Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Korespondencja z Ukrainy. Za wolny Krym i w imię Allaha

Marcin Mamoń
Marcin Mamoń
Wstąpili do Batalionu "Krym", by odzyskać ojczyznę i zemścić się odwiecznym wrogu, by walczyć z szatanem, czyli z rosyjskim państwem. Dla świata byli dotąd terrorystami. Walczyli o wolność i w imię Allaha na Północnym Kaukazie, w Czeczenii i Dagestanie. Dziś przyszedł czas na Ukrainę.

Nazywają się braćmi i tak do siebie mówią. Odkąd poszli na dżihad do Syrii rzadziej mówią “brat” po rosyjsku, a częściej “akhi”, co po arabsku znaczy dokładnie to samo. Teraz jednak, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę znów są bojownikami o wolność, znów są potrzebni i znów będą ginąć za wartość dla nich najważniejsze. Za Boga i za wolność.

Dowodzi nimi Abu Isa, Tatar z Krymu, który na tę wojnę czeka już 8 lat. Dziś ma niekwestionowany autorytet wśród braci, dowodzi dywersyjnym oddziałem, działającym gdy trzeba na tyłach wroga. Urodził się na wygnaniu, w Uzbekistanie. Wrócił na Krym, gdy był już dorosły. Był zwykłym budowniczym, ale W 2014 roku jego stare życie niemal legło w gruzach. Musiał uciekać z Krymu - Rosja zajęła wówczas strategiczny półwysep łamiąc międzynarodowe traktaty. Aneksja Krymu, ojczyzny Tatarów Krymskich, dała początek wojnie, której nowy, jeszcze brutalniejszy etap obserwujemy dzisiaj.

***

Noc. Sypie śnieg. Widoczność ograniczona najwyżej do kilkunastu metrów. Droga jest coraz bardziej zniszczona, wyboista. W końcu zamienia się w kamienisty, podziurawiony głębokimi kałużami trakt. Co kilka kilometrów tzw. blokposty, czyli posterunki miejscowej samoobrony. Wojsko pilnuje jedynie dużych miast, mniejszych miejscowości pilnują ochotnicy. Często w cywilu lub ubrani w wojskowe mundury z demobilu różnych krajów. Głęboko w tzw. interiorze prawo ustalają strażnicy z żółtymi opaskami na rękach, zarzuconymi na ramiona strzelbami, czasem przepięci na piersiach taśmami z nabojami. Meksyk? Nie, to Ukraina.

Posterunki budują, z czego co się da, z tego, co jest pod ręką. Sterty opon, ścięte pnie drzew, rozłożone na przejazdach rolnicze brony, które mają zatrzymać intruza chcącego przedrzeć się na drugą stronę. Na jednym z posterunków, na stercie białych wypełnionych piachem worków, stoi karabin maszynowy “maxim”, pamiętający II wojnę światową. Karabin, a raczej to, co z niego zostało. Niektóre konstrukcje, które mają ich uchronić zarówno przed pociskami wroga - jak i wiatrem czy deszczem - przypominają łudząco świat z serii filmów „Mad Max”.

Wjeżdżamy głęboko w ciemność, zostawiając za plecami białe światła energooszczędnych żarówek rozświetlających zarysy ubogich ukraińskich domów. Jedziemy wyłącznie według wskazówek GPS, nie zastanawiając się, którędy przebiega droga. Nie wiem, co odpowiedzieć „Iskanderowi”, uprzedzonemu już wcześniej o naszym przyjeździe, kiedy pyta z której strony jedziemy, by udzielić nam jakiś podpowiedzi czy instrukcji. Już dość daleko od świateł ostatniej wsi światła naszego samochodu wyławiają w końcu ostatni z checkpointów. Szlabanem są dwie byle jak ociosane żerdzie spięte ze sobą drutem. Dopiero po chwili z ciemności wyłania się nad posterunkiem niebieska flaga wolnego Krymu. Podczas prawie 10-godzinnej drogi z Kijowa na większości posterunków pytano. skąd jedziemy, teraz po raz pierwszy chcą wiedzieć - dokąd?

- Do was – odpowiadam, do krymskich Tatarów.

Każą czekać. Ktoś wyjmuje telefon i dzwoni. “Iskander” mówi - spodziewasz się gości? A potem: Czy to są Polacy? Podchodzi do mnie. Pyta: “jak masz na imię?”. Odpowiadam. Wszystko się zgadza. Jedziemy dalej.

***

Baza batalionu „Krym”. Zagubiona wśród niekończących się lasów, pól, łąk wschodniej Ukrainy muzułmańska enklawa. Betonowy dwupiętrowy, nędzny sowiecki budynek po dawnym kołchozie. Trochę poprawiony, przystosowany do życia dla wielodzietnych tatarskich rodzin. Rekordziści mają nawet po dwanaścioro dzieci. Dzięki otrzymanym środkom m.in. z Turcji, Tatarzy zmienili dach, pomalowali ściany, coś poprawili, coś dobudowali, ale chłód od zawilgoconych ścian pozostał na zawsze.

Jak opisać miejsce, które jest nigdzie? Wszędzie stąd daleko, a krajobraz zwłaszcza zimą, gdy słońce nie może przebić się zza grubych chmur, a padający deszcz ze śniegiem czy wdzierające się przez próg domu pogłębiają stan absolutnej depresji. Mało światła. Szaro. Buro. Świat pozbawiony barw. Z sąsiednich wiosek zapamiętuję jedynie ruiny kołchozów, w których ku mojemu zdumieniu wciąż trwa jakaś działalność, trwają stale obecne w każdej wsi stawy, groble, rosnące nad nimi wierzby a wokół świeżo zorana i rzeczywiście czarna słynna ukraińska ziemia. Tylko niepokojące raz na jakiś czas odgłosy dalekich eksplozji zdają się przypominać, że wciąż trwa wojna. Eksplozje, albo wyjące syreny - “trwogi”, zapowiadające nalot bombowy w najbliższej większej miejscowości. Akurat w tej, gdzie udało się nam kupić benzynę na dalszą drogę przez Ukrainę.

Miejsce, w którym nie z własnej woli po aneksji Krymu zamieszkali potomkowie Dżyngis Chana i Złotej Ordy położone jest nigdzie także z innego powodu. Wielu z tych którzy się tu schronili są na listach poszukiwanych Interpolu, zwykle na wniosek Rosji. I na wniosek Rosji mogli być zatrzymani na całym świecie, również w Polsce. I na wniosek Rosji zdarzało się byli odsyłani do Moskwy. Potem ginął zwykle po nich wszelki ślad. Odkąd zaangażowali się w światowy ruch dżihadu nikt nie pytał o ich motywacje; nie starał się rozumieć tego, że zabrano im ojczyznę, wolność, często także bliskich. Wystarczyło, że pojechali pomagać powstańcom islamskim w Syrii stali się automatycznie dla świata (nie tylko Rosji) niebezpiecznymi terrorystami, których należy eliminować w każdym miejscu na ziemi. I tak z bojowników Krymscy Tatarzy, Czeczeni, Ingusze, Dagestańczycy, Uzbecy, Tadżycy i inni stali się na przynajmniej dwie dekady terrorystami. Wielu z nich poznałem najpierw tutaj na Ukrainie, niedługo po agresji Rosji na Krym i Donbas. Potem, gdy ukraińskie władze opanowały sytuację na froncie w Doniecku i Ługańsku odziały ochotnicze, w tym krymski rozwiązano. Część z bojowników, szczególnie pochodzących z Kaukazu zostało na Ukrainie bez dokumentów, możliwości na jakąkolwiek przyszłość. Większość potrafi tylko walczyć i nie zna żadnego innego zawodu.

***

Z jednym z braci, których teraz spotykam ostatni raz widziałem się sześć lat temu w obozie deportacyjnym w tureckiej Antakji (czy raczej starożytnej Antiochii w południowo zachodniej Turcji). Obaj trafiliśmy tam za nielegalne przejście granicy syryjsko tureckiej. On poszedł się bić z tyranią wpieranego przez Moskwę prezydenta Syrii Baszara al Asada. Ja, by relacjonować wyjątkowo krwawą i okrutną wojnę w tejże Syrii. On wstąpił do jednego z islamskich dżamaatów, w którym w większości służyli Krymscy Tatarzy. Ja wpadłem w ręce bojowników innej organizacji którzy mnie najpierw porwali potem więzili a w końcu chcieli oddać za okup.

W miejscu, które nazywam “nigdzie” już kiedyś byłem. Pełno tu było życia. Suszącego się prania, dziesiątek par butów na korytarzach przed każdym z pokojów. Także tych najmniejszych rozmiarów. Tatarzy mają bardzo wiele dzieci tak, jakby chcieli odwrócić zły od ostatnich trzystu lat los, gdzie na ojczystej krymskiej ziemi stali się mniejszością.

Dzisiaj w miejscu “nigdzie” wszystko się zmieniło. Wszystko ucichło. Są tylko mężczyźni. Żony, dzieci, wielodzietne tatarskie rodziny znów porwał w nowe miejsce wiatr historii. Jeszcze wczoraj Ajub, z którym rozmawiam wyprowadził je do Rumunii. Stamtąd poleciały do Turcji. Prezydent R. Erdogan zgodził się je przyjąć. Zapłacił za podróż, dał karty stałego pobytu, mieszkania i pieniądze na życie. Tylko Rustam musiał radzić sobie sam i wywieźć żonę z dziećmi do Polski. Jest Krymskim Tatarem, ale ona pochodzi z Dagestanu i ma rosyjski paszport. Ślub błogosławił mułła. Do urzędu stanu cywilnego nie doszli.

Właśnie wrócił. Widać na nim zmęczenie, ale oczy błyszczą a uśmiech nie znika z jego twarzy. Wie, że już za chwilę będzie mógł mścić się na Rosjanach - tych, którzy odebrali mu ostatnie osiem lat życia, ale też przyszłość, bo tą bez rodzinnego Krymu trudno jest mu sobie wyobrazić.

Na granicy z Polską czekał ponad dwie doby. Pomógł mu w końcu ukraiński pogranicznik, który sprawdził, że na innym przejściu właściwie nie ma kolejki. Ona z dziećmi pojechała do Warszawy. On do oddalonego o wiele kilometrów “nigdzie” na Ukrainie. Dotarł przed chwilą. Jest wieczór. Nie zamierza odpoczywać, nie chce tracić czasu. Jutro zaraz po świcie rusza dalej, do Kijowa, do swoich braci w batalionie Krym. Rodzina jest daleko i wreszcie jest bezpieczna. Teraz mogą skoncentrować się wreszcie tylko na walce.

Kiedyś w oblężonej przez Rosjan wiosce Samaszki w Czeczenii podbiegła do mnie kobieta i z płaczem zaczęła się skarżyć na swój los. Odepchnął ją i kazał jej odejść jakiś mężczyzna. Był w tym stanowczy, ale nie brutalny. Ona odeszła a on prawie krzykiem, którym chciał przykryć wstyd jego - mężczyzny za łzy jej – kobiety powiedział: “kobiety płaczą i wyjeżdżają, mężczyźni zostają i walczą”. Nie chciał bym pomyślał, że jest w nim jakiekolwiek dylemat. Pamiętam te słowa a może scenę do dziś, choć minęło już od tamtego czasu dokładnie 27 lat. Nie zmieniło się jedynie to, że i wtedy, i dzisiaj trwała wojna, że na Czeczenią wtedy a na Ukrainę dzisiaj napadli ci sami Rosjanie.

W miejscu „nigdzie” pozostała tylko jedna kobieta. Młoda, najwyżej 30 lat. Piękne czarne oczy, orientalne rysy twarzy. Raz na pół roku udaje jej się odwiedzić rodziców, bliskich na Krymie. Może dlatego, że jest dziewczyną, i pewnie, bo Rosjanie nie wiedzą, że jej mężem jest człowiek poszukiwany przez rosyjskie służby.

***

Linię oddzielającą Ukrainę od okupowanego przez Rosję Krymu wolała zawsze przekraczać późnym wieczorem a najlepiej nocą, bo wtedy Rosjanie bywają mniej dociekliwi, bardziej ospali czy leniwi. Nie chce podawać swojego imienia. Napisz, że jestem Leila - mówi. Wymieniamy się kontaktami. Jest mało aktywna w mediach społecznościowych. Boi się o życie bliskich, którym przyszło żyć w okupowanym Krymie. Za jej “grzechy” będą płacić bliscy. Tatarzy żyją dzisiaj w niszczącym ich społeczność strachu, przed śmiercią i prześladowaniami. Niemal nie opuszczają swoich wiosek, domów, gdzie mieszkają. Ma łzy w oczach, kiedy opowiada o tych nielicznych - jest ich dzisiaj najwyżej kilkuset, którzy przeżyli deportację do Azji Środkowej w 1944 roku i po 1990 roku udało im się wrócić na ojczysty Krym. W 2014 roku, kiedy Rosjanie wkroczyli na Krym, ostatni żyjący świadkowie gehenny, na którą skazał ich Stalin zaczęli masowo umierać. Zdarzało się, że umierali nagle oglądając telewizje, widząc jak Rosjanie zajmują kolejne miasta, ukraińskie bazy wojskowe na Krymie. Nie mogli, a może nie chcieli żyć, cierpieć rosyjskiej niewoli, przeżywać jeszcze raz tego czego doświadczyli w młodości

Lejla mówi, że jej mąż nie pójdzie na front. On nie może tam iść! - niemal podnosi głos. "On pracuje przede wszystkim głową. Powinien wykorzystać swoje talenty dane od Boga a nie zajmować się tym, co mogą zrobić inni – mówi w sposób nie znający sprzeciwu. Samad rzeczywiście wyróżnia się błyskotliwą inteligencją i ciekawością świata. Zastanawia się, zadaje pytania, docieka co trzeba zrobić by odzyskać Krym. Wie, że umiejętności wojskowe, choć dzisiaj są najważniejsze, bo trwa wojna, nie wystarczą. Zadaje mi dziesiątki pytań. Pyta o Czeczenię, bo wie, że tamtą wojnę obserwowałem z bliska, bo znałem najważniejszych liderów, bo chce wiedzieć, czy Czeczeni mieli szansę by wygrać wojnę. A jeśli mieli, gdzie popełnili błąd? Czy w ogóle byli na siłach, żeby stworzyć własne państwo? Co z ich walki pozostało? Czy wśród nich jest ktoś zdolny prowadzić walkę i dzisiaj. Odpowiadam jak mogę najbardziej wyczerpująco, bo wiem, że on chce by Tatarzy Krymscy uniknęli podobnych błędów a ich walka doprowadziła w końcu do zwycięstwa. Może nie trzeba było iść ścieżką radykalnego islamu, może nie trzeba było powoływać Islamskiego Emiratu Kaukazu a potem jechać i pomagać braciom na dżihadzie w Syrii? Może.

***

Słucha tego jeden z tatarskich emirów. Mówi, że od dziecka wychowywany był w przekonaniu, że Kreml to największe zło, a ocalić świat może jedynie pełne zniszczenie Rosji. Tłumaczę, że Polacy zdobyli kiedyś Moskwę, potem chciał Napoleon i w końcu Adolf Hitler i że nikomu dotąd się to nie udało. Ukraińcy może ich powstrzymają na jakiś czas, ale nigdy nie zatrzymają. “Co z tego” – odpowiada. “Im się nie udało, pomoże w tym sam Allah” – nie ma wątpliwości.

Ramzan Kadyrow, prezydent zatopionej we krwi przez Rosjan Czeczenii, o którym mówi się, że kiedy Władimir Putin zniknie ze sceny politycznej lub zostanie fizycznie wyeliminowany, on sam nie dożyje do następnego dnia, ogłosił właśnie dżihad. Ten ma być skierowany przeciwko „nazistom”. W specjalnym posłaniu do swoich ludzi, których wysłał na ukraiński front mówi: “Słyszeliście rozkaz naczelnego wodza (Putina – MM), by ukarać tych, którzy zabili cywilów w Donbasie i Odessie (2014 r.)? Zrobimy to. Mamy adresy tych wszystkich szatanów i ich rodzin. (…) My już jesteśmy tutaj “. To wezwanie do prześladowania bojowników i ich rodzin z ochotniczych batalionów takich jak Azow, Dniepr czy Ajdar umieścił jeden z prorosyjskich kanałów na darmowym internetowym komunikatorze Telegram. Dołączył do niego klip zrealizowany przez ludzi Kadyrowa. Widzimy na nim obóz kadyrowców w sosnowym lesie, gdzieś na Ukrainie.

Namioty, kuchnia polowa, kociołek na ognisku. Nad obozem powiewają flagi: rosyjska i kadyrowskiego prywatnego państwa: biało - zielono czerwona z portretem Ahmada Kadyrowa – ojca Ramzana, który zginął w zamachu na stadionie w Groznym. Dalej widzimy dziesiątki, setki modlących się umundurowanych kadyrowców. W tle słychać pieśń mudżahedinów a języku arabskim. Całość nawiązuje do poetyki klipów nagrywanych przez bojowników czeczeńskich walczących z Rosjanami i ich psem – jak nazywali Kadyrowa. Jednak zamiast partyzantów walczących o niepodległość mamy do czynienia z wojskiem wysłanym by zabrać wolność i niepodległość innemu narodowi. Allahu Akbar (Bóg jest wielki) wołali na swoich nagraniach i w życiu bojownicy islamscy. Kadyrowcy zastąpili je okrzykiem “Ahmad! Siła!”. Ahmad to wspomniany ojciec Ramzana, którego imieniem jest ochrzczonych większość instytucji w Czeczenii, meczetów, szkół itd.

Jemy tradycyjny płow, narodową potrawę, z której Tatarzy są szczególnie dumni. Przygotowuje się go najczęściej w specjalnym naczyniu zwanym kazanem. Płow, znany częściej jako pilaw, czyli ryż, mięso i warzywa takie jak marchew, cebula oraz czosnek. Na ścianie niewielki telewizor a w nim wyłącznie informacje o wojnie.

***

Słychać, że: w obwodzie ługańskim ciężki ostrzał Siewierodoniecka. Miasto jest bez gazu i częściowo bez wody. W podmiejskich osiedlach wybuchają pożary. Region Doniecka: ostrzał trwa w całym regionie. Trudna sytuacja utrzymuje się w Mariupolu, mieście bez komunikacji. Krytyczna sytuacja w regionie Sumy. Dzielnica Ochtyrka to piekło. Chersoń (miasto zajęte przez Rosjan – przyp. red). W nocy potężne eksplozje w centrum miasta i na jego obrzeżach. Prawdopodobnie według wstępnych danych to ukraińskie lotnictwo tam działało. Miasto przygotowuje się do prowokacji, grabieży i tzw. zaczystek: wyłuskiwania potencjalnych wrogów. Obwód Mikołajowski: duże kolumny wroga w całym regionie. Bitwa o Wozniesiensk. Nikołajew - raczej cicho. Czekamy na informacje z Odessy. Obwód charkowski: noc w Charkowie minęła bez ostrzału. W regionie toczą się walki. Napięta sytuacja w regionie Zaporoże. Okupujące wojska budują fortyfikacje, plądrują lokale miejscowych biznesmenów i okradają ludność cywilną. W nocy w Energodarze doszło do bitwy. W wyniku trafienia pociskiem zapalił się jeden z budynków jednostki szkoleniowej Zaporizhzhya NPP. Pożar ugaszono. W centrum regionu na razie cicho. Obwód Czernihowa: trzy naloty nocne w obwodzie i w mieście. Walki na obrzeżach miasta. W obwodzie kijowskim sytuacja w rejonie Bucza jest napięta. Walcząc w pobliżu Makarowa, miasto jest stale pod ostrzałem. Bucha, Irpin, Gostomel - bitwy toczono w nocy. Wiele obwodów pilnie potrzebuje korytarzy humanitarnych. Osiągnięto porozumienie z Rosjanami w sprawie wspólnego zapewnienia korytarzy humanitarnych do ewakuacji ludności cywilnej, a także dla dostarczania leków i żywności na miejsca najbardziej zaciekłych walk (potem okazało się, że porozumienie dot. korytarzy humanitarnych zerwano. Rosjanie ostrzelali ludność cywilną zabijając i raniąc min. bezbronnych mieszkańców Mariupola). Coraz więcej informacji, coraz więcej złych informacji, coraz więcej ofiar.

Z korytarza samotnego bloku położonego w miejscu, które jest nigdzie dobiega głos muezina wzywający na modlitwę, piąty i ostatni raz tego dnia. (…)

Hajja alas salah Śpieszcie na modlitwę!

Hajja alal falah Śpieszcie po nagrodę!

Allahu akbar Bóg jest wielki.

Czołgi, samoloty, śmigłowce, okręty i wyrzutnie rakiet robią wrażenie. Zobacz czym dysponuje Wojsko Polskie.Przejdź do galerii --->

Wojsko Polskie kupiło amerykańskie czołgi Abrams. Jakie jesz...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Korespondencja z Ukrainy. Za wolny Krym i w imię Allaha - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski