Prawidłowo ma, rzecz jasna, być, jak jest w oryginale, czyli: „na patyku”. Ale też celowo nie poprawiłem swego błędu. Otóż, najbardziej językowo szalone pasma „Ptasiego radia” Juliana Tuwima (a właśnie to arcydzieło Piskorz recytował) ciężko jest przepisać bezbłędnie, a cóż dopiero bezbłędnie mówić je na głos ze sceny, na dokładkę mówić tak, jakby ta Tuwima onomatopeiczna alchemia była dla aparatu mowy nie czarną tragedią, czymś na podobieństwo sznura samobójcy, a najzwyklejszą bułką z masłem.
W recytacji Piskorza kogut tkwił oczywiście na patyku, nie na patryku. I cała reszta - samogłoski i spółgłoski - okazała się majstersztykiem krągłości, wyrazistości, mięsistości, nade wszystko zaś - lekkości. Bo dla Piskorza słowa są przedmiotem naturalnej troski, a nie kulą u wargi. Efekt? Taki oto, że, dajmy na to, sylaba „ćwir” była dla zgromadzonych na widowni dzieci niczym wiszący przez mgnienie w powietrzu - krystaliczny przedmiot dźwiękowy.
Już miałem napisać, że to dzięki temu, iż Piskorz jest aktorem starej daty, dojrzewającym w innej epoce teatralnej, to znaczy w innej cywilizacji - lecz przecież nie o datę chodzi tutaj w istocie, nie o metryki. W końcu aktorzy młodzi, Małgorzata Piskorz oraz Paweł Kumięga, którzy występowali z Piskorzem - językowe arcydzieła wierszowane recytowali dzieciom całkiem jak Piskorz, troszcząc się o życie liter poszczególnych.
Tak, nie o daty ni metryki chodzi, a o to po prostu, żeby nie cudować, dławiąc aktorski elementarz czarną metafizyką duszy studziennie głębokiej, hej! O to, by pamiętać, że tak jak kolarz winien umieć zachować równowagę na rowerze, jeździec winien nie bać się konia, a pływak po wskoczeniu do wody raczej nie powinien bezwładnie opadać na dno - tak sednem zawodu aktora jest mówić głośno, a zwłaszcza wyraźnie. Tak wyraźnie, jak wyraźnie młodzi muzycy: Aniela Bolek (wiolonczela), Helena Ryszka (harfa) i Piotr Kowalski (perkusja) grali na instrumentach. W przeciwnym bowiem razie na scenach dalej będzie, jak jest.
Gdyby rodzice zgromadzonych na Salonie dzieci popełnili wychowawczy błąd i zabrali swe pociechy do teatru dorosłego, niestety istnieje możliwość, że po opuszczeniu teatru dzieci zaczęłyby palić papierosy i wódkę pić. Nie dziwota. Niby co lepszego do zrobienia by im pozostało, skoro siedziały w rzędzie powiedzmy piątym, czyli w sumie blisko, a słyszały słowo co czwarte i do tego pogruchotane?
Cóż innego, jeśli nie zadymiona zaduma nad mokrym szkłem przywróciłaby im duchową równowagę, skoro przed chwilą usłyszały, że jakiś hohut, konut lub szolut, bo z pewnością nie kogut, zapiał na patryku, putyku tudzież pamyku, i zapiał nie „Kukuryku!”, a „Cucucycu!”? Owszem, w teatrach obecność mikroportów poprawiających aktorom głośność - jest dziś powszechna, totalna wręcz. To cieszy. Jednak na mikroporty, które zarazem naprawiałyby aktorską dykcję, musimy niestety jeszcze trochę poczekać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?