Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianin przez duże "K"

Redakcja
Profesor Stanisław Grzybowski nie byłby sobą, gdyby nie zaczął polemicznie. Taki już jest. Jak pisał Franciszek Leśniak: Słynie z dosadności i ciętego języka, którego używa jednak przede wszystkim wobec wynaturzeń życia akademickiego. Do obrad szacownych gremiów swymi wypowiedziami wprowadza niejednokrotnie ferment, skłaniając pewnie niejednego ich uczestnika do mocniejszego poruszenia się w krześle, przebudzenia i powrotu do istoty problemu, a nawet myślenia kategoriami pozazaściankowymi.

Andrzej Kozioł: Krakowianie

   Zanim jeszcze kelner przyniósł kawę, zanim rozsiedliśmy się na dobre w "Noworolu", Profesor już mnie zaczął szarpać polemicznie. Po pierwsze za Radłów. Pisząc o rektorze Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Franciszku Ziejce, stwierdziłem, że jego rodzinny Radłów w latach dwudziestych ubiegłego wieku przestał być miastem. Radłów j e s t miastem, pozbawiono go tylko praw miejskic_h - dowodzi Profesor, a ja coś bąkam o kryterium formalnym, żeby, broń Boże, nie wdać się w rozważania, niewątpliwie pasjonujące, ale dygresyjne. Tym bardziej że pojawia się następna sprawa - Profesor twierdzi, iż rektor Ziejka byłby świetnym - i nie bez szans - kandydatem na prezydenta Rzeczypospolitej. Później przeskakujemy na Wałęsę, z Wałęsy na Piłsudskiego, z Piłsudskiego na Marksa. I brniemy coraz dalej, coraz głębiej w historyczną gęstwinę, w matecznik faktów i doktryn, więc wyciągam Profesora, przemocą, za uszy, zmuszam, żeby pojawił się tu i teraz. _Skoro chce pan pisać o mnie w cyklu "Krakowianie", proszę używać dużej litery - słyszę, po czym następuje krótki wykład o decyzji komisji PAN zmieniającej Krakowian w krakowian, Tarnowian w tarnowian. W rzeczywistości - jak twierdzi prof. Grzybowski - ponieważ decyzja zapadła w wiadomych czasach, chodziło o zakonników, pisanych niegdyś z dużej litery - Jezuita, Redemptorysta…
   Obiecuję solennie, że prof. dr hab. Stanisław Grzybowski będzie Krakowianinem przez wielkie, przez największe "K", co mu się zresztą należy, nie tylko ze względu na osobiste zasługi, ale także prawem dziedziczenia - jest potomkiem Grzybowskich i Estreicherów, rodzin arcykrakowskich i dla Krakowa ogromnie zasłużonych. O Estreicherach - albo Österreicherach, albo Oesterreicherach, bo ich nazwisko zmieniało się wraz z postępującą polonizacją - w Krakowie wszyscy coś słyszeli, chociaż, prawdę mówiąc, zacny ten ród swej polskiej historii nie zaczął od Krakowa. Dominik - z woli Boga malarz, z nazwiska Austriak, z języka Niemiec, z miejsca zamieszkania Morawianin - miał zasilić planowaną przez Kołłątaja akademię malarstwa w Krakowie. Jak pisał jego syn, Alojzy: Gdy atoli__takowe urządzenie dotąd nastąpić nie mogło, powołany jest od króla Stanisława Augusta do Warszawy, gdzie do końca roku 1781 użyty był do malowania portretów familijnych królewskich i do kopiowania malowideł obcych w Zamku i Łazienkach.
   Krystyna Grzybowska z Estreicherów, matka mojego rozmówcy, odnotowała anegdotę przekazywaną w rodzinie z pokolenia na pokolenie:
   Otóż Dominik był zajęty malowaniem fresku w jednej z sal zamkowych. Król wszedł do sali, długo milcząc, przypatrywał się jego pracy, czego Dominik z wysokości swej drabiny nawet nie zauważył.
   - Wie heissen Sie? - zapytał wreszcie król, który wiedział tylko tyle, że to jest "Niemiaszek Kołłątaja, rodem z Austrii".
   - Oesterreicher - odpowiedział zaskoczony i zszedł z drabiny, jak tego wymagało poszanowanie królewskiej Osoby.
   - Ich weiss, dass Sie ein Oesterreicher sind - król na to, z lekka zniecierpliwiony - wiem, że jest pan Austriakiem, ale chcę wiedzieć nazwisko jego...
   Krystyna Estreicherówna, po mężu Grzybowska, matka Stanisława Grzybowskiego, siostra Karola Estreichera - tak, to przecież Krzysia, jedna z postaci występujących w napisanej przez jej brata, najbardziej uroczej z krakowskich wspomnieniowych książek, "Nie od razu Kraków zbudowano":
   - Cóż tak nic nie mówisz? - spytał ojciec, sam zaczynając dialog.
   - Bo sobie myślę.
   - O czym?
   - Dlaczego Krzysia ma niebieską suknię.
   - Bo jest blondynką.
   - A dlaczego Ewa dostała różową?
   - Bo jest brunetką.
   A, to dla odróżnienia, pomyślałem sobie, żeby się mama nie pomyliła. No dobrze, ale w takim razie nasuwa się inne pytanie.
   - Dlaczego Krzysia ma suknię zapinaną na zatrzaski?
   - Bo jest chuda, to się trzymają.
   - A dlaczego Ewa ma suknię zapinaną na guziki?
   - Bo jest gruba i suknia musi być na niej mocno zapięta.
   - A dlaczego Krzysi suknia ma więcej falbanek niż Ewy?
   - Także dlatego, że Krzysia chuda, więc powinna mieć więcej falbanek, a Ewa gruba.
   Zrozumiałem. To była nagroda dla Krzysi za to, że nie miała apetytu.
   Rzecz się działa w 1912 roku, a więc Karol, późniejszy profesor Uniwersytetu, jedna z najbardziej charakterystycznych krakowskich postaci, miał sześć lat. Jeżeli wierzyć Stanisławowi Grzybowskiemu, na zawsze pozostał mu niekonwencjonalny sposób bycia i myślenia. Tak dalece niekonwencjonalny, że Stanisław Estreicher, były rektor Uniwersytetu, który miał wkrótce zginąć w Sachsenhausen, po rodzinnym obiedzie, gdy się wujek Karol nadmiernie rozdokazywał, mówił: Karolu, wyjdź...
Z jednej strony Estreicherowie, z drugiej Grzybowscy. Ojciec Konstanty, prawnik, historyk doktryn politycznych i prawnych, też oczywiście profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stryj Stefan - także prawnik, cywilista, także profesor, w zamierzchłych czasach, kiedy ja zaczynałem studia - rektor UJ. Nigdy nie zapomnę, gdy zgromadzono nas w uniwersyteckiej auli z okazji jakiejś fety Studium Wojskowego. Jego Magnificencja powiedział, że studium przynosi pożytki, zamyślił się, myślał dość długo, i kiedy oczekiwaliśmy, że powie coś na temat obrony socjalizmu i knowań NATO, wreszcie wydusił z siebie:... bo uczy punktualności, a my, Polacy, nie należymy do narodów punktualnych. Zmarł dosłownie przed kilku dniami. Skończył 101 lat...
   Profesor dotarł do XVI wieku, idąc od pradziadka Franciszka, najpierw krakowskiego, później zakopiańskiego księgarza. Szedł jak po sznurku, od Franciszka do Franciszka, bo to imię nosili Grzybowscy od pokoleń. Wytropił nawet inowrocławskiego kasztelana Grzybowskiego, oczywiście Franciszka, który później został wojewodą.
   Dlaczego Franciszkowie skończyli się na pradziadku? Bo księgarz pozwolił sobie na wdanie się w pozamałżeński, zakończony owocnie, romans. Był skandal, rozwód, krakowianie (przepraszam, Krakowianie) mieli o czym plotkować...
   Profesor Stanisław Grzybowski: zawsze długie włosy, zawsze jakiś beret, jakiś miękki kapelusz; gdyby zamiast obszernego płaszcza ubrał pelerynę, śmiało mógłby uchodzić za młodopolskiego artystę. I jeszcze nos, charakterystyczny, krzywy, imponujący. Nasz wpólny przyjaciel, Rysiek Löw, prezes Związku Autorów Piszących po Polsku w Izraelu, często podnosi sprawę nosów: Popatrz, mnie, Żyda z dziada, pradziada, natura obdarzyła kartoflanym, a Staszka, Polaka, prawdziwie koszernym. _Zresztą od nosa Profesora zaczęła się drobna, ale międzynarodowa afera. Był marzec 1968 roku, władze ekshumowały coś, co oficjalnie nie żyło od dawna - antysemityzm. I kiedy Stanisław Grzybowski bawił w Warszawie, jakaś jejmość, zapewne równie prymitywna jak podpita, na widok jego nosa zaczęła wykrzykiwać o wyjeździe z Polski. Daj pani spokój uczciwemu katolikowi - usłyszała w odpowiedzi. - _Tam pani masz prawdziwego Semitę.I Profesor wskazał wysokiego, smagłego bruneta wysiadającego z samochodu opatrzonego w dyplomatyczną tablicę rejestracyjną. Ponieważ rzecz się działa w pobliżu warszawskiego hotelu, gęsto patrolowanego przez panienki wiadomej konduity, dyplomata niewątpliwie wybrał się na seksualne łowy. Prawdziwa Polka z wrzaskiem runęła na cudzoziemca, a Profesor następnego dnia usłyszał na warszawskich salonach, że antysemickie wybryki przybrały dziwną formę - pobito przedstawiciela dyplomatycznego zaprzyjaźnionego arabskiego kraju...
   Kiedy pytam Profesora, gdzie się urodził, odpowiada: U Rosnera. _Oczywiście! Co za głupie pytanie! W Krakowie ciasta - i to jakie ciastka! - kupowało się u Mauzrizia, dzieci rodziło się u Rosnera, w lecznicy założonej na Garncarskiej jeszcze przez Stanisława Dobrowolskiego i Henryka Jordana, tego od ogródków jordanowskich i od asystowania przy połogach arcyksiężnych. Był rok 1930 i jeszcze trochę pachniało dziewiętnastym wiekiem. _Świat dziewiętnastowieczny wkraczał w moje dzieciństwo jako świat pamiątek rodzinnych, świat ładu i dostatku, ale zarazem świat niewoli, przekreślony przez katastrofę Pierwszej Wojny, tragiczną i ożywczą - _napisał kiedyś Stanisław Grzybowski. Gdy miał dziewięć lat, przyszła kolejna wojna - jeszcze bardziej katastrofalna.
   Przez dwa lata chodził do przedwojennej szkoły, oczywiście słynnej "ćwiczeniówki" na rogu ulicy Piłsudskiego. Na początku okupacji wdał się wraz z kolegą w uliczną - ale ogromnie patriotyczną - awanturę. Zdybali rówieśnika, którego rodzice byli folksdojczami i sprawili mu solidne manto. Po prostu sprali po pysku. Gówniarz natychmiast poleciał z wrzaskiem - a trzeba przyznać, że wrzeszczał dobrą niemczyzną - do pierwszego napotkanego żołnierza. Zaczęła się ucieczka i kiedy Staszek przebiegał obok domu Długosza przy Kanoniczej, padł strzał. Od czasu do czasu sprawdza, czy na fasadzie jeszcze widnieje ślad po kuli...
   Dom - a raczej kolejne domy, przy Lea, na placu Szczepańskim, przy Sobieskiego - tętnił życiem. Wśród przyjaciół rodziców znajdowały się znakomitości, i to nie tylko uniwersyteckie: Tadeusz Przypkowski, Artur Maria Swiniarski, Ksawery Pruszyński, Ludwik Hieronim Morstin (Cudowne były wyjazdy do domu Morstinów w Pławowicach! Później budynek ofiarowany przez Morstina państwu, z przeznaczeniem na dom Związku Literatów Polskich, popadł w ruinę.), Magdalena Samozwaniec, Juliusz Osterwa. Wielki aktor zamykał się z rodzicami, coś deklamował, a Staszek podsłuchiwał, przykładając ucho do szpary pomiędzy drzwiami i podłogą. W ciemności brzmiały strofy "Króla Ducha", uznane za zbyt trudne, zbyt hermetyczne dla małego chłopca.
   Ojciec nie tylko uciekał w poezję Słowackiego, działał i to bardzo konkretnie, bardzo owocnie. Potrzebne były metryki, autentyczne, w stu procentach katolickie, stwarzające szanse przeżycia Żydom. Już w listopadzie 1939 roku Konstanty Grzybowski udał się do księdza van Roya od św. Anny. Gdy wyłuszczył o co chodzi, ksiądz najeżył się: _Wie pan, jakimi konsekwencjami grozi to parafii? Mam wprawdzie na biurku sporo niewypełnionych, już podpisanych metryk, ale nie daj Panie Boże, żeby wpadły w niepowołane ręce. Przepraszam, ktoś mnie woła...
I przezacny ksiądz czym prędzej opuścił kancelarię, zostawiając gościa z całym stosem formularzy in blanco, z podpisem i parafialną pieczęcią.
   Po "ćwiczeniówce" była Szkoła św. Floriana na Mazowieckiej, dlatego Profesor czasem mówi o sobie "chłopak z Krowodrzy". Z tamtych czasów pozostały zgoła nie inteligenckie, zgoła nie artystyczne przyjaźnie. Ojciec jednego z kolegów, Jan Kremer, murarz odznaczony krzyżem Polonia Restituta, po wojnie potrafił przedrzeć się przez ochronę, aby wykrzykiwać pod adresem najdłużej urzędującego PRL-owskiego premiera: Józek, ty sk...synu, _przy okazji wypominając Cyrankiewiczowi jakieś zupki, jadane przez niego w domu Kremerów. W rzeczywistości nie chodziło o zupki. Murarz, przedwojenny socjalik, nie mógł pogodzić się z nową rzeczywistością, z unicestwieniem PPS, połączeniem jej z PPR w jedną, komunistyczną partię.
Rodzina Grzybowskich była związana z ruchem socjalistycznym. Stanisław zapisał się do OMTUR-u - razem ze wspomnianym Ryszardem Löwem, razem z Bohdanem Różyckim, który miał wkrótce zginąć, zabity czy może raczej dobity przez funkcjonariusza UB. Kto zastrzelił Bohdana, do dzisiaj nie wiadomo, chociaż do zabójstwa przyznał się oficer Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, postać doskonale znana w Krakowie. W czasie przesłuchania miał powiedzieć ojcu ofiary: _Zastrzeliłem twojego syna...

   Bohdan Różycki założył podziemną organizację, Stanisław Grzybowski tylko się o nią otarł, ale i to wystarczyło, aby kilka miesięcy przesiedział na Monte. Zdał maturę (w "Sobku", a więc znów mamy temat do polemik - które liceum lepsze, jego czy moja "piątka"), skończył studia, ale przez długie lata nie mógł podjąć pracy dydaktycznej, ot, tak - na wszelki wypadek. Po latach pracy w PAN znalazł się wreszcie etat w Wyższej Szkole Pedagogicznej, dzisiejszej Akademii Pedagogicznej. - Dlaczego nie uniwersytecki? - pytam trochę
niedyskretnie, chociaż z plotek wiem, że rektor Karaś (ten sam, który zdecydował, że rektor najstarszej polskiej uczelni nie będzie już Magnificencją, ale po prostu Obywatelem Rektorem) nie widział Grzybowskiego w czcigodnych murach UJ. Oficjalnie stwierdzono, że Instytut Historii zatrudnia zbyt wielu docentów...
Profesorską nominację zawdzięczał okresowi pierwszej "Solidarności", ale akt nadania tytułu odbył się już w stanie wojennym, w fatalnej atmosferze. Błyszczały oficerskie szlify, a kiedy zasiedli do stołu, do dość podłego posiłku, po jednej jego stronie znalazł się prof. Henryk Jabłoński, przewodniczący Rady Państwa w towarzystwie dwóch smutnych panów, po drugiej reszta biesiadników, nawet oficerowie. Jabłoński - następny powód do dygresji. Kiedyś członek PPS, towarzysz ojca Profesora, świetny uczony. - Tak długo bronił tego, co ważniejsze, że już nie było niczego do bronienia - _mówi Stanisław Grzybowski. - _Gdyby nie podpisał dekretu o stanie wojennym, przeszedłby do historii. Co mu groziło? Emerytura...
   Dzisiaj - już od trzech lat - na emeryturze jest także mój rozmówca. Na emeryturze bardzo aktywnej, bo nie tylko jeszcze ciągnie jakieś wykłady, ale pisze, pisze i pisze, marząc o kolejnych badawczych wyjazdach - do Paryża, do Hiszpanii, do cudownej, ukochanej Portugalii. Bibliografia jego prac liczy kilkaset pozycji, a wśród nich przynajmniej kilka czytał przeciętny polski inteligent - "Henryka Walezego", "Historię Irlandii", "Jana Zamoyskiego", "Trzynaście miast, czyli antynomie kultury europejskiej".
   Mało kto wie, że profesor Stanisław Grzybowski, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, autor wielu książek, pasjonujących nie tylko historyków, jest także poetą, ciągle czekającym na debiutancki tomik:
   Wiatr na pustym Defense
   pora żegnać się znowu
   po raz który
   co krok szczęk i zgrzyt po zieleni
   w górę wznieść się i w dom
   odlot wczesnym wieczorem
   rozgraniczy nam czas dzisiaj święty wnet tłumny
   i Akropol uwieńczy horacjańskim wersem
   niepotrzebnie nieściśle nieuczciwie
   więc ból
   zaciśniętej powieki
   Babilonu światłami nie nacieszyć się już
   więc upalna niedziela znów na Orly
   bez tchu
   sak walizka i schodki
   zapiąć pas
   i pożegnać wzrokiem żalem i złością
   i powrócić jak ptak
   na niedzielę ostatnią
   (Ta ostatnia niedziela)
   
   W tekście zostały wykorzystane fragmenty następujących wydawnictw:
   Karol Estreicher - Nie od razu Kraków zbudowano, PIW, Warszawa 1957
   Krystyna Grzybowska - Estreicherowie. Kronika rodzinna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999
   Franciszek Leśniak: Stanisław Grzybowski. Życie i twórczość. w: Studia z dziejów kultury i polityki europejskiej ofiarowane Profesorowi Stanisławowi Grzybowskiemu, Wydawnictwo Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków 2000
   Kontury VIII, wybór prozy i poezji autorów piszących po polsku w Izraelu, Tel Awiw 1997

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski