Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krążowniki pod biało-czerwoną

Paweł Stachnik
Pierwszy polski krążownik ORP „Bałtyk” przez kilkanaście lat stał zacumowany w Gdyni
Pierwszy polski krążownik ORP „Bałtyk” przez kilkanaście lat stał zacumowany w Gdyni fot. archiwum
17 maja 1943 okręt przekazany polskiej Marynarce Wojennej przez Royal Navy. Otrzymał oficjalnie nazwę ORP „DRAGON”. Był jedną z trzech jednostek tej klasy w całej historii PMW. Polscy admirałowie zawsze chcieli dowodzić dużymi okrętami. Otrzymali na to szansę dopiero podczas II wojny światowej.

Ambicją dużej części oficerów powołanej w listopadzie 1918 r. Polskiej Marynarki Wojennej było stworzenie jak najsilniejszej floty dla młodego państwa. Admirałowie, wiceadmirałowie i inni wysocy rangą dowódcy, którzy jeszcze niedawno dowodzili wielkimi okrętami w marynarkach rosyjskiej i austro-węgierskiej, nie wyobrażali sobie, że w nowej polskiej flocie może być inaczej.

Od początku zakładano, że w składzie PMW znajdą się również największe jednostki - pancerniki i krążowniki. 3 maja 1919 r. Polska przekazała Radzie Najwyższej Państw Sprzymierzonych i Stowarzyszonych memoriał, w którym domagała się przyznania części flot byłych państw zaborczych, argumentując, że powstały one m.in. z podatków płaconych przez Polaków.

Wobec niechętnej Polsce postawy Wielkiej Brytanii memoriał nie został uwzględniony. Potem odrzucono także złożone na konferencji w Wersalu polskie żądanie przyznania nam 10 proc. floty Austro-Węgier (w tym pancernika i dwóch krążowników).

Ciekawą inicjatywą był pomysł dwóch polskich oficerów z c.k. floty, por. Karola Korytowskiego i kmdr. ppor. Czesława Petelenza, którzy postulowali zebranie jak największej liczby marynarzy-Polaków w bazie w Poli nad Adriatykiem, opanowanie któregoś z krążowników typu Novara lub dużego kontrtorpedowca typu Tatra i ucieczkę nim do Polski. Ten filmowy wręcz plan nie doszedł do skutku.

Ambitne założenia

Trudna sytuacja polityczna, wojskowa i ekonomiczna młodego państwa polskiego nie sprzyjała inwestowaniu we flotę. Priorytet miała armia lądowa zmagająca się na wielu frontach o granice. Poza tym na niewielkim polskim wybrzeżu brakowało baz (były tylko dwa niewielkie porty: Puck i Hel), a w budżecie nie było środków na okręty, zwłaszcza zaś te duże. Mimo to w kolejnych planach budowy floty na czołowych miejscach uwzględniano pancerniki i krążowniki.

Jedna z ambitniejszych koncepcji z początku lat 20. ub. wieku przewidywała posiadanie przez Polskę m.in. dwóch pancerników, 28 kontrtorpedowców, 42 okrętów podwodnych, 28 trałowców i 54 kutrów torpedowych. Plany te były oczywiście całkowicie nierealne przy ówczesnym stanie budżetu i wyniszczonej gospodarki.

Dla usprawiedliwienia decydentów z PMW wyjaśnijmy, że szerokie założenia wynikały nie tylko z ambicji dowódców, lecz miały oparcie w zadaniach, jakie przewidywano dla floty na wypadek przyszłej wojny z ZSRR lub Niemcami. Po pierwsze polskie okręty miały zapewnić ochronę statków handlowych dowożących zaopatrzenie i sprzęt wojskowy do kraju. Po drugie miały bronić polskiego wybrzeża. Po trzecie zaś zwalczać żeglugę nieprzyjaciela oraz blokować jego porty. A do tego potrzebna była duża i w miarę silna flota.

Plany planami, a realia realiami. Przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego Polski po prostu nie było stać na krążownik, nie mówiąc już o pancernikach. Gdy w 1922 r. USA zaoferowały nam przekazanie za darmo pięciu wycofywanych ze służby pancerników, strona polska zrezygnowała ze względu na zbyt duże koszty związane z ich przeprowadzeniem przez Atlantyk.

Z kolei w 1930 r. blisko współpracująca wojskowo z Polską Japonia zaproponowała sprzedaż aż 10 krążowników. Tokio nie żądało wygórowanej sumy, zapewniało doprowadzenie jednostek na Bałtyk, przeszkolenie załóg i zabezpieczenie zaplecza eksploatacyjnego. Rozmowy na ten temat trwały rok i zakończyły się fiaskiem.

Okręt bez maszyn

Polska Marynarka Wojenna doczekała się jednak przed II wojną światową własnego krążownika. Może nie takiego, o jakim marzyli dowódcy, ale jednak krążownika.

W związku ze zmianą planów użycia floty w czasie wojny (zrezygnowano ze wspomnianej wcześniej szerokiej koncepcji na rzecz obrony własnego wybrzeża) do służby miało wejść kilka okrętów podwodnych. Bazą dla ich załóg miał się stać zacumowany w Gdyni tzw. okręt-hulk. W tym właśnie celu 7 marca 1927 r. zakupiono w sojuszniczej Francji stary, pozbawiony maszyn i uzbrojenia krążownik „D’Entrecasteaux”. Wybudowana w 1896 r. jednostka służyła do ochrony francuskich kolonii i pływała na Dalekim Wschodzie. Wzięła udział w tłumieniu powstania bokserów w Chinach, a podczas I wojny światowej zapisała piękną kartę w walkach z oddziałami tureckimi próbującymi zdobyć Kanał Sueski (luty 1915 r.).

Za krążownik Polska zapłaciła 2 mln 822 tys. franków pokryte z kredytu przyznanego przez Paryż. W lipcu-sierpniu 1927 r. okręt przeholowano z Cherbourga do Gdyni. Pierwotnie miał nosić nazwę „Władysław IV”, ostatecznie jednak nadano mu imię „Bałtyk”.

Niegdyś najnowocześniejsza francuska jednostka, teraz przestarzała i zniszczona, pozbawiona uzbrojenia i maszyn, wymagała gruntownego remontu. W dodatku nadawała się do użytku jedynie jako zakotwiczone koszary, bo odbywanie na niej nawet szkolnych rejsów nie było możliwe. Jak pisze Witold Koszela w książce „Krążowniki Polskiej Marynarki Wojennej”, zakupienie ORP „Bałtyk” (tak nazwano francuski okręt) było krytykowane z wielu stron. Podkreślano, że zjadło dużą część budżetu marynarki, a w zamian otrzymaliśmy przestarzałą i niesprawną jednostkę.

Zacumowany w porcie na Oksywiu ORP „Bałtyk” stał się siedzibą Szkoły Specjalistów Morskich i okrętem flagowym dowódcy floty. „Znał go niemal każdy, kto odwiedził w tamtych latach Gdynię. Jego wspaniała gala banderowa oraz honorowy salut armatni witały i żegnały niemal każdy zagraniczny okręt wchodzący do Gdyni” - pisze Koszela. Na pokładzie odbywały się uroczyste promocje podporuczników i specjalistów morskich.

Krążownik, czyli morski prestiż

1września 1939 r. „Bałtyk” został trafiony niemiecką bombą lotniczą. Załoga zeszła z pokładu i dołączyła do obrońców Kępy Oksywskiej. Po zajęciu Gdyni Niemcy używali polskiej jednostki przez jakiś czas jako hulku mieszkalnego, a potem zezłomowali okręt.

„Lwów” czy „Dragon”?

Szansa na posiadanie przez PMW krążownika z prawdziwego zdarzenia pojawiła się podczas wojny w Wielkiej Brytanii. W 1941 r. strona polska zwróciła się do brytyjskiego MSZ z prośbą o wydzierżawienie okrętu klasy krążownika. Brytyjczycy po pewnym czasie wyrazili zgodę i wskazali dość już wysłużony HMS „Dragon”, wybudowany w 1918 r. Okręt wszedł do służby w ostatnim roku I wojny światowej. W 1919 r. włączono go do Brytyjskich Sił Bałtyku, które zwalczały tam flotę bolszewików.

W 1923 r. „Dragon” wziął udział w rejsie dookoła świata razem ze znanymi później pancernikami „Hood” i „Repulse”. Podczas II wojny światowej skierowano go na Daleki Wschód, gdzie uczestniczył w starciach z flotą japońską. Uniknął zatopienia w tragicznej dla Royal Navy bitwie pod Kuantanem. Potem okręt skierowano na remont do Wielkiej Brytanii i wreszcie wydzierżawiono polskiej marynarce. Żeby go obsadzić, z Armii Polskiej na Wschodzie (armii gen. Andersa) skierowano do Anglii 300 ochotników na marynarzy. Oficjalne przejęcie jednostki nastąpiło 15 stycznia 1943 r.

Witold Koszela cytuje w swojej książce wspomnienia mata Wincentego Cygana, który był jednym z pierwszych członków załogi: „Krążownik był jednym z ostatnich, który umknął z Singapuru przed wejściem Japończyków. Na przewodach pod sufitem upchane były w nieładzie korkowe hełmy tropikalne, po kątach i szafkach można było znaleźć wszystko: kije do golfa, rakiety tenisowe, laski bambusowe, pamiątkowe wyroby z kości słoniowej, smoki i krokodyle z bawolich rogów itp.”.

Strona polska chciała nadać krążownikowi nazwę ORP „Lwów”, by zademonstrować nasze prawa do ziem wschodnich, ale Brytyjczycy nie wyrazili zgody. Doszło do sporu, zastanawiano się nawet nad zwróceniem okrętu. Ostatecznie zdecydowano się zostawić nazwę „Dragon” i w ten sposób zasygnalizować Anglikom niezadowolenie.

15 maja 1943 r. stanowisko dowódcy krążownika objął kmdr Eugeniusz Pławski (wcześniej dowódca niszczyciela „Piorun”, wsławionego walką z „Bismarckiem”). Dwa dni później okręt otrzymał oficjalnie nazwę ORP „Dragon”. Pod polską banderą pływał w służbie patrolowej, a w czerwcu 1944 r. wszedł w skład floty inwazyjnej zmierzającej do Normandii. W pobliżu Varaville ostrzelał koncentrację czołgów niemieckiej 21. Dywizji Pancernej, nie dopuszczając do ich ataku na siły inwazyjne.

8 lipca o godz. 4.40 „Dragon” został trafiony przez niemiecką tzw. żywą torpedę typu „Neger”. Zginęło 37 marynarzy, a wybuch wyrwał w burcie dziurę o rozmiarach 5 na 15 metrów. Okręt zaczął nabierać wody i przechylać się. Zalano więc część pomieszczeń i odciążono lewą stronę jednostki. Następnie „Dragona” wzięto na hol i przycumowano do burty amerykańskiego okrętu pomocniczego.

Okazało się, że jednostka jest mocno uszkodzona. Jako że okręt był przestarzały, brytyjskie dowództwo podjęło decyzję o jego zatopieniu. Krążownik doholowano do sztucznego portu Mulberry w pobliżu Caen i tam zatopiono w celu wzmocnienia falochronu.

Stary grat

W miejsce straconego okrętu Brytyjczycy przekazali PMW kolejny krążownik tego samego typu - HMS „Danae”. Wybudowany w 1916 r., w końcu I wojny światowej był najszybszym krążownikiem na świecie (rozwijał 29 węzłów, prawie 54 km/h). Wcześniej razem z „Dragonem” walczył z bolszewikami na Bałtyku i odbył podróż dookoła świata, a podczas II wojny pływał na Dalekim Wschodzie. Polską banderę podniesiono na nim 4 października 1944 r.

Okręt otrzymał imię „Conrad” na cześć pisarza polskiego pochodzenia Josepha Conrada. Dowództwo objął kmdr Stanisław Dzienisiewicz, ostatni dowódca ORP „Dragon”, a na załogę złożyli się marynarze zatopionego krążownika. Ich nowa jednostka pływała po północno-wschodnim Atlantyku, ale była dość zużyta i wymagała wielu remontów. „Dali starego grata i teraz sami go zreperować nie mogą” - wspominał mat Cygan. Po zakończeniu działań wojennych, w czerwcu 1945 r., „Conrada” skierowano do bazy Kriegsmarine w Wilhelmshaven. Gdy jednostka wchodziła do portu na mostku dostrzeżono, że nad miastem powiewa biało-czerwona flaga (zawieszona przez żołnierzy 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka, którzy zajęli bazę). Delegacja załogi okrętu wzięła udział w defiladzie zwycięstwa zorganizowanej w Wilhelmshaven przez Brytyjczyków.

Potem okręt pływał do Norwegii zawożąc paczki PCK dla Polaków w tamtejszych obozach. 28 września 1946 r. uroczyście opuszczono na nim polską banderę i oddano Royal Navy. Dwa lata później został zezłomowany. Tak zakończyła się historia krążowników w Polskiej Marynarce Wojennej.

WIDEO: Karol Estreicher - polski obrońca dzieł sztuki

Źródło:Dzień Dobry TVN, x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski