Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krowoderskie zuchy

Redakcja
Bracia Gzymsikowie z szopką po kolędzie u radcy Kłaczka - scena zbiorowa z prapremiery "Krowoderskich zuchów", grudzień 1910 r. Fot. "Nowości Ilustrowane"
Bracia Gzymsikowie z szopką po kolędzie u radcy Kłaczka - scena zbiorowa z prapremiery "Krowoderskich zuchów", grudzień 1910 r. Fot. "Nowości Ilustrowane"
Nie ma świąt Bożego Narodzenia bez szopki. A gdzie szopki najpiękniejsze? Oczywiście, w Krakowie, a ściślej na Krowodrzy, skąd ród swój wiodą. Chadzali z nimi po kolędzie, w martwym budowlanym sezonie, bezrobotni chwilowo krakowscy murarze. A że ich właśnie najwięcej na Krowodrzy biedę klepało, tam jest matecznik szopkarzy.

Bracia Gzymsikowie z szopką po kolędzie u radcy Kłaczka - scena zbiorowa z prapremiery "Krowoderskich zuchów", grudzień 1910 r. Fot. "Nowości Ilustrowane"

- Z archiwum ck policji

Na zarobkowe kolędowanie z szopką za czasów ck nieboszczki Austrii trzeba było uzyskać zgodę dyrekcji policji, która wydawała je po złożeniu stosownego podania opłaconego urzędowym stemplem, aczkolwiek niechętnie i nie wszystkim. Toteż większość kolędników peregrynowała ze swoją szopką po domach krakowian nielegalnie, na dziko, z daleka omijając policyjnych agentów. Mówiono na tych koledników - krowoderskie zuchy. Teraz za ten trud mają honor patronować głównej ulicy Krowodrzy, dziś dzielnicy Krakowa, wówczas podmiejskiej wiochy, a potem odległego przedmieścia.
Nie mieliby zapewne tego honoru i mało kto by o nich pamiętał, gdyby nie Stefan Turski, aktor i autor zręcznych dowcipnych rymowanek, z których złożył pewną całość, zwaną podówczas z francuska wodewilem, a bardziej swojsko śpiewogrą. Zatytułował ją "Krowoderskie zuchy" i wystawił po raz pierwszy 17 grudnia 1910 roku na scenie krakowskiego, teatru Ludowego. Pisał nie z natchnienia muz, a prozaicznie, po prostu dla pieniędzy, by podreperować skromny domowy budżet. I jak to czasem bywa, nie licząc na wiele, odniósł ogromny sukces. "Krowoderskie zuchy" przebiły popularnością inny krakowski szlagier tego gatunku scenicznego - "Królową przedmieścia" K. Krumłowskiego. Kuplety z wodewilu Turskiego śpiewał cały Kraków, nawet poważni ck radcy i koncypienci nucili je pod nosem ślęcząc nad ważnymi papierami w nie mniej ważnych swych urzędach.
"Niewielu polskich autorów - pisały w styczniu 1911 roku "Nowości Ilustrowane" - pochlubić się może tak szczęśliwym debiutem jak pan Turski. Ale bo istotnie sztuka Turskiego ma wszelkie warunki by się podobać. Jest w niej treść bogata, akcya bardzo żywa, jest humor szczery, naturalny, swojski. Dawno nie rozbrzmiewała widownia tak głośnemi salwami śmiechu jak na tym przedstawieniu. Śmieją się aktorzy w nim przedstawiający, śmieje się orkiestra ze swym kapelmistrzem Tesażykiem, śmieje się publiczność, fotele, krzesła, ławki, policyanci, straż ogniowa, nawet Wierciaka obraz bitwy grunwaldzkiej, zawieszony na ścianie teatru weselszą ma minę".
Bohaterowie sztuki to rodzina Gzymsików, krowoderskich murarzy, którzy "z wielką starannością przechowują dwie rodzinne tradycye - zamiłowanie do kieliszka i wędrówki z szopką w czas Bożego Narodzenia". Ale nie wszyscy. Jeden z braci Gzymsików Kazimierz wyrodził się, studiuje filozofię, by zostać z czasem profesorem. Ma narzeczoną, pannę Kłaczkównę, córkę wprawdzie tylko majstra tapicerskiego, ale tytułowanego radcą, odkąd kandydował do rady miejskiej. On sam to poczciwiec, ale jego połowica strasznie zadziera nosa i gdyby wiedziała, skąd rodem przyszły zięć, za próg by go nie wpuściła. I oto w drugi dzień świąt przypadkiem w ich domu zjawiają się z szopką kolędnicy, rodzeni bracia Kazimierza, na dodatek cokolwiek już zanietrzeźwieni.
No, i zrobiła się afera! "Mała tragedya". Nie na długo jednak; wszystko kończy się szczęśliwie - hucznym weselem.
Na Krowodrzy u Gzymsika
Jest wesele, rżnie muzyka
Jest moc wódki i mięsiwa
I ze cztery beczki piwa
Jest huk wódki, wina piwa
Każdy chlapie aż się kiwa
Są kiełbaski ciasta, sery
Że można dostać cholery...
Sukces "Krowoderskich zuchów" uczynił Turskiego sławnym i utorował mu po wielkiej wojnie drogę na stanowisko dyrektora teatru "Bagatela". Wcześniej wiodło mu się raczej marnie. W nocie biograficznej zamieszczonej w "Słowniku biograficznym teatru polskiego" czytamy, iż grał w rozmaitych teatrach, w niemal wszystkich miastach polski. Ale te angaże chyba nie zapewniały mu spokojnej egzystencji. Skąd to podejrzenie? W słowniku tego nie doczytamy, ale jest inne niedyskretne źródło informujące o codzienności bytowania Stefana Turskiego. Tym źródłem są akta... ck dyrekcji policji krakowskiej. Naturalnie Turski nie był żadnym przestępcą, zainteresowanie policji jego osobą wynikało z tejże policji omnipotencji. Ck policję jak troskliwą niankę obywateli obarczano rozmaitymi obowiązkami natury administracyjnej. Dlatego w jej aktach zachowały się składane przez Turskiego co czas jakiś podania do namiestnictwa lwowskiego z prośbą o udzielenie zezwolenia na organizowanie przedstawień. Chociaż w latach 1901-1908 był w zespole teatru Polskiego w Poznaniu, a potem do 1911 w teatrze Ludowym w Krakowie, w tym samym czasie jako szef firmy "Teatr Powszechny" organizował trupy teatralne i objeżdżał z nimi miasta i miasteczka Galicji. W 1906 roku na żądanie namiestnictwa policja krakowska "informuje, że akta tut. nie obejmują żadnej niekorzystnej wzmianki o Stefanie Turskim" i nie widzi przeszkód, by mu koncesję na przedstawienia przedłużyć. Namiestnictwo daję więc zgodę, a policję obarcza obowiązkiem jej doręczeniem "petentowi". Do prolongaty koncesji załączona jest też "zgoda na wystawienie farsy w 3 aktach »Pożyczona baletnica« z francuskiego" wraz z ocenzurowanym przez namiestnictwo egzemplarzem tej sztuki. Pismo nadeszło do Krakowa w listopadzie 1906, ale "petent" go nie dostał, bo jak odnotowano: "przebywa gdzieś we wschodniej Galicji." Rękopis "Pożyczonej baletnicy" odebrał w kwietniu z policji, kwitując to własnoręcznym podpisem teść Turskiego, Wilhelm Stehlik zam. ulica Szlak 51.
Pieniądze na przedsiębiorstwo "Teatr Powszechny" wyasygnował szwagier Turskiego, brat jego żony Fryderyki, aptekarz z Wieliczki. Nie było tego chyba wiele albo interes kręcił się marnie, bo w roku 1908 Turski spróbował z kolei innego zajęcia, dość nietypowego jak na aktora. Wystapił do magistratu krakowskiego z podaniem o wydanie koncesji, czyli "udzielenie karty przemysłowej na prowadzenie składu materiałów, farb, przyborów toaletowych itp". Jak mu się wiodło w roli kupca - akta milczą.
Z Fryderyką Turski wziął ślub w kościele św. Floriana na Kleparzu w roku 1903. Tymczasem cytowany wyżej "Słownik" podaje, iż jego żoną była "prawdopodobnie" aktorka Turska z domu Krajewska. Dlaczego "prawdopodobnie"? Skąd ta matrymonialne tajemnice? Czyżby autor "Krowoderskich zuchów" miał jedną żonę zasiedziałą mieszczkę, niejako "stacjonarną" i drugą mobilną, na wyjazdy "gdzieś do wschodniej Galicji"?
Krowoderskie zuchy
Mają po dwa brzuchy
Jeden na żytniówkę,
drugi na prażuchy
Po dwa brzuchy, to może i po dwie żony. U nas na Krowodrzy nie takie rzeczy się zdarzają...
JAN ROGÓŻ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski