Niemniej zdecydowana większość kolegów bardzo mi się sprawdziła, natomiast zaangażowania do kabaretu dwóch-trzech osób żałuję. Niemal udało mi się ominąć w "Egidzie" ubeckich donosicieli. Jak wynika ze zweryfikowanych papierów, był nim tylko Stasio Zaczyk, aktor, który brał udział w jednej sztuczce satyrycznej... Oczywiście, donosiciele na widowni bywali bardzo często.
- Opisał Pan to w wydanej ostatnio książce "Jak obaliłem komunę".

- Dzięki materiałom IPN-u mogłem się dowodnie przekonać, jak bardzo Służba Bezpieczeństwa interesowała się mną, także moim życiem prywatnym, i "Egidą". Pozostały jeszcze kryptonimy nierozszyfrowane, ale ja jestem z długowiecznej rodziny, zatem spodziewam się doczekać i tych uściśleń... Mam własne podejrzenia, zobaczymy, czy się potwierdzą. Zatem jeżeli mogę mieć do siebie pretensje, to o to, że mój słynny nos do ludzi w paru przypadkach mnie zawiódł i że zaangażowałem do kabaretu ludzi niegodnych, których niech piekło pochłonie...

- A jak Pan patrzy z perspektywy 15 lat, na swój start w wyborach prezydenckich, kiedy to dostał Pan 1,12 proc. poparcia?

- Chciałem sprawdzić, jak działa demokracja, wypróbować to na własnym organizmie. Było to doświadczenie istotne i ciekawe. Kombinowałem, że jak dostanę koło 3-4 proc. poparcia, to założę własną partię. Bo nie było wtedy partii, do której chciałbym należeć.

- Teraz widzi Pan taką partię?

- Są takie, do których mi bliżej, i takie, do których mi dalej, ale należeć do żadnej nie mam zamiaru.

- Kojarzony jest Pan z partią braci Kaczyńskich?

- Nie wiem, przez kogo jestem kojarzony... Dla mnie kluczową sprawą jest bliskość do Solidarności, jestem fanem Solidarności. To jeden z mitów mojego życia. Oto zdarzyło mi się, dojrzałemu już człowiekowi, coś pięknego. Mnie, dziecku, które w 1942 roku straciło ojca na Pawiaku, które widziało płonącą i bombardowaną Warszawę, zniewolenie bolszewickie, które z powodu biedy trafiło jako 11-latek do korpusu kadetów, zatem było chowane na janczara komunizmu, ten sierpniowy zryw 10 milionów przywrócił wiarę w Polaków, w Polskę. Stałem się zagorzałym zwolennikiem Solidarności i do dzisiaj wszystko, co robię w sensie politycznym, odnoszę do tego, jak postąpiłaby Solidarność.

- To aż powinienem zapytać która, zważywszy podziały, jakie nastąpiły?

- Solidarność jest jedna, z bardzo dobrym prezesem Januszem Śniadkiem.

- Przed laty mówił Pan z estrady, że jest jedynym Polakiem, który nie przyjął obywatelstwa amerykańskiego...

- Tak serio nie wiem, czy to prawda; tak mi mówiono, ale nie przykładam do tego znaczenia. Prawdą jest natomiast, że stan wojenny zastał mnie na tamtym kontynencie i padła propozycja, żeby zostać. Prezydent Reagan robił swój show Let Poland, be Poland, pewnie bym dostał pracę, obywatelstwo... Ale dla mnie było oczywiste, że moje miejsce jest tutaj i ani przez moment nie miałem zamiaru zostawać w Ameryce, choć groziło to dużymi pieniędzmi. Te jednak nigdy nie były głównym celem w moim życiu...

- Śpiewa Pan "życie jest za krótkie, by żyć byle jak". Nie ma Pan wrażenia, że niezmiennie nadto byle jak żyjemy?

- Ja się staram, żeby nie żyć byle jak - robię rzeczy pasjonujące, ważne, intensywnie pracuję, mam wspaniałą żonę, kochane dzieci i wnuki, liczne grono przyjaciół, w tym ostatnio - swoją sitwę na YouTubie...
- Myślałem o tym w kontekście szerszym, o tym - to także jedna z Pana piosenek - co robimy z naszą wolnością...

- Dramatyczno-ironiczne pytanie, by zwrócić uwagę na psujów naszej wolności.

- Powiedział mi Pan nie tak dawno "ja się wciąż rozwijam, wciąż nie powiedziałem ostatniego słowa". To ostatnie jakie będzie?

- Nie wiem - kolejny monolog, piosenka, książka... Teraz to jest nowa piosenka napisana na jubileusz Solidarności. Nazywa się "Polskie Sierpnie" i również o Kraków zahacza, bo to z niego w sierpniu 1914 roku wyruszyła I Kompania Kadrowa, by walczyć o wolność Polski. Ta piosenka mówi o tym, że w ostatnich stu latach wszystkie ważne patriotyczne zrywy zdarzyły się w sierpniu. W sierpniu wyruszyła garstka młodych ludzi z krakowskich Oleandrów, w sierpniu, sześć lat później, zdarzył się cud na Wisłą, w sierpniu było Powstanie Warszawskie - za komuny wmawiano nam, że było klęską, że głupi Polacy zerwali się do beznadziejnego czynu. Walka o wolność nigdy nie jest głupia, nigdy nie jest beznadziejna. To był wielki zryw polskiego ducha. I wreszcie sierpień 1980 roku, nasz bunt bezkrwawy, ale jakże wielki w skutkach. To jest piosenka o Polsce ludzi walecznych, o polskim heroizmie, o umiłowaniu wolności. O tym, czego nam się w obecnych czasach odmawia; są całe środowiska polityczno-medialne zajmujące się poniżaniem polskości i dezawuowaniem naszych zwycięstw.

- À propos mediów; przez lata Pana nie wpuszczali do telewizji, zwłaszcza jeden prezes Pana nie lubił...

- I właśnie ostatnio znów zostałem wyrzucony, miałem 20-minutowe programy "Kabaretowa alternatywa" - łączące historię "Egidy" z rzeczami nowymi, ale zbyt mnie cenzurowano, wyrzucano mi żarty, zatem doszło do konfliktu i zostałem zredukowany.

- Historia się lubi powtarzać...

- Widać że jako wywrotowy element jestem silnym zagrożeniem dla Polski... To są zaskakujące rzeczy, ale że to nie pierwszy raz, za bardzo się tym nie przejmuję.

- "Pół wieku śmiechu" za Panem, przewiduje Pan i 60. rocznicę pracy na estradzie?

- Mam nadzieję. Sam pan widzi, ile jest roboty. Nie zamierzam rezygnować z niczego, co niesie życie, a po 50 latach życia kabaretowego bardzo je lubię. I, to mogę wrogom, a zwłaszcza sympatykom obiecać, jeszcze nie raz się pośmiejemy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski