MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krew w więzieniach Lwowa

Paweł Stachnik
Lato 1941. Bliscy rozpoznają ciała zabitych w lwowskim więzieniu
Lato 1941. Bliscy rozpoznają ciała zabitych w lwowskim więzieniu Fot. Archiwum
25 czerwca 1941 * NKWD rozpoczyna masakrę w lwowskich więzieniach * Brutalnie zabitych zostaje kilka tysięcy osób * Rzeź powtarza się w innych kresowych miastach

Gdy 22 czerwca 1941 r. 3 mln niemieckich żołnierzy uderzyły na linii ciągnącej się do Morza Bałtyckiego po Karpaty na kompletnie zaskoczoną Armię Czerwoną, po sowieckiej stronie frontu rozpoczęła się gorączkowa ewakuacja urzędów, jednostek wojskowych, fabryk, więzień i obozów.

Dwa dni później szef NKWD Ławrientij Beria wydał rozkaz rozstrzelania wszystkich więźniów, wobec których toczyło się śledztwo, oraz już skazanych za działalność kontrrewolucyjną i antysowiecką, sabotaż gospodarczy i dywersję. Według danych sowieckich z 10 czerwca 1941 r. w więzieniach w dawnych wschodnich województwach Polski (czyli zgodnie z nową sowiecką nomenklaturą – na zachodniej Ukrainie, zachodniej Białorusi oraz na Wileńszczyźnie) przebywało ok. 40 tys. więźniów.

Rozkaz Berii uruchomił falę niewyobrażalnych masakr, do których doszło w wielu kresowych miastach, a których ofiarą padali polscy (ale także ukraińscy, litewscy i żydowscy) więźniowie. Szczególny rozmiar masakry więzienne przybrały we Lwowie.

Już pierwszego dnia wojny mieszkańcy Lwowa byli świadkami panicznej ewakuacji żołnierzy Armii Czerwonej oraz sowieckich urzędników i ich rodzin. Lwowiacy widzieli, jak enka-wudziści ustawili w kolumny 800 więźniów i popędzili ich pieszo na wschód. Tych, którzy nie nadążali lub padali, zabijano. Tych, którzy dotarli do Moskwy, załadowano do wagonów i wywieziono do Pierwouralska. Żywych dojechało tam 248 więźniów.

Podobne marsze śmierci wyruszyły ze Starej Wilejki, Słucka, Pińska, Oszmiany, Baranowicz, Berezwecza, Wołkowyska, Białegostoku i wielu innych kresowych miejscowości.

Wieczorem 23 czerwca posterunki opuścili funkcjonariusze NKWD z czterech lwowskich więzień: tzw. Brygidek przy ul. Kazimierzowskiej, dawnego więzienia wojskowego przy ul. Zamarstynowskiej oraz dwóch dawnych budynków policyjnych przy ul. Łąckiego i ul. Jachowicza.

Następnego dnia zamknięci w celach więźniowie zaczęli dobijać się do drzwi i domagać opróżnienia przepełnionych pojemników na odchody. Gdy nikt nie reagował, a przez szpary dostrzeżono, że na wieżach nie ma strażników, w jednej z cel wyrwano deski z podłogi i używając ich jako tarana, wyłamano drzwi. Uwolnieni z tej i innych cel więźniowie zgromadzili się na dziedzińcu, ale nie mogli wydostać się na ulice, ponieważ główne bramy były zamknięte. Tylko części z nich udało się wyjść przez dach i przez jedną z wyważonych od zewnątrz bram.

Około 4 rano 25 czerwca do Brygidek wróciła załoga NKWD i z dwóch stron otworzyła ogień z broni maszynowej do zgromadzonych na podwórzu więźniów. Ci, którzy ocaleli, schronili się w swoich celach. Strażnicy po zaprowadzeniu porządku zaczęli wywoływać po trzy, cztery osoby, a następnie rozstrzeliwać je przy warkocie pracujących silników samochodowych. Siedzącym w celach i czekającym na egzekucję nie dawano jedzenia, a na wolność wypuszczono tylko kryminalistów. Masakra trwała do soboty 28 czerwca.

W więzieniu zapanowała cisza. Jak w książce „Lwów pod okupacją sowiecką 1939-1941” relacjonuje Jerzy Węgierski, kilku ocalałych w jednej z cel na piętrze więźniów dostrzegło tego dnia odjeżdżających samochodami enkawudzistów. Otworzyli otwór w drzwiach służący do podawania misek z jedzeniem, a jeden ze szczupłych więźniów przecisnął się przezeń na korytarz. Następnie otworzył swoją celę i celę naprzeciwko, w której też byli żywi więźniowie. Uwolnieni zaczęli ostrożnie schodzić na dół. Koło kuchni otworzyli celę z przerażonymi, półnagimi kobietami. „Spod jakichś drzwi spływał na korytarz strumyk krwi.

Gdy drzwi otwarto, oczom ukazały się ułożone w stosy ciała pomordowanych więźniów. Krew płynęła spod bramy więziennej ulicą Byka i spływała do ścieku podwórzowego po drugiej stronie ulicy, gdzie był skład żelaza” – pisze Węgierski. Według danych przytaczanych przez niego z kilku tysięcy osób przetrzymywanych w Brygidkach ocalało zaledwie około 100 mężczyzn i kilka kobiet. Więźniowie, opuszczając gmach, podpalili budynek, w którym mieściła się kancelaria, by zniszczyć akta, tak aby nie dostały się w ręce nadciągających Niemców.
W więzieniu na Zamarstynowie więźniowie nie wykorzystali krótkiego okresu braku straży i nie zbiegli. Po powrocie NKWD w czwartek 26 czerwca w południe z cel zaczęto wywoływać więźniów i – podobnie jak w Brygidkach – rozstrzeliwać przy warkocie silników samochodowych. „I nagle w szum motorów wdziera się krzyk. Ten krzyk goni detonacja, strzelają. Boże, znów strzelają. Całą noc słyszę ten hałas. Zmieszane dźwięki motorów, krzyków, strzałów. Czasem ponad ten gwar wyrywa się krzyk rozpaczy, strachu, bólu. Już świt, gwar przycicha” – wspominała ocalała z rzezi Wanda Ossowska.

W całym więzieniu przy życiu zostało 65 mężczyzn i 5 kobiet. W sobotę w południe do więzienia przyszli mieszkańcy miasta i pomogli więźniom wydostać się na zewnątrz. W celach zastali stosy zmasakrowanych zwłok, które przy letnich upałach już zaczynały się rozkładać, a na podłodze strugi krwi. W trzecim więzieniu przy ul. Łąckiego ocalało zaledwie kilka osób, które upadły między trupy i udawały zabitych. W tym więzieniu strażnicy pastwili się nad zabijanymi więźniami, przybijając niektórych do ścian i drzwi, a kobietom obcinając piersi…

Ostatnie oddziały sowieckie opuściły Lwów w niedzielę rano 29 czerwca, wcześniej podpalając niektóre gmachy publiczne. W poniedziałek przed południem do miasta weszły jednostki niemieckie. „Zaraz po odejściu Sowietów ruszono ławą do więzień i zgodnie ze strasznym przewidywaniem znaleziono w nich tylko zwłoki, pełno zwłok. Przez następne dni do wszystkich więzień ciągnęły niekończące się procesje lwowian, którzy wśród zamordowanych poszukiwali swoich bliskich, starając się ich rozpoznać.

Często było to niemożliwe, bo w upalną pogodę zwłoki gwałtownie rozkładały się. Potworny zaduch, wyczuwalny na setki metrów, mniej wytrzymałym nie pozwalał nawet na zbliżenie się do zwłok układanych rzędami na więziennych podwórzach. Straszliwa ta hekatomba zdawała się sprawiać hitlerowcom satysfakcję. Oficerowie nadjeżdżali samochodami, fotografowano, kręcono filmy. Dopuszczono wszystkich do oględzin, starano się je ułatwić przez uporządkowanie ciał” – wspominał cytowany w książce Węgierskiego naoczny świadek A. Rzepicki.

A tak opisywała to cytowana już Wanda Ossowska: „Niemcy otwierali cele i bardzo starali się, żeby wszyscy mieszkańcy zobaczyli, co się tam dzieje. A działy się rzeczy straszne. Na Brygidkach były cele zamurowane z ludźmi tak upchanymi, że umarli, stojąc. Stosy ciał bestialsko pomordowanych były we wszystkich więzieniach. Zaduch był taki, że na ulicy nie można było oddychać, co dopiero obmyć takie zwłoki i ułożyć je na podwórzu więziennym”. Do wynoszenia zwłok z cel i porządkowania więzień Niemcy zapędzili Żydów, których przy okazji bito i poniżano. Zwłoki pochowano w sierpniu we wspólnych grobach na cmentarzu Janowskim.

Jerzy Węgierski podaje, że według niemieckich danych w więzieniu na Zamarstynowie zamordowano ok. 3 tys. więźniów, przy ul. Łąckiego – 4 tys., a w Brygidkach podobną liczbę. Z więzienia przy ul. Jachowicza nie zdołano wynieść rozkładających się zwłok. Cele zamurowano i opróżniono dopiero zimą.

– Tego rodzaju masowych mordów było bardzo wiele. Praktycznie nie było większego więzienia na dawnych kresach Rzeczypospolitej, w którym nie zgładzono by choć części przetrzymywanych tam Polaków. To były dziesiątki przypadków. Więźniów mordowano np. w więzieniu w Augustowie, Wilnie, Berezweczu (tam zabijano przy użyciu broni palnej i tępych narzędzi), Czortkowie, Łucku (ok. 2 tys. osób), Dubnie (ok. tysiąca), Złoczowie (ok. 700 osób), Równem, Tarnopolu, Prowie-niszkach... – mówił „Dziennikowi Polskiemu” dr Tadeusz A. Kisielewski, autor książki „Zatajony Katyń 1941”, w której opisał sowieckie masakry z lata 1941 r. Źródła ukraińskie podają, że na całej zachodniej Ukrainie zamordowano ok. 24 tys. więźniów.

Pion śledczy IPN kilka lat temu rozpoczął śledztwa w sprawie czerwcowych masakr w więzieniach na Kresach (m.in. w Samborze, Dobromilu i Lacku). Zostały one umorzone z powodu niemożności ustalenia nazwisk sprawców zbrodni – funkcjonariuszy NKWD.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski